31 grudnia 2012

XII

12. Niezwykle przyjemny obowiązek celebrowania.




koniec grudnia, Paryż

Perspektywa Harry'ego.

Mama była taka szczęśliwa. Przytulała to mnie, to Louis'a, zupełnie bez powodu. Mój chłopak był tym zachwycony, a ja uważałem, że to po prostu urocze. Nigdy nie dawałem jej zbyt wiele swojej bliskości. Kochałem ją, ponad życie, ale nie czułem potrzeby przytulania jej, czy żegnania się pocałunkiem w policzek. To wszystko nagle się zmieniło, a ona doskonale o tym wiedziała i postanowiła skrzętnie to wykorzystywać. Wciąż czułem wokół te cholerne święta.

Zapach ciasta ze śliwkami sparaliżował mnie intensywnością, gdy wszedłem do kuchni by zobaczyć jak mojemu ukochanemu idzie parzenie herbaty. Był w tym mistrzem, jak twierdził, nie wiem więc dlaczego widok rozbitej filiżanki nie był dla mnie zaskoczeniem.
- To Twoja wina! - krzyknął z udawana pretensją i przykucnął przy rozbitym naczyniu.
- Oczywiście. - pokręciłem głową z uśmiechem. - Co nie zmienia faktu, że to Twoje dłonie przesadnie drżą. Co się dzieje?
- Nic. - wzruszył ramionami, zagarniając kilka ostatnich ostrych kawałków na szufelkę.
Emanował chłodem, którego wcześniej nie znałem, ale nie miałem ochoty wgłębiać się w to wszystko. Byłem typem człowieka, który nie znosił się wtrącać, nawet w sprawy swojej bratniej duszy. Byłem zdania, że gdyby chciał, opowiedziałby mi wszystko. W końcu nie jesteśmy dziećmi, prawda? Wie, że może na mnie polegać. Nie mamy przed sobą tajemnic.
- Els opowiadała o swoich planach, na ostatni wiecżór tego roku? - spytałem po chwili, ujmująć w dłoń swoja filiżankę.
- A jak myślisz, hm? Malik, Słonko, noc z Malikiem.
- Ach. - zamyśliłem się. - Jest szczęśliwa.
- Tak, a ja nie wiem dlaczego. - fuknął pod nosem, po czym niezdarnie zajął miejsce na kuchennym blacie.
- Wariat. - zaśmiałem się, otulając go czułym spojrzeniem. - A Ty dlaczego jesteś szczęśliwy?
- Curly, Ty jesteś cudowna osobą. Zayn jest...
- Chamem? - wtrąciłem się.
- Też. I arog-
- Arogantem?
Skinął głową.
- A pamiętasz kim ja byłem, gdy mnie poznałeś? Zakochałeś się w dupku, Tomlinson, a teraz dziwi Cię wielce stosunek Eleanor do faceta, który potrafi być czuły i Ty wiesz o tym najlepiej. Znasz go prawie całe życie. - wyjaśniłem spokojnie i zagarnąłem łyk herbaty.
- Martwię się. - szepnął niepewnie i zrzucił spojrzenie na swoje dłonie.
- Niepotrzebnie. On nie jest z kriminalistą, o którym nic nie wiesz. Zayn jest Twoim przyjacielem, ciut więcej zaufania? - uniosłem brwi i uśmiechnąłem się pocieszająco.
Szatyn skinął tylko głową.
- Dzieci?
Wywróciłem oczyma, słysząc głos mamy.
- Wychodzę do Pani Bonnet. - oznajmiła z entuzjazmem.
Trzymała w dłoni francuskiego szampana. Zgadywałem, że noc będzie długa.
- Dobrze, mamo. Poradzimy sobie. - syknąłem cicho, ukradkiem zerkając na rozbawionego Louis'a.

Nie zwykłem spędzać nocy sylwestrowych w towarzystwie kogoś bliskiego, więc najzwyczajniej w świecie nie wiedziałem, co należy robić. Mogłem zaproponować film lub po prostu posiedzieć z nim na kanapie. Nigdy nie przywiązywałem wagi do szczegółów, naprawdę się zmieniłem.
- Je t'aime. Tu es le sens de ma vie, tu sais?* - szepnąłem z uśmiech, patrząc na szatyna. 
- Zrozumiałem tylko pierwszą część. - zmarszczył nos. 
- Nie szkodzi. - usiadłem obok na sofie i uważnie spojrzałem na jego twarz. 
- Wyjdziemy, ciut przed północą? Chcę zobaczyć jak ludzie całują się pod Wieżą Eiffl'a. 
- Dziwna zachcianka. - zaśmiałem się cicho. - Ale tak.

Wieczór minął nam przy winie, na rozmowach o niczym. Płynący w żyłach alkohol wykrzywiał usta mojego chłopaka w nienaganny uśmiech. Czułem się swobodnie, miałem pewność, że jest szczęśliwy. Prawda była taka, że oddałbym duszę, za jego szczęście. Nigdy nie czułem tam brutalnego wręcz przywiązania. On był moim powietrzem, nie potrafiłem definiować tego inaczej. Czułem się uzależniony tak bardzo, jak tylko było to możliwe. 

Pół godziny przed północą wyszliśmy z mieszkania, chwiejąc się odrobinę. Musieliśmy wyglądać naprawdę zabawnie, ale miałem to gdzieś. Większość z osób które mijaliśmy spacerując chodnikiem miała wypieki na twarzy, spowodowane zbyt wielką ilością alkoholu. Najważniejsze było to, że byliśmy tutaj razem. Dobiegliśmy pod Wieże Eiffl'a w sama porę. Gdy łapałem oddechu, tłum swawolnie odliczał ostatnie dziesięć sekund starego roku.
- Dix, neuf, huit...
- Louis chciałbym, żebyś wiedział, że jestem boleśnie szczęśliwy. - powiedziałem spokojnie, patrząc w turkusowy ocean jego tęczówek. 
- Sept, six, cinq... 
- Nigdy nie czułem się bardziej spełniony, wiesz o tym...
- Quatre, trois, deux...
- Kocham Cię ponad własne życie.
Zanim w powietrze wzbiły się pierwsze korki od szampana, Louis docisnął wargi do moich, hamując tym samym potok słów, które dla niego przygotowałem. Po chwili można było usłyszeć pierwsze huki fajerwerków, a niebo rozlśniło całą gama kolorów. Nasz pocałunek trwał dłuższa chwilę, zupełnie odciąłem się od tego, co działo się dookoła. Gdy nasze usta się rozłączyły, spojrzałem na zarumienione policzki mojego ukochanego i westchnąłem bezwiednie. 
- Szczęśliwego Nowego Roku, Harry. 
Och tak, będzie cholernie szczęśliwy. 


Londyn

Perspektywa Zayn'a.

- Dlaczego siedzisz tutaj sama, kilka chwil przed północą? - zerknąłem na szatynkę, która odpalała właśnie papierosa. Wyglądała seksownie.
- W środku było za gorąco. - uśmiechnęła się delikatnie, po czym zacisnęła wargi na filtrze.
Zająłem miejsce obok, na ośnieżonej ławce. Usłyszałem wrzaski i głośne odliczanie w tle. 
- Ten rok był...
- Przełomowy. - dokończyła za mnie. 
- Zdecydowanie. 
Wplotła palce wolnej dłoni w moją, nie odrywając spojrzenia od mojej twarzy. Całowanie kogoś na przełomie północy to podobno coś naprawdę ważnego. Zresztą, kochałem ją. Byłem jednak zbyt wielkim tchórzem, by powiedzieć o tym wprost. Postawa skurwysyna porządnie wbiła mi się w skórę, wszelkie uczucia zeszły na boczny tor. Czułem coś cholernie wyjątkowego, ale nie potrafiłem ubrać tego w słowa. Eleanor jakby znając moje myśli, uśmiechnęła się pokrzepiająco i wypuściła z palców tlący się wciąż niedopałek.
- Nic nie mów. - szepnęła. - Po prostu mnie pocałuj. 
Nasze wargi złączyły się w czułym pocałunku. W tej samej chwili niebo rozbłysło w znajomy sposób, a krzyki wiwatujących gości wypełniły chłodne powietrze. Jej usta były mieszanką papierosów, z czymś niemiłosiernie słodkim. Czułem się spełniony. Eleanor była kwintesencją wszystkie. Bez względu na to jak bardzo nienawidziłbym ludzi, jak bardzo gardziłbym samym sobą... ona zawsze będzie powodem, dla którego wciąż zechce oddychać. Chyba zawsze tak było, nasza przyjaźń była lekka, ale mogliśmy na siebie liczyć. Teraz nadszedł czas, w którym to przestało nam wystarczać. Byłem pod wrażeniem tego, jak bardzo Harry zmienił się pod wpływem Louis'a. Ze mną działo się dokładnie to samo i nie wiedziałem już, czy powinienem się tego bać, czy przywitać to z otwartymi ramionami. 

Po krótkiej chwili wróciliśmy do reszty. Salon pachniał mocnym alkoholem i tytoniem. Niall przygladał się nam uwaznie i wiedziałem, że chce o coś spytac. Usiadłem obok blondyna, sadzając szatynkę na swoich udach tak, by było jej wygodnie. Irlandczyk zagwizdal pochlebnie. 
- Pieprzyliście się? - spytał starając się ukryć przesadne zainteresowanie.
Wybuchnąłem śmiechem.
- Jasne. - rzuciła luźno Els. - Nic innego nie robimy.
- Cool. - zachichotał głupawo Horan i wrócił do przeciągłego romansu ze swoim drinkiem. 
- Nie miałbym nic przeciwko... - zacząłem szeptem do jej ucha.
- Wiem. - uśmiechnęła się. - Wiem, Idioto. Pamiętasz co mówiłam? To nie będzie takie łatwe. Ale Ty wiesz, co należy zrobić. 


Paryż

Perspektywa Louis'a.

Upojenie alkoholem poluźniło nagle swój uścisk. Tylko Harry zdawał się być powodem mojej kiepskiej koordynacji. Jego uśmiech upewniał mnie w przekonaniu, że to idealna noc. Niebo wciąż emanowało kolorowym światłem, a ja patrzyłem na to wszystko jak na najpiękniejszy widok na świecie, choć widywałem odważniejsze fajerwerki. Dlaczego więc czułem, że to chwila warta zapamiętania? Miałem ochotę żyć tak, jak jutra miało nie być. Władały mną obawy, ale musiałem wyplenić je z głowy, na rzecz upajania się pozostałością noc. Do świtu wciąż było daleko. 

Powoli kroczyliśmy wąska uliczką, prowadzącą prosto do kamienicy w której znajdowało się mieszkanie Pani Styles. Już przed drzwiami nie szczędziliśmy sobie czułości. Czułem silną potrzebę zbliżenia się do niego nawet jeśli ceną miało być przekroczenie wszelkich granic. Wiedziałem, że on patrzy na to wszystko podobnie. Czasem reagowaliśmy jak jeden organizm. Uwielbiałem tę synchronizację. 

Zdarłem z niego marynarkę, by już po chwili pozbawić go także karmelowej koszulki. Alkohol niczego nie potęgował, byłem pewien, że już zupełnie nami nie władał. Poczułem jego palce, zgrabnie wyszarpujące pasek z moich spodni. Weszliśmy do mieszkania nie przestając zachłannie się całować. Nigdy nie czułem tak wielkiej potrzeby posiadania kogoś. Byłem pod wrażeniem tej różnorodności, jaka między nami panowała. Potrafiliśmy postawić wszystko na czułość i subtelność, by zaledwie kilka chwil później oddać się w ramiona brutalnego pożądania. Liczyła się tylko ta noc i my, w stolicy kojarzonej powszechnie z miłością. 



* Kocham Cię. Jesteś sensem mojego życia, wiesz?

***



Cieszę się, że udało mi się skończyc ten rozdział dzisiaj. Nie jestem z niego zadowolona, cóż.

Bawcie się dziś dobrze. Dziękuję Wam za każdy miesiąc tego roku, robaczki .x

twitter
ask

18 grudnia 2012

XI

11. W zapachu codzienności, podczas wspólnej herbaty nad ranem, zawsze.




Perspektywa Louis'a.

Ten dzień nie był stworzony do tej rozmowy, ale musiałem poznać prawdę, odrzucić na bok niepokojące myśli i jeśli zajdzie taka potrzeba - obić Malik'owi tę piękną twarzyczkę. Brałem pod uwagę wszystko, począwszy od przesadnie intensywnych czułości aż po możliwość przymusu, choć nie uważam, by Els nazbyt się opierała. Oboje tego chcieli. Pytam zatem, skąd te wszystkie siniaki i otarcia na ciele szatynki? Kocham ją, jest dla mnie bardzo ważna. Nie pozwolę, by jakiś facet ją krzywdził zwłaszcza, że ona darzy go głębokim uczuciem. Nie rozumiem, ale nie potępiam. Mówią, że serce nie sługa.

Chłodny wiatr potargał moje włosy, gdy przemierzałem wąska uliczkę prowadząca do domu mojego przyjaciela. Już z daleka zobaczyłem, że spaceruje po ogródku. Kończył papierosa. Był zaskoczony moim widokiem. Ja sam nie byłem do końca pewien, co tak naprawdę tu robię. Znam go, jest nienormalny, ale nigdy nie podniósłby ręki na kobietę. Owszem, krzywdził ich uczucia, ale to coś zupełnie innego. Ufałem mu, ale troska o małą Eleanor brała górę nad wszystkim. Poza tym Zayn od jakiegoś czasu traktuje związki niebywale powierzchownie, więc może bałem się bardziej o jej serce, a niźli o ciało? Chciałem by byli ze sobą szczęśliwi - to wszystko. Czułem się jednak jak niańka, którą stałem się z własnej woli. O ironio. Zerknąłem na twarz bruneta. Odnalazłem w jego tęczówkach kilka pytań, które postanowiłem pominąć.
- Zanim Cię zabiję... - podszedłem niebo bliżej, by zmniejszyć dzieląca nas odległość. - ... powiesz mi dlaczego zrobiłes jej krzywdę. - nigdy nie byłem na nikogo tak wściekły. On tylko... uniósł brwi ku górze.
- Słucham?
- Słyszałeś. - wysyczałem.
- Louis, nie rozumiesz. - pokręcił głową z półuśmiechem, a gniew który mną władał, wezbrał na sile.
- Więc mi wyjaśnij.
- Nie chciałem zrobić jej krzywdy. To wszystko było bardzo intensywne, niczego nie kontrolowaliśmy i... chwila. - spojrzał uważnie w moje oczy. - Oglądałeś jej ciało?
- Owszem. - skinąłem głową.
- Jest moje. - wyszeptał spokojnie, ale wiedziałem, że jest zły. Zacisnął dłonie w pięści, jakby chciał przycisnąć jedną z nich do mojego policzka. Hey, to ja miałem być górą.
- Zayn. - machnąłem dłonią przed jego twarzą. - Wciąż jestem gejem, pamiętasz? Prędzej poleciałbym na Ciebie, niż na nią.
- Co?
- Nic.


Perspektywa Harry'ego.

Grudzień leniwie chylił się ku końcowi. Nie lubiłem świąt. Ten czas nie wnosił w moje życie żadnej magii, ani przesadnie wyjątkowej atmosfery. Z Louis'em każdy dzień był cudowny, więc może po prostu... lepiej już być nie mogło? Czułem jednak swego rodzaju dyskomfort. Brakowało mi mamy, która o tej porze każdego roku piekła swoje ciasto z bakaliami. Wysyłała mnie do sklepiku z przyprawami kilka razy dziennie, by piernik pachniał i smakował tak, jak powinien. Tuż przed kolacją dostawałem od sąsiada grzane wino, które razem z mamą pijałem tylko raz w roku. Doskonale pamiętam jego przenikliwy smak. To wspomnienia, które wcześniej były dla mnie niemała męką. Teraz trzymam je blisko, wykrzywiając usta w uśmiech.

Po kolacji wszystko stało się intensywniejsze. Zapach mandarynek unosił się w całym salonie, a herbata z miodem otulała moje podniebienie słodyczą. Cała nasza trójka, z Eleanor na czele siedziała przy kominku w obszernych, kolorowych swetrach ze świątecznymi motywami. Czułem się jak dzieciak. Louis wyglądał na niebywale szczęśliwego. Czułem, że tak winno wyglądać moje życie. Jakież to było błahe. Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że będę celebrował Boże Narodzenie z przyjaciółmi, wśród uśmiechu i ciepła, zaśmiałbym mu się w twarz. Takie to do mnie niepodobne, a takie przyjemne i mogłoby się wydawać, niezbędne.

Wyłożyłem kilka babeczek z suszonymi owocami na czarny talerz. Uchwyciłem w palce szczyptę cynamonu i oprószyłem nim wierzch każdej z nich. Mam nadzieję, że będą zjadliwe. To Lou powinien zajmować się słodkościami. Ma z nimi styczność każdego dnia w pracy. Nie zauważyłem nawet, gdy powód mojej egzystencji znalazł się tuż obok. Zmniejszył odległość między nami i wyjął zza pleców małą gałązkę jemioły. Uniósł ją ku górze i spojrzał z uśmiechem na moją twarz. Opuszkami wolnej dłoni zagarnął z miseczki odrobinę wspomnianego wcześniej cynamonu i przesunął jego aromatem po całej powierzchni mojej dolnej wargi.
- Wszystkiego najlepszego, Harry. - wyszeptał melodyjnie, trącając koniuszkiem nosa, mój.
Kąciki warg uniosły się bez trudu, gdy nasze usta dzieliło od siebie zaledwie kilka milimetrów. Jego ciepły oddech drażnił moje policzki. Był spokojny, niezmącony, idealny. Gdy nasze wargi się zetknęły, powieki swobodnie opadły w dół. Ułożyłem dłonie na jego plecach, by trzymać go blisko. Zapach jego perfum mieszał się z woskiem kawowych świec, które zdobiły kuchenny parapet. Ten pełen czułości i delikatności pocałunek przerwała oczywiście roześmiana Els, która zaczęła obrzucać nas słodkimi epitetami dotyczącymi tego, jak to bardzo jesteśmy w sobie zakochani. Tak, byłem zakochany. Nigdy dotychczas nie czułem czegoś tak dotkliwego i choć większość wartych uwagi uczuć była wewnątrz, ja na nie patrzyłem, czułem ich zapach, widziałem kolor i kształt. To było jak obłęd, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. O ile takie istniało.
- Chodź no tu! - krzyknął Lou i pobiegł za szatynką w głąb salonu. - Ciebie też chcę pocałować! - Eleanor uciekała z piskiem, a ja pokręciłem tylko głową.


Pamiętaj o upadkach równie chętnie, co o wzlotach.


Wieczór był spokojny. Delikatny, można by rzec. Byłem jak pod wpływem jakiegoś wyszukanego narkotyku. Uśmiechałem się bez powodu, dopuszczałem do zmysłów słodkie zapachy, które wcześniej ignorowałem, ale przede wszystkim - władały mną myśli. Pamiętam noce podczas których to krążący w żyłach alkohol kierował mną z łatwością. Miałem w głowie ból. Zmieniłem się. On, mnie zmienił. Kiedy poznałem Lou, chciałem pokazać mu jak wielkim jestem egoistą; zarozumialcem i arogantem zarazem. Chciałem by się mnie bał, by nie było między nami niczego, co określić można by jakimś ludzkim mianem. Nie byłem gotowy na miłość, a przyjaźń wydawała się czymś niezwykle zbędnym. To zabawne, bo od samego początku świadomość trzymała mnie w swoich ramionach. Wiedziałem, że nie chcę go poznawać, że nie chce, by on poznał mnie, a mimo to brnąłem w to wszystko, pozwalałem nam na wspólne chwile, tonąłem w jego tęczówkach. Antoine mnie zranił, bałem się nowego uczucia. Jednak Louis był esencją delikatności i niewinności. Imponował mi bezpodstawnym zaufaniem. Oczarował mnie każdą niedoskonałością...
- Hey. - poczułem jak ktoś wbija łokieć w mój bok. Els wyrwała mnie z przemyśleń. - Wszystko dobrze?
- Jasne. - wzruszyłem ramionami, a kolorowe babeczki zakołysały się na trzymanym w moich dłoniach talerzu. Szatynka uśmiechnęła się z czułością.
Wróciliśmy do salonu. Zapowiadało się na to, że spędzimy noc przy kominku, w towarzystwie herbaty i słodkości. To była dobra rzecz. Potrzebowałem rozmów, obecności, bicia serc i oddechów ludzi, którzy byli moja rodziną. Wszystko zlewało się w życiodajną melodię. Te święta zrobiły ze mnie wariata. Szczęśliwego wariata.

Gdy Eleanor zasnęła na stosie poduszek, zadbaliśmy o to, by było jej wygodnie i ciepło. Postanowiłem, że pomęczę Lou jemiołą. W końcu... to świąteczny zwyczaj. Wiedziałem, że nie potrzeba mi zielonych listków, by zagarnąć pocałunek lub dwa, ale sposób który obrałem wydawał się niezwykle magiczny, a co za tym szło - odpowiedniejszy. Potrzebowałem czuć, że jest szczęśliwy. Ileż dałbym by wejść w jego myśli i przeczytać każdą, która zwróciłaby moją uwagę. Czułem, że w jakimś sensie jesteśmy jednością. Dlatego odważyłem się na spędzenie wakacji w Londynie, dlatego go poznałem, dlatego od razu znaleźliśmy wspólny język, dlatego uratowałem go od ciosu nożem. Tak po prostu musiało być. Braterstwo dusz? Zwał jak zwał.


Perspektywa Nialla.

Poranek był chłodny. Tęskniłem za Irlandią. Może nie tyle za samym miejscem, a za związanymi z nim wspomnieniami i pewną drobną szatynką, która ostatniego dnia pobytu robiła wszystko, bym spędził z nią święta. Cóż, zostałem wychowany w przekonaniu, że druga połowę grudnia należy spędzić z rodziną, jednak powrót do Londynu okazał się nie lada cierpieniem. Nie miałem ochoty na świąteczną atmosferę, prezenty i życzenia. Chciałem po prostu to odbębnić i wrócić do Ali. Czy to oznacza, że jestem złym człowiekiem?


Egoizm jest w nas od początku; niezmienny jak kolor tęczówek.


Wszystko nagle stało się klarowne. Max i Ali, owszem, są razem, ale to bardzo... luźny związek. Niczego od siebie nie wymagają. Są partnerami, ale nie ma w tym żadnych granic. Dni spędzają jak przyjaciele, a noce jak dwoje zakochanych w sobie osób. Ta relacja na pierwszy rzut oka mogłaby wydawać się toksyczna. Wystarczy jednak przyjrzeć się nieco bliżej, by odnaleźć w niej specyficzna wyjątkowość.  Oni po prostu byli sobą, brali życie garściami, nie było żadnych przeszkód. Największym plusem całej tej sytuacji był fakt, że potrzebowali "trzeciego". Wyglądało na to, że byłem najodpowiedniejszym kandydatem, a Max już po pierwszej wspólnej imprezie chciał zaciągnąć mnie do łóżka. W jakimś sensie mi to schlebiało. Był... interesujący, a razem z Ali tworzyli duet idealny.

- Podasz mi brązowy cukier? - głos rodzicielki dotarł do moich uszu z niemałym opóźnieniem. Gdy nareszcie wsunąłem w jej dłoń mały słoiczek, skarciła mnie spojrzeniem. - Jesteś nieobecny.
- Tak. - westchnąłem, uważnie przyglądając się jej twarzy.
- Coś się stało? - jej głos przepełniony był przesadną troską. Kochałem ten ton.
- Nic. - wzruszyłem ramionami. - Poznałem cudownych ludzi, tęsknię za nimi.
- Ach. - zamyśliła się na moment. - Podaj mi suszoną żurawinę.
Sięgnąłem po metalowe pudełeczko, w kierunku którego skinęła dłonią.
- Spędzałeś z nimi czas? - spytała z ciekawością.
- Każdą wolną chwilę. - uśmiechnąłem się.
- Więc po świętach znowu wyjedziesz.

Nie chciałem jej ranić, nie chciałem ranić nikogo. Ludzie zapominają, prawda? Muszą. Mama przywyknie do mojej nieobecności, a przyjaciele przestaną dzwonić i pytać o samopoczucie. Nie potrzebuję wnosić starych znajomości w mój nowy rozdział, który nakreślił się grubą linią, właśnie w Dublinie. Chcę tam wrócić, nie myśleć o Londynie. Telefon w mojej kieszeni odezwał się cicho. "Pamiętasz o naszym spotkaniu? Będziesz, prawda?". Eleanor jest taka słodka. Zasypuje mnie wiadomościami choć wie, że od jakiegoś czasu po prostu na nie nie odpowiadam. Kolejna wiadomość. "Harry zrobił babeczki!". Uśmiechnąłem się.

Kolorowe lampki zdobiące drzewka sąsiadów przyprawiały mnie o nikłą dozę irytacji. Wszystko było takie same, takie sztuczne, takie wykreowane. Nie potrzebowałem niczego, co powiązać można by ze świętami. Dlaczego więc  zgodziłem się na wieczorne spotkanie ze znajomymi? Będą zadawać bardzo dużo pytań, na które ja sam nie znam jeszcze odpowiedzi. Mimo to, stęskniłem się za nimi.

W salonie byli już wszyscy. Danielle siedziała na kremowym fotelu, oparta o wielką poduszkę. Jej brzuch odznaczał się na ciemnej sukience, którą miała na sobie. Uśmiechnęła się na mój widok. Widząc, że zamierza wstać, podbiegłem do niej szybko i ostrożnie musnąłem wargami jej policzek. Liam przynosił z kuchni kolejne kubki z gorącą czekolada i piankami. Zayn i Eleanor siedzieli na sofie, zajęci rozmową. Po chwili szatynka podbiegła do mnie z piskiem i uwiesiła się na mojej szyi, jakbym był jej najwspanialszym prezentem w te święta. Harry i Louis wygłupiali się przy choince. Wyglądali na szczęśliwych. Przywitałem się z nimi i zająłem miejsce obok Perrie, która co kilka chwil wypytywała o coś Dan. Cały komplet, przemknęło mi przez myśl, gdy omiotłem spojrzeniem skąpane w półmroku pomieszczenie. Tęskniłem za nimi.



***


twitter.
ask.

1 grudnia 2012

X

10. Nie ma uczuć idealnych. Im mocniej pragniemy ich perfekcji, tym boleśniej upadamy.




Perspektywa Zayn'a.


Spójrz w gwiazdy. Chciałbym być tam z nimi.


Świt przywitał mnie chłodem. Biały sufit porażał intensywnością, a niewygodny materac raczył mnie bólem pleców. Podniosłem się powoli. Nie było Jej. Długa, czekoladowa zasłona kołysała się natrętnie pod wpływem zimnego powietrza. Ziewnąłem przeciągle. Odnalazłem spojrzeniem czarną bieliznę leżącą na podłodze. Szybko okryłem nią biodra. Zanim zdążyłem na powrót usiąść na łóżku, Eleanor weszła do sypialni i zamknęła drzwi prowadzące na balkon. Uśmiechnęła się nieśmiało. Miała na sobie mój sweter, który starannie okrywał jej wątłe ciało sięgając aż do połowy ud. Wyglądała zjawiskowo, choć jej włosy były w kompletnym nieładzie, a resztki makijażu błąkały się po bladych policzkach. Do mojego nosa dotarł znajomy zapach papierosów.
- Od kiedy palisz? - spytałem zachrypniętym głosem, na co ona wzruszyła tylko ramionami.
Była onieśmielona. Bez zawahania przyciągnąłem ją ku sobie i posadziłem na swoich udach. Owinęła ręce wokół mojej szyi i uważnie spojrzała w moje oczy. Nie władało nią nic niepokojącego. Łaknęła raczej czegoś w rodzaju upewnienia, a ja wciąż nie mogłem uwierzyć, że naprawdę tu ze mną jest. Co się właściwie ze mną dzieje?
- Masz ochotę na śniadanie? - posłałem w jej stronę kolejne pytanie. Skinęła głową i ostrożnie przysunęła wargi do moich. Podarowała mi subtelne muśnięcie, a ja poczułem znajome dreszcze.
Od kiedy to zaczyna się dzień od deseru?

- Podasz mi masło i dżem? - spytała cicho, szukając w szafce pieczywa na tosty. Wyjąłem z lodówki to, o co prosiła. Sam zająłem się wyciskaniem soku z pomarańczy.
Była... inna; przesadnie opanowana i nad wyraz spokojna. Jakby trwała w przekonaniu, że ostatnia noc była błędem. Emanowała jednak szczęściem, którego nie potrafiłem ubrać w słowa. To dziwne połączenie. Nie wiedziałem, jak mam interpretować jej ciszę, a pytanie wprost chyba nie wchodziło w grę.
- Powiedz mi, o czym myślisz. - poprosiłem spokojnie, stając tuż przed nią. Odwróciła się w moją stronę i oparła plecami o kuchenny blat. Jej oddech pachniał czymś słodkim.
- Dlaczego? - spytała z uśmiechem, badawczo przyglądając się mojej twarzy.
- Mam w głowie mętlik, a Ty zachowujesz się jakbyś nie chciała pamiętać o tej nocy.
- Od kiedy zwracasz uwagę na myśli i uczucia drugiej osoby? - spytała kpiąco, starając się wyrwać z mojego uścisku. Zacisnąłem dłonie na jej talii tak, by nawet nie drgnęła. Syknęła cicho.
- Zastanówmy się. - przysunąłem wargi do jej ucha, uprzednio zakładając za nie gruby, brązowy kosmyk. - Nie jesteś moją kolejną przygodą.
- Więc może Ty jesteś moją, hm? - odparła równie cicho. Jej wargi wykrzywił się w pełen wyższości uśmiech.
Zabolało, ale nie dałem tego po sobie poznać. Po chwili w miejscu bólu pojawiła się swego rodzaju duma. Els grała w moją grę, to mi imponowało. Gdybym jej nie znał, uwierzyłbym w te słowa. Widziałem jednak, jak na mnie patrzy, jak pragnie mojej bliskości, choć równie mocno nią gardzi. Posadziłem ją na chłodnym blacie i stanąłem między jej udami tak, by nie mogła wykonać żadnego niepożądanego ruchu.
- Nie posądziłbym Cię o upodobanie do seksu przepełnionego nienawiścią. - uniosłem brwi, a szatynka zacisnęła na moment wargi.
- Chcesz mnie bo wiesz, że potrafię Ci odmówić.- powiedziała drżącym głosem i wtuliła policzek w mój. - Chcesz mnie bo wiesz, że w gruncie rzeczy ta noc nic nie znaczyła. Wiesz, że będziesz musiał mnie zdobywać. To jak...
- Wyzwanie. - dokończyłem za nią i ostrożnie wtuliłem jej wątłe ciało w swój tors. Zdjąłem ją z blatu i przez chwilę trzymałem jeszcze blisko siebie.


Perspektywa Louis'a.

Wszedłem do kuchni, by zaparzyć sporą ilość niezbędnej mi do przeżycia kawy. Harry wyszedł z domu bez śniadania tłumacząc, że Ed prosił o spotkanie. Swoją drogą to odrobinę dziwne. Nie powinienem się jednak nad tym rozwodzić. Ludzie popadają w przyjaźnie, prawda? To naturalne. Jak śnieg każdej zimy albo wiśnie końcem czerwca. Wlałem do swojego kubka gorący, ciemny płyn. Jego zapach przyjemnie odurzył moje myśli. Sięgnąłem po maślaną bułeczkę i bez skrępowania oderwałem kawałek. Gdy do moich uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi, odetchnąłem z ulgą. Nareszcie. Zza framugi wyłoniła się Eleanor. Starała się udobruchać mnie czułym uśmiechem. Miała na sobie to co wczoraj, ale wydawało mi się, że w jej koszuli brakowało kilku guzików...
- Jeśli na przestrzeni najbliższych pięciu sekund nie wyjaśnisz mi, gdzie byłaś całą noc... - zacząłem poważnym tonem, podchodząc do niej powoli.
- Ja... - spojrzała na mnie nieśmiało. - Och, Louis. - szturchnęła mnie w ramię. - Nie zachowuj się jakbyś był moim ojcem.
- Martwiłem się.
- Zupełnie niepotrzebnie. - musnęła na odchodnym mój policzek i ruszyła w kierunku dzbanka z kawą.
Byłem pewien, że była z nim. Na jej policzkach widniały ślady po rumieńcach. Pachniała esencją niewinnego szczęścia. Można by ją posądzić o wygraną na loterii. Nigdy dotychczas nie widziałem jej takiej.Poczułem coś na kształt... zazdrości? Zazwyczaj to ja unosiłem kąciki jej warg ku górze. To ja byłem powodem jej nienagannego humoru. Wygląda na to, że przeceniałem własne możliwości, skoro brunet wprawił ją w taki stan zaledwie jedną, wspólną nocą.
- Nie opowiesz mi, jak było z Zayn'em? - spytałem z uśmiechem pełnym wyższości. Jej policzki lekko się zarumieniły. Nie potrafiła niczego przede mną ukryć.
- A Ty opowiesz mi, jak jest z Harry'm?
Och, brawo. Punkt za przebiegłość dla szatynki.
- Owszem, gdy tylko dojdzie do czegoś wartego Twojej uwagi.

Calder i Malik. Razem. W nocy. Nie potrzebuję wiedzieć więcej by mieć świadomość tego, co się wydarzyło. Znam Zayn'a i wiem, jak delikatna potrafi być Eleanor. Jeśli brunet ją zrani, będę musiał go zabić, a nie mam ochoty brudzić sobie rąk krwią. To uczucie między nimi balansuje na krawędzi pomiędzy miłością, a nienawiścią i nie jestem do końca pewien, czy to dobra rzecz. Chyba powinienem przestać trzymać nad wszystkim kontrolę. Czasem zapominam, że ludzie z którymi obcuję są dorośli i mają prawo podejmować decyzje i popełniać błędy. Sęk w tym, że Els jest dla mnie kimś naprawdę ważnym. Jest jak piórko; subtelna, lekka i niewinna. Chciałbym ją chronić przed wszystkim, co mogłoby dać jej ból.


Okłamywanie samego siebie, to największa porażka bycia nieszczerym.


Pragnąłem poznać jej pogląd na tę sprawę. Chciałem, by opowiedziała mi o uczuciach, o tym jak widzi przyszłość. Wszedłem do jej sypialni bez pukania, drzwi były lekko uchylone. Powietrze pachniało słodkimi perfumami. Odnalazłem w nich nutę suszonych owoców. Szatynka stała przed dużym lustrem, miała na sobie tylko bieliznę. Uważnie przyglądała się swemu odbiciu. Była taka piękna. Każdy detal jej ciała był idealny. Podszedłem do niej powoli. Wsparłem podbródek na jej szczupłym ramieniu i czule się uśmiechnąłem.
- Jesteś taka piękna. - wyszeptałem wprost do jej ucha, a ona w odpowiedzi wbiła mi łokieć w brzuch. Skrzywiłem się odruchowo.
Zawsze byłem pod wielkim wrażeniem jej urody. Zarówno na duchu i ciele. Nie wierzyłem, że jest na tym świecie facet, który potrafiłby przejść obok niej obojętnie. Była kwintesencją wszystkich najcudowniejszych cech, jakimi mógł dysponować człowiek. Przez głowę przemknęło mi jedno wspomnienie.
- Wiesz... Byłem pewien, że tylko ze mną zechcesz sypiać. 
- Mieliśmy o tym nie rozmawiać. - odparła drżącym głosem. - Mieliśmy nawet o tym nie myśleć.
- Spokojnie. - delikatnym ruchem odwróciłem ją tak, by mogła spojrzeć w moje oczy. - Już nie myślę. - wzruszyłem ramionami.
Owszem. Obiecałem, ze już nigdy nie poruszę tego tematu. Jednak... jak wyrzucić z pamięci scenę pełną namiętności i niepewności? Ta chwila była ważnym etapem mojego życia. Upewniła mnie w przekonaniu, że nie potrafiłbym być z kobietą. Dlaczego więc, do cholery, widok jej ciała przywołał właśnie tę jedną, konkretną myśl? Oddychała niemiarowo. Jakby się bała. Poczułem się jak dupek, którym rzecz jasna byłem. Ostrożnie wtuliłem jej ciało w swój tors. Syknęła cicho, a ja się odsunąłem. Zamarłem, gdy zobaczyłem wokół jej bioder kilka siniaków i otarć. Na jej talii także było kilka śladów po niezbyt subtelnym dotyku. Jej szyję zdobiło czerwone otarcie, które dostrzegłem dopiero w pełnym oświetleniu.
- Co to jest? - spytałem tłumionym głosem, po czym przeniosłem wzrok na jej twarz.
Milczała.
- Pytam, co to jest, Eleanor? Wyglądasz jakby ktoś rzucał Tobą po pokoju!
- Nie unoś się, Lou, zaraz wytłumaczę...
- On Ci to zrobił? - wysyczałem w gniewie, zaciskając pięści na materiale swojego swetra. - Co mu strzeliło do głowy?!
- To był element, bardzo istotny. - tłumaczyła pośpiesznie. - Chciałam tego.
- Od kiedy jesteś masochistką? Spójrz na siebie. Jutro będziesz wyglądać o stokroć gorzej!
- Jestem dorosła, wiem, czego mi potrzeba. - odparła i odsunęła się, by pośpiesznie okryć ciało szeroką bluzą.
Chyba mam do pogadania z pewnym mało subtelnym jegomościem. 


Perspektywa Harry'ego.

Temperatura na zewnątrz była koszmarem. Nie przywykłem do letnich upałów, Londyn bywał kapryśny, ale zima nie była w żadnym stopniu urokliwa. Chyba, że ktoś przywiązywał się do ckliwych obrazków przedstawiających dzieci, które lepiły bałwana. Ed poprosił, bym wpadł do jego studia. Nie byłem do końca pewien dlaczego mnie zaprosił. Było mi źle z myślą, że nie zdązyłem napić się z Louis'em herbaty. Czy ja naprawdę tęsknię za nim dziesięć minut po tym, jak wyszedłem z domu?


Nie powinien czuć się pewnie. Byli tylko ludźmi.


Pokonałem pośpieszniee ruchliwą ulicę, co kilka chwil trącając kogoś nieumyślnie. Ludzie biegali po całym mieście z zamiarem kupna prezentów dla najbliższych. Nigdy nie czułem magii świąt. One po prostu były, jak każdy inny dzień roku. Nie potrzebowałem przesadnie ich świętować. Wystarczył mi On, jakiś ciepły, pachnący napój i cisza.

Wszedłem do niewielkiego budynku. Już w korytarzu usłyszałem czysty, nienaganny głos Ed'a. Miał wielki talent, chyba odrobinę mu zazdrościłem. Zawsze byłem zdania, że łatwiej jest wydać płytę, a niźli zorganizować wystawę własnych prac. Gdy wszedłem do odpowiedniego pomieszczenia, Sheeran przywitał mnie ciepłym uśmiechem. Wyczułem w powietrzu nutę latte.
- Harry, jak miło Cię widzieć. - zsunął z uszu słuchawki i uścisnął moją dłoń.
- Był ku temu jakiś szczególny powód? - uniosłem pytająco brwi, a rudowłosy dotknął mojego ramienia.
- Owszem. Mam dla Ciebie propozycję. - odparł spokojnie, a spojrzeniem poprosił, bym usiadł na brązowej sofie stojącej w kącie.
- Słucham.
- Przeglądałem Twoje prace, pamiętasz? Wciąż jestem pod wrażeniem. Wiem, że nie masz nic wspólnego z projektowaniem, ale... wpadło mi do głowy, że nikt nie zrobi dla mnie doskonalszej okładki.
- Mowa o... ? - spojrzałem na niego uważnie i wsparłem łokcie na kolanach.
- Mojej debiutanckiej płycie. Chciałbym, byś zaprojektował okładkę. - wyjaśnił i zajął miejsce obok mnie.
- Zaraz. - wzdrygnąłem się. - Chcesz bym naszkicował coś, co będzie widniało na Twojej płycie, tak?
- Otóż to. - poszerzył swój uśmiech.
- Zwariowałeś? 



***


twitter
ask

25 listopada 2012

IX

9. Nie bój się, nasze dusze będą pragnąć siebie przez tysiące lat.




połowa grudnia, Londyn

Perspektywa Eleanor.

Zayn był... brutalny. Nie wiem jak dotarliśmy do jego mieszkania. Trwałam w amoku, liczyły się tylko jego usta okładające pocałunkami moje, nieco bardziej czerwone. Jego palce zachłannie, z brakiem delikatności zaciskały się to na mojej talii, to na ramionach. W naszych poczynaniach nie było nawet grama lekkości czy subtelności. Powinnam być rozczarowana, powinnam wierzyć, że ze mną postąpi inaczej, że nie potraktuje mnie jak każdej, którą gościł wcześniej w swojej sypialni. Dlaczego więc popadałam w bezdenny obłęd za sprawą jego natrętnego dotyku? Pragnęłam, by po prostu mnie wziął, bez żadnych konsekwencji. Nawet jeśli postanowiłby zerwać ze mną kontakt po tym, co zaraz się wydarzy. Może... to ja powinnam zmienić nastawienie i wpuścić do swego serca lód, który oddzieli cielesność od uczuć?

Zdarł ze mnie koszulę jednym, agresywnym ruchem. Perłowe guziki rozsypały się na podłodze z uroczym, cichym stukotem. Kołnierzyk, poprzez mocne szarpnięcie pozostawił na mojej szyi czerwone otarcie. Zayn tego nie dostrzegł, nie kontrolował odruchów. Upadłam na łóżko skąpane w barwie dojrzałej limonki. W półmroku dostrzegłam zarys jego idealnego torsu, gdy zsunął z ramion ciemny sweter. Mięśnie jego brzucha odznaczały się rażąco na karmelowej skórze. Westchnęłam bezwiednie i uniosłam spojrzenie na jego twarz. Zawstydziłam się gdy dopuściłam do siebie myśl, że mam na sobie czerwony, koronkowy stanik, na którym brunet przed sekundą zatrzymał się spojrzeniem.

Gdy jego ciało przylgnęło do mojego poczułam swego rodzaju ulgę. Pasują do siebie idealnie, przemknęło mi przez głowę, gdy mój płaski brzuch otarł się o jego ciepłą skórę. Zayn zwolnił odrobinę, jego ruchy emanowały nikłą dozą delikatności. Był jakby... zafascynowany całą tą sytuacją. Poczułam, że moje policzki okrywają się purpurą.
- Jesteś piękna. - wyszeptał spokojnie, po czym dotknął wargami mojego gorącego policzka.
Uśmiechnęłam się subtelnie i pozwoliłam powiekom opaść w dół. Nie powinnam czuć tej przeklętej pewności. To był Zayn, nie zważający na uczucia, arogancki, egoistyczny przyjaciel, którego obdarzyłam nieopisanym uczuciem. Wiedziałam, że nawet ból jaki podaruje mi brakiem wzajemności w sferze serc, będzie o stokroć lepszy od niepewności i trzymania tego uczucia pod kloszem codzienności. Jak mówią, nie wygra się wyścigu, jeśli się w nim nie wystartuje, prawda?


Wiara, że czuł to choć w połowie tak mocno jak ja, pompowała moją krew.


Nie wiem ile minęło już chwil, nie wiem jaką część nocy mieliśmy za sobą, a jaka jeszcze była przed nami. Kolejne minuty płynęły w stronę spełnienia. Nasze nagie ciała lubieżnie się o siebie ocierały. Nie było skrępowania, nie było niepewności. Czułam się wspaniale. Czy to źle, że dopiero teraz obdarzyłam bruneta czystym zaufaniem? Poczułam jak jego dłonie rozchylają moje drżące uda. Nachylił się nad moim brzuchem i naznaczył go przeciągłym pocałunkiem. Po chwili począł sunąc wargami wyżej, każdy kolejny centymetr skóry pieczętując ciepłym muśnięciem. Odchodziłam od zmysłów, choć tak naprawdę nic się nie działo. Nie czułam jego wyższości. Na jego wargach nie było przepełnionego pewnością uśmiechu. On po prostu brnął w czułość, jakbym była jego skarbem, który łaknął odkrycia. Gdy dotarł ustami do miejsca między moimi piersiami wzdrygnęłam się delikatnie i zacisnęłam powieki. Powoli dotarł poprzez szyję aż do moich warg. Gdy naparł na nie swoimi, poczułam wolny, ale zarazem stanowczy ruch, który wykonał. Ból zagarnął w objęcia dolne partie mojego ciała, a mięśnie odruchowo się zacisnęły. To był błąd.
- Spójrz na mnie. - wyszeptał prawie niesłyszalnie, uchwyciwszy w palce mój podbródek. Uniosłam wachlarze rzęs ku górze błagając, by łzy nie naznaczyły moich policzków. - No już... - dodał po chwili, dotykając koniuszkiem nosa, mojego. - Rozluźnij się. Nie zrobię Ci krzywdy. Już nigdy. Obiecuję.
Utonęłam na moment w karmelu, jakim oblane były jego tęczówki. Nagle wszystko ustało. Moim ciałem wstrząsnął nieznajomy dreszcz, a fakt, że byliśmy jednością dawał mi przyjemność. Upewniony w przekonaniu, że jego słowa dały mi ulgę dokończył swój ruch i wsunął się we mnie do samego końca. Odrzuciłam głowę w tył, zdobiąc powietrze stłumionym jękiem. Z sekundy na sekundę jego ruchy były płynniejsze. Moje otulone subtelną warstwą potu plecy sunęły po białym prześcieradle w górę i w dół w rytmie jego pchnięć. Mój Boże, nigdy nie czułam czegoś tak niesamowitego. Jego gorący oddech otulał moją szyję i policzki. Wbiłam paznokcie w jego ramiona, a gdy syknął przeciągle, wpiłam się w jego wargi niezwykle natrętnie. Czułam, że oboje nie wytrzymamy zbyt długo. To doznanie było zbyt intensywne, szybkie, agresywne. Zayn miał pewność, że jestem już na skraju. Ten fakt i jego przyprawił o znajome konwulsje. Wygięłam plecy w subtelny łuk i odchyliłam głowę w tył gdy niebywale mocne skurcze trzymały kontrolę nad moim ciałem. Jęczałam, nie zważając na stosowność. Brunet odetchnął ciężko i wykonał ostatni ruch, który zbliżył mnie do stanu zwanego szaleństwem. Nasze bijące nieludzko serca zlały się w jedną melodię. Szybko falujące klatki piersiowe odbierały ostatek sił. Zaciśnięte w pocałunku wargi skąpiły płucom powietrza.


Perspektywa Louis'a.

Śnieg otulał natarczywie każdy drobiazg, a Harry pozostawał ów faktem niewzruszony. Siedział w sypialni nad swoim nowym szkicem i nie dopuszczał do siebie błahostek. Lubiłem patrzeć, jak oddaje się sztuce. Jak zatraca się w tym co kocha. Czasem miałem wrażenie, że zapomina o oddychaniu, a jego serce zwalnia, by pozwolić mu dokończyć dzieło. Obserwowałem wszystko z daleka, by nie mącić jego ciszy. Obiecał, że gdy skończy napijemy się razem herbaty, bez której nie potrafił zasnąć.

Zszedłem do kuchni, by wstawić wodę. Ułożyłem na metalowej tacy dwie, białe filiżanki. Czułem się szczęśliwy. Wiedziałem, że Francuz jest wszystkim, czego pragnę. Nigdy nie czułem czegoś podobnego. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, przede wszystkim. Rozumiał moje gesty i słowa, choć czasem nie znał ich dokładnego znaczenia. Zdawał się na zmysły, które kierowały go zawsze w odpowiednią stronę.


Braterstwo dusz nie ma swego końca. Nawet śmierć jest zbyt błahą, by nękać taką więź.


Wszedłem do sypialni skąpanej w świetle małych, wiszących nad łóżkiem lampek. Harry siedział na łóżku, ale nie trzymał już w dłoniach skoroszytu i ołówka. Uśmiechnął się, gdy zobaczył mnie z ulubioną herbatą. Wstał i odebrał ode mnie tacę, którą ostrożnie ułożył na blacie szafki nocnej. Znajomy aromat wypełnił pomieszczenie. Poczułem się błogo. Usiadłem na łóżku i odkryłem kołdrę dając szatynowi do zrozumienia, że potrzebuję jego bliskości. Wsunął się pod jasny materiał z niebywałą łatwością, po czym otulił mnie ramieniem. Zaciągnąłem się zapachem jego skóry i westchnąłem z ulgą.
- Jak spędzimy święta? - spytał półszeptem i wsunął koniuszek nosa w moje włosy. Zadrżałem mimo woli.
- Z Eleanor. Jej mama nie zdąży wrócić.
- Naprawdę? To przykre. - wyszeptał zachrypniętym głosem, po czym westchnął ciężko.
Było mi źle z myślą, że nasza przyjaciółka nie spotka się ze swoją rodzicielką. Nie chodziło o prezenty, czy inne świąteczne drobiazgi, a o obecność. Taki czas spędza się z bliskimi, czyż nie? To istotny aspekt, czas, w którym wszystko jest ciut bardziej magiczne niż na co dzień.
- Kolejny dzień spędzimy z moją rodziną, a wieczorem napijemy się gorącej czekolady u Liama. - kontynuowałem. - A z samego rana, 26 grudnia polecimy do Paryża, by zostać tam aż do Nowego Roku.
Harry wzdrygnął się delikatnie na moje słowa. Był zaskoczony moim planem? Nie sądził chyba, że poskąpię nam kilku dni w towarzystwie jego mamy, w otoczeniu wszystkich uroków, jakimi dysponowała stolica Francji?
- Naprawdę chcesz polecieć do Paryża?
- Oczywiście, Curly. - skinąłem głową. - Aż tak Cię to dziwi?
- Właściwie, nie. Sęk w tym, że moja mama wraz z początkiem stycznia przeprowadza się do Londynu. - powiedział na jednym tchu jakby w obawie, że zgubi gdzieś tę myśl.
- Jak to? - zmarszczyłem nos, otulając jego twarz uważnym spojrzeniem.
- Ciocia Alice zaproponowała jej pokój w zamian za pomoc przy maluchu Liam'a i Dan. Moja mama, jako że kocha dzieci, a wnuków nigdy mieć nie będzie, zgodziła się bez zastanowienia. - wyjaśnił, nakładając na usta czuły uśmiech. Ta wiadomość dała mu dużo szczęścia.
- To wspaniale, będziesz mógł codziennie ją odwiedzać.
- Tak. To cudowna rzecz.


Dublin

Perspektywa Niall'a.

Okey. Kolejny wieczór - kolejna impreza. Przestało mnie obchodzić gdzie i jak spędzam noce. Najważniejszy, by ona była obok. To nie była miłość, a raczej coś na kształt zafascynowania. Jej obecność upiększała mój tlen, jej słowa dawały mi uśmiech. Czułem powinność trzymania nad wszystkim kontroli. Spełniałem jej zachcianki, które na dobrą sprawę były również moimi. Nasze noce były nad wyraz gorące. Szczerze powiedziawszy nie pamiętam kiedy ostatnio dziewczyna doprowadzała mnie do takiego stanu. Zazwyczaj to faceci byli obiektami mojego pożądania. Kobiety zdawały się grać rolę błahego odpowiednika. Teraz to Ali władała moimi myślami i nie było w tym nic, czego chciałbym się wyzbyć. Czułem, że to coś wyjątkowego, choć z boku można nadać by temu miano zwykłego romansu.


Poruszała moimi ścięgnami, jak aktor sznurkami marionetki.


- Wódkę z colą, proszę. - jej melodyjny głos uniósł kąciki moich ust z niebywałą łatwością.
Brzmi jak obsesja, prawda? Tak, była moim uzależnieniem. Ona i każda związana z nią drobnostka.
- Niall? - wyrwała mnie z natłoku myśli. Podarowałem jej czuły uśmiech. - To samo? - uniosła brwi z wyższością. Wiedziała doskonale, że jest w mojej głowie nieustannie.
- Tak. - skinąłem głową, po czym wtuliłem się w jej plecy, napawając zmysły zapachem znajomych perfum.
Wszystko w niej było po prostu idealne; sposób, w jaki malowała usta, zapach jej skóry, spojrzenie, jakim otulała moją twarz, gdy przyprawiałem jej ciało przyjemnością. Tyle że... to wciąż nie miłość.
- Chciałabym, byś kogoś poznał. - powiedziała głośno i posłała uśmiech w stronę wejścia do klubu.
Powędrowałem spojrzeniem w tym kierunku i skrzywiłem się, gdy odwzajemnił je szczupły, wysoki chłopak. Jego twarz była blada, policzki zapadnięte, a wyraźnie nakreślone brwi odciągały uwagę od przesadnie idealnego nosa. Podszedł do nas i przywitał się z Ali przeciągłym, czułym pocałunkiem. Na ten widok ugięły się pode mną kolana. Nie posądziłbym siebie o taką reakcję.
- To Max. - powiedziała z uśmiechem szatynka, gdy ich wargi niechętnie się rozłączyły.
- Niall. - mruknąłem niepewnie, a brunet skinął głową i ostrożnie uścisnął moją dłoń.
- Cieszę się, że nareszcie mogę Cię poznać. Ali odciągała to w czasie tak bardzo, jak tylko mogła. - westchnął i spojrzał na dziewczynkę, która subtelnie szturchnęła go w bok.
- Byliśmy w interesującej fazie testowania... wszystkiego. - wyjaśniła czule i spojrzała na moją twarz. Zacisnąłem wargi.
- Rozumiem. - zaśmiał się Max i spojrzał na nasze drinki.
- Jesteście znajomymi? - spytałem w końcu, opierając się o jedno z barowych krzeseł. Pocałunek był dość... intymny, potrzebowałem prawdy.
- Max to mój chłopak.
Zaraz. Że kurwa co?



***


Dobry wieczór, Kochani.
Mam nadzieję, że jesteście usatysfakcjonowani długością rozdziału. Napisał się na przestrzeni... ostatnich dwóch godzin? Tak, było lekko. Cóż, zdaję sobie sprawę, że wizja seksu między kobietą a mężczyzną opisana przez lesbijkę nie jest spełnieniem Waszych marzeń, ale mimo to ufam, że jest godna Waszej uwagi.
Dziękuję za każdą opinię, każde ciepłe słowo i za to, że cierpliwie czekacie na nowe rozdziały. Kocham Was. x

twitter
ask.

20 listopada 2012

VIII

8. Od samego początku wiedziałem, że to odpowiednie miejsce dla mojego serca.




Perspektywa Harry'ego.

Zmącone nocą powietrze leżało w moich płucach niewygodnie. Uchyliłem powieki i rozejrzałem się po skąpanej w półmrok sypialni. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Może.. poza małym wazonikiem, który nieumyślnie zrzuciłem ze stolika podczas nocnych czułości z Louis'em. Zegar wskazywał trzecią po południu. Czy to naprawdę możliwe, bym spędził w łóżku tak wiele godzin? Poniosłem się powoli i ująłem w dłoń wymiętą koszulkę, która leżała na podłodze. Okryłem nią tors i w towarzystwie wielkiej ochoty na herbatę ufnie skierowałem swe korki w stronę kuchni.

W domu panował spokój. Cisza wypełniała każde pomieszczenie. Poczułem się nieswojo. Spojrzałem w stronę sporego, kuchennego okna i skrzywiłem się odruchowo. Śnieg? Co jest do cholery? Nie zdążyłem należycie nacieszyć się jesienią. W moim życiu za dużo jest ostatnio pozytywów. Nie miałem okazji, by podjąć próbę snucia jesiennych refleksji, które zazwyczaj miały związek z samotnymi wieczorami.


Straciłem depresyjne miesiące, wyczekiwane niegdyś z utęsknieniem. 


Wsparłem łokcie na chłodnym parapecie i odsunąłem sprzed twarzy koronkową firankę. No tak. Eleanor biegała po białym trawniku. Miała na sobie koszulkę z krótkim rękawkiem, a jej włosy łapały każdy płatek chłodnego puchu. Wyglądała jak mała dziewczynka nierozważnie zakochana  w zimie. Byłem pewien, że w Londynie ceni się tylko słoneczne dni. Nie sądziłem, że nadejście zimy świętuje się nieodpartą radością. Louis stanął tuż obok mnie i uśmiechnął się czule. Dopiero teraz dopuściłem do swojej głowy piski i śmiech mojej współlokatorki. Dlaczego mój umysł wcześniej je ignorował?

- Co z nią? - wskazałem palcem na roześmianą szatynkę, a Louis  powędrował spojrzeniem w stronę ułożonej z cegieł ściany, przy której stała.
- Wspominała coś o kacu. - zaśmiał się i objął mnie ostrożnie. - Przygotowałem herbatę. - dodał po chwili i przysunął wargi do mojego ucha. Jego ciepły oddech zmącił cały porządek w mojej podświadomości. Niezły ruch.
- Te buty nie są stworzone do biegania po śniegu! - po chwili do kuchni wbiegła Els, nierówno łapiąc w płuca ciepłe powietrze. Zazdrościłem jej tej nieustępliwej energii.
- Daruj sobie, jesteś fajtłapą. - mruknął Louis, starając się ukryć rozbawienie.
- Chrzań się, Tomlinson. - szepnęła miękko i podeszła do mnie, by otulić moją szyję rękoma. - Cześć, Harry.
- Cześć, Sunshine. - opadłem na jedno z drewnianych krzeseł, porwałem ją w objęcia i posadziłem na swoich kolanach. Drżała z zimna. Potarłem dłońmi jej wątłe ramiona.
Louis ujął w dłoń kremową filiżankę z herbatą i przycisnął jej brzeg do swoich warg. Czy piciu gorącego napoju można nadać jakieś niestosowne miano? Przez głowę przemknęło mi, że szatyn robił to naprawdę seksownie. Brytyjczycy są bardzo specyficzny. Nawet coś tak błahego jak akcent, którym dysponuje mój chłopak, przyprawia mnie o dreszcze. Nigdy nie przywiązywałem wagi do takich drobnostek, więc albo jestem bezwarunkowo zakochany albo zmieniłem się w ckliwego, delikatnego chłopca. Eleanor ziewnęła przeciągle, jakby znudzona moimi przemyśleniami. Przytknąłem do jej ust wnętrze dłoni. Zagarnęła między zęby skrawek mojej skóry. Skrzywiłem się odruchowo.
- Przygotowałam banoffee, gdy Wy bez skrupułów oddawaliście się lenistwu.
- Poproszę kawałek. - szepnąłem spokojnie, wypuszczając ją ze swoich objęć.
- I ja. - wtrącił nieśmiało Louis, po czym zajął miejsce Els i wygodnie rozsiadł się na moich udach.
Zacisnąłem wargi, by stłumić westchnienie.
- Wychodzicie gdzieś? - spytała po upływie chwili szatynka, starannie układając na talerzykach ciasto. Lou spojrzał na moją twarz.
- Nie. - szepnąłem spokojnie, naznaczając usta subtelnym uśmiechem.
- Och, rozumiecie się bez słów. - wtrąciła z zafascynowaniem i podała nam deser. - Będziecie grzeczni? Postaram się wrócić o przyzwoitej porze.
- A dokąd to? - ściągnąłem brwi, przyglądając się jej bladej twarzyczce. Zacisnęła zęby na dolnej wardze.
Nie chciałem naciskać. Poza tym, domyślałem się gdzie zamierza spędzić swój wieczór. Zanim jeszcze zdążyłem spróbować słodkości, którą przygotowała ( warto zaznaczyć, że mój Ukochany pochłonął już połowę ciasta ) wzdrygnąłem się odruchowo, gdy do moich uszu dotarł dźwięk zwiastujący nową wiadomość. Wysunąłem z kieszeni telefon i spojrzałem na wyświetlacz.

"Chcę Cię zobaczyć jutro w studiu w którym nagrywam, punktualnie o 10. Ed."


Perspektywa Zayn'a.

Park otulony skąpą warstwą pierwszego tej zimy śniegu, wyglądał inaczej. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że lepiej, ale chyba wcale tak nie uważałem. Powietrze było dogodne, niebo spowite gęstą szarością. Czekałem na nią, obiecaliśmy sobie krótką przechadzkę. Byłem gotów na jej wściekłość. Zamierzałem jednak rozdmuchać te negatywne emocje i po prostu ucieszyć się jej towarzystwem. Nie miałem pewności co do tego, czy szatynka ma względem mnie pokojowe zamiary. Co, jeśli zamierza mnie udusić i zakopać pod naszym ulubionym klonem, kilka kroków stąd?

Gęsta, mleczna mgła spowiła cały Londyn. Kilka budynków, które bez problemu dostrzec można było z wnętrza parku, wyglądało jak opuszczony kompleks. W oknach nie paliło się światło, a natrętna cisza odbijała się echem w mojej głowie. Czułem się jak w kiepskim horrorze. Chłodny wiatr zakołysał ostatnimi, żółtymi liśćmi, które wciąż mocno trzymały się wiszących nad moją głową gałęzi.


Nie pozwolę niczemu odebrać tego, co stoi przede mną.


- Gdzie Twój zimowy płaszcz? - usłyszałem z oddali i odwróciłem się odruchowo w kierunku, z którego dobiegał miękki głos. Doskonale znałem jego właścicielkę.
- Sweter wydawał się być odpowiedni. - odpowiedziałem spokojnie, przeczesując spojrzeniem gęstą mgłę.
Dopiero po chwili dostrzegłem zarys kobiecej sylwetki. Uśmiechnąłem się, gdy stanęła tuż przede mną. Jej policzki dysponowały delikatną, różową barwą. Upięte w luźny kok włosy eksponowały granatowy kołnierzyk, który ściśle okalał jej szyję.
- Nie stój tak. - spojrzała na mnie z wyrzutem. - Spacer, pamiętasz?
- W mgle? - skrzywiłem się.
- To jakiś problem? - uniosła brwi i przystanęła na moment. Miałem ochotę zdjąć z jej twarzy tę aktorską pewność siebie.
- Co, jeśli coś tam na nas czyha? - spytałem, starając się zachować poważny ton. Szatynka pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
Była zła, powinienem się tego spodziewać. Miałem świadomość, że zachowałem się jak skończony dupek. Ta scenka przed Perrie była czystym przejawem mojego egoizmu i chęci trzymania władzy nad wszystkim i wszystkimi. Cóż jednak, stało się, nie mogę cofnąć czasu.
- Umrzemy. - wzruszyła ramionami i powoli ruszyła w stronę obszernej, metalowej bramy, po której każdego lata pięły się kwiaty.
- Nie chcę umierać w Twoim towarzystwie. - odparłem, a gdy na mnie spojrzała, uśmiechnąłem się delikatnie.
- Zatem.. powinnam pójść przodem! - krzyknęła ochoczo i pobiegła przed siebie.
Zaledwie w przeciągu kilku sekund straciłem ją z oczu. Mgła była niebywale natrętna. Usłyszałem tylko stłumiony pisk. Bez zastanowienia wybiegłem z parku mając nadzieję, że obrałem dobry kierunek. Zmartwiłem się jednak, gdy stukot subtelnych obcasów nagle ucichł. Nie przestawałem biec.
- Eleanor? To nie jest zabawne. - warknąłem, łapczywie wsuwając w płuca kolejne dawki chłodnego powietrza.
Cisza.
- Els! - przystanąłem na moment, by rozejrzeć się dookoła.
- Boisz się? - wzdrygnąłem się, gdy szepnęła wprost do mojego ucha.
Ułożyłem dłonie na jej tali, otulonej szerokim paskiem jasnego płaszcz i bez problemu uniosłem jej ciało ku górze. Zrobiłem kilka kroków w przód, by już po chwili przycisnąć jej plecy do rozłożystego dębu. Syknęła cicho i uniosła spojrzenie na moją twarz.
- Nie pogrywaj ze mną, Calder.
- Grozisz mi? - wyswobodziła dłonie z uścisku i wplotła smukłe palce w moje włosy.
Zacisnęła dłonie w pięści, gdy naparłem na nią całym ciężarem swojego ciała. Mechanizm obronny? Nie zamierzałem jej skrzywdzić. Wiedziałem, jak bardzo jest delikatna. Chciałem tylko... odrobinę się z nią podroczyć. Lubiłem czuć wyższość. Sęk w tym, ze ona najwyraźniej także.

Jej klatka piersiowa falowała szybko pod wpływem zachłannego oddechu. Czułem bicie jej serca. Nagle straciłem grunt pod nogami. Jej spojrzenie w niezwykle brutalny sposób odebrało mi całą pewność siebie. Wszystkie myśli, słowa, które trzymałem wewnątrz po prostu zniknęły. Jej pozbawione ciepła dłonie zsunęły się na moje policzki. Nasze twarze dzielił od siebie zaledwie centymetr. Oboje pragnęliśmy zmniejszyć tę odległość do stosownego minimum. Pragnąłem jej... inaczej.


Każdy oddech, każda godzina prowadziła do tego.


Nasze wargi ocierały się o siebie nad wyraz lubieżnie. Nie zamierzałem się hamować, to było zbyt gorące. Jej uda mocno zacisnęły się na moich biodrach. Uniosłem ku górze jej drobne ciało, by zagarnąć z tej chwili jak najwięcej. By wychwycić każdy godny uwagi odruch, by zapamiętać smak i drżenie rąk. Mechanizm działał jak zazwyczaj - jestem tylko facetem. Czułem jednak coś, co dotychczas niwelowałem; więź. Przez głowę przebiegały mi wspomnienia. Jej słowa, kolory sukienek, które miała na sobie podczas naszych spotkań, zapach przygotowanego przez nią podwieczorku, a nawet ból, który towarzyszył ostatniej sytuacji z Perrie. To wszystko tworzyło nieodzowną całość i... dzięki Bogu, że moje mieszkanie znajduje się tuż za rogiem.



***


Rozdział jest odrobinę krótki, wiem, ale intensywny.
Przepraszam, ze musieliście tak długo czekać. W najbliższym czasie postaram się pisać częściej.
Twitter, so follow meh, please. Dajcie znać, kto czyta ;)
Jeśli ktoś ma jakieś pytanie, z wielką przyjemnością odpowiem na nie tutaj.
Pozdrawiam cieplutko! x


5 listopada 2012

VII

7. To takie żałosne, być od kogoś zależnym. Ludzkim jest brnąć w żałości.




wciąż listopad, Londyn

Perspektywa Louis'a.

- Jesteś zawiedziony? - spytałem półszeptem, przekraczając próg domu Eleanor. W przedpokoju pachniało lawendą.
- Skądże. Cudownie było móc patrzeć jak się uśmiechasz.
Westchnąłem.
- Mam dla Ciebie nagrodę. - dopowiedział po chwili, po czym uważnie rozejrzał się po salonie jakby upewniając, że jesteśmy sami.
- Przecież moja drużyna przegrała. - zmarszczyłem brwi.
- Shh, nie psuj chwili, okey? Chodź. - przyciągnął mnie ku sobie z tak wielką łatwością, że aż się zachwiałem.
Jego tęczówki natrętnie muskały moją twarz. Był skupiony na detalach, drobnych szczegółach, których nikt na co dzień nie zauważa. Czasem miałem wrażenie, że obserwuje moją duszę. Spokojnie, bez pośpiechu. Był taki czuły, a jednocześnie zdecydowany. Kochałem w nim sprzeczności; jednego dnia był jak lód, a innym razem emanował przesadną czułością. Trudno było wyczuć w jakim jest nastroju. Jemu należało się.. po prostu poddać. Co miałem do stracenia?
- Pachniesz miętą. - szepnąłem z uśmiechem, otulają dłońmi jego szyję. Zacisnął na moment wargi.
- Eleanor wpychała mi do ust cukierki. Była podekscytowana Twoją grą.
- A Ty nie?
- Moje myśli krążyły, owszem, wokół Ciebie, ale nie miały nic wspólnego z piłką nożną.
Uśmiechnąłem się na jego słowa. Chyba tylko on potrafił wpędzić mnie w zakłopotanie. Tylko względem mnie był naprawdę szczery. Nie krył myśli ani uczuć, bez obaw postawiał mi je pod nos. Był ostatnią osobą, którą ośmieliłbym się jakkolwiek zranić. Był dla mnie swego rodzaju świętością, jakby zbudowany ze szkła. Czasem bałem się, że go stracę. Tak po prostu. Ale czy to nie naturalne? Przesadna pewność siebie nigdy nie wnosi w życie nic dobrego.


Być naiwnym w szczęściu, to być naprawdę sobą.


Nie wiem jak udało nam się dotrzeć do sypialni, nawet na moment nie przerywając pocałunku. Byłem w transie, potrzebowałem go bardziej i mocniej i wciąż.. Jego wargi były słodkie, miękkie, delikatne; idealne. Jego stanowczo zaciśnięte na mojej koszulce palce wskazywały na to, że był zniecierpliwiony. Co tak właściwie nami władało? To pożądanie wzięło się znikąd, nigdy nie czułem czegoś podobnego. Nie sądziłem, że można tak nieludzko kogoś pragnąć. Że można tak mocno kochać. Nic nie miało znaczenia, tylko on i jego wargi mocno łączące się z moimi w kolejnych pocałunkach. Postradam zmysły.

Gdy moje odkryte plecy dotknęły materiału pościeli syknąłem cicho porażony chłodem. Harry uśmiechnął się  przepraszająco i spojrzał na mnie z góry. Przez krótką chwilę czułem się skrępowany. Jego wzrok przeszywał moje wnętrze. W źrenicach doszukałem się zachwytu i czegoś niecodziennego. Uniosłem ku górze drżącą dłoń i przesunąłem palcami wzdłuż jego kości policzkowej. Ponownie się uśmiechnął i przymknął powieki. Mój dotyk dawał mu spełnienie. Był jego powietrzem, pompował jego krew. Zawyżałem wartość swoich poczynań. Uwielbiałem to z całego serca, a on po prostu mi pozwalał wiedząc, że to nic zdrożnego. Splotłem palce obu swoich dłoni na jego karku, by z łatwością przysunąć jego twarz nieco bliżej. Dotknął koniuszkiem nosa mojego czoła i odetchnął z ulgą.
- Co z moją nagrodą? - spytałem szeptem, nie ukrywając cisnącego się na usta uśmiechu.
- No dobrze. Rozluźnij się i ani drgnij. - mruknął surowo i przesunął palcami wzdłuż moich przedramion aż do nadgarstków, które otulił mocnym uściskiem.


Dublin

Perspektywa Niall'a.

Nasza znajomość zyskiwała na intensywności z godziny na godzinę. Nie przeszkadzało to ani jej, ani mnie, więc dlaczego miałbym pominąć to małe wyzwanie? Czułem się dobrze, tutaj, w klubie, z nią. Jakby była moja, w czułym tego słowa znaczeniu. Nie traktowałem jej jak kandydatkę do tygodniowego romansu. Rodziła się między nami wieź, której nie chciałem rozkładać na pierwiastki. Nie potrzebowałem jej rozumieć. Ona określała to mianem "przyjaźni z odrobiną pikanterii". Nic zobowiązującego.


Niezależność była niczym w porównaniu z tym, co czekało na jego myśli.


Byłem zmęczony. Miałem ochotę na powrót do hotelu. Szary pokój, z niewielkim łóżkiem i stolikiem zdawał się być bardziej kuszącą alternatywą. Jej spojrzenie dawało mi do zrozumienia, że to jeszcze nie czas. Że należy się bawić, do utraty tchu, jakby ten wieczór był ostatnim, nie tyle dla nas, co dla wszystkich i wszystkiego. Nie potrafiłem się oprzeć tym przenikliwym, czystym tęczówkom. Byłem na siebie odrobinę zły, że działały na mnie w taki sposób. Nie lubiłem czuć się od kogoś uzależniony. Nie lubiłem przywoływać wspomnieć nazbyt obrazowo. Liczyła się chwila, a późniejsze myśli miały być dogodne przede wszystkim dla mnie. Kolorowy alkohol tuszował to, czego nie chciałem pamiętać.

- Powinniśmy już iść, nie uważasz? - powiedziałem wprost do jej ucha, by mogła wyłapać moje słowa z pomiędzy dźwięków głośnej muzyki.
- Od kiedy jesteś zagorzałym fanem poprawności? - uniosła brwi i uśmiechnęła się kpiąco.
- Wolałbym spędzić noc w ciszy. - wyjaśniłem, kończąc drinka.
- Tutaj mogę dać Ci o wiele więcej.
- Ach, tak?

Nie wychwyciłem momentu, w którym nasze wargi się złączyły. Jej ręce ściśle okalały moją szyję, jakby się bała, że się odsunę. Niepewność do niej nie pasowała, ale czy powinienem się nad tym rozwodzić? Ona po prostu to zrobiła; pocałowała mnie.


Londyn

Perspektywa Eleanor.

Cały dzień poza domem powoli dawał mi się we znaki. Dlaczego Louis nie odbiera telefonu wtedy, kiedy najbardziej potrzebuję jego obecności? Jakie to typowe. Wciąż włada mną gniew związany z ostatnio zaistniałą sytuacją. Malik jest zbyt pewny siebie, potraktował mnie nad wyraz przedmiotowo. Jednym ruchem odebrał mi wszelkie prawa. To było jak cios w policzek, nie tyle wymierzony mnie, co Perrie. Miałam świadomość, ze ta scenka miała wzbudzić w blondynce zazdrość i na tę myśl.. uch, mam ochotę rozszarpać tego tępego jegomościa. Nie mam zamiaru być rzeczą w jego dłoniach. Czasem mam wrażenie, że Zayn zapomina, że ludzie dysponują uczuciami lub po prostu nie chce o tym pamiętać.


Nienawidzić miłości, to kochać nienawiść?


Przyjemny dla ucha dźwięk otulających brzeg szklanki bąbelków dotarł do moich uszu, gdy Ethan podał mi drinka. Skinęłam głową z wdzięcznością mając nadzieję, że alkohol wszystko zniweluje. Zatęskniłam za obecnością szatyna. Brakowało mi jego specyficznego uśmiechu i szczerości, której nigdy mi nie szczędził. Poznałam go dzięki Danielle, ponad rok temu. Od tamtego czasu spotykamy się.. gdy któreś z nas ma jakiś problem. To zabawne, ale ów fakt wcale nam nie przeszkadzał. Mogłabym go wyciągać na herbatę codziennie, ale chyba tego nie potrzebowałam. On również. Przycisnęłam szklankę do ust i zagarnęłam spory łyk dzisiejszego "lekarstwa".

- Zayn jest..
- Cudowny? Męski? Wyjątkowy? - przerwał mi i począł głupawo się uśmiechać.
Czy ja kiedykolwiek opisywałam bruneta takimi słowami? Nie przypominam sobie..
- Nie? - skrzywiłam się. - Jest dupkiem.
- Oczywiście, Eleanor. Jest dupkiem. - skinął głową i zacisnął wargi.
Ignorant.
- Nie znoszę go. - wysyczałam przez zęby i po raz kolejny umoczyłam wargi w piekącym napoju.
- Czy Ty aby odrobinę nie przesadzasz?
- Ethan, on się mną bawi. Wykorzystuje mnie do wzbudzania zazdrości w swojej byłej! - oburzyłam się.
- A Ty go kochasz. - stwierdził szybko i odsunął się, jakbym miała go uderzyć.
Fakt, miałam ochotę.
- Co?! Nie! - pokręciłam odruchowo głową.
- Więc jak nazwiesz to, co do niego czujesz? - spytał z ciekawością, otulając moją twarz uważnym spojrzeniem.
- Może.. nie znoszę go, ale potrzebuję? - zaproponowałam nieśmiało.
- Huh, to gorące. Wiesz, trochę jak masochizm.
Wywróciłam młynka oczyma.
- Jaki stosunek ma do tego Perrie? - spytał cicho, wciąż na mnie patrząc.
- Jak najbardziej obojętny. Ma świadomość tego, że Zayn wciąż jest podatny na jej uroki i chyba uwielbia to wykorzystywać. No i.. jest szczęśliwa z Tom'em. Odrobinę wydoroślała. - wyjaśniłam spokojnie, starając się niczego nie pominąć.
- Sądzisz, że byłaby zła, gdybyś związała się z Malik'iem?
- Jej aprobata to ostatnie, czego mi potrzeba.

Szczerość mojego znajomego okazała się bardziej zaszkodzić, a niźli pomóc. A może to alkohol? Z odrobiną trudności wsunęłam mały kluczyk w drzwi i zgrabnie go przekręciłam. W przedpokoju i salonie było ciemno. Byłam pewna, że zastanę Harry'ego przy kubku z kawą wśród ciszy. Zdjęłam buty i odwiesiłam płaszcz. Uśmiechnęłam się na myśl, że odrobinę kręci mi się w głowie. Grunt, to mieć świadomość. Tuż przed wejściem na schody do moich uszu dotarły dziwne dźwięki. Coś jakby.. westchnienia, odrobinę przygaszone. Odetchnęłam spokojnie i przetarłam powieki wnętrzem dłoni. Zagadka rozwiązana. Już wiem, gdzie jest Louis...



***


Dobry wieczór.
Ostatnio odrobinę Was zaniedbuję, przepraszam. Wybaczycie? Nie wiem jak często będę Wam serwować nowe rozdziały. Mam jednak nadzieję, że będziecie cierpliwi, za co z góry dziękuję.
Rozdział 7. pisany bez udziału serca  i w bólu. Mam nadzieję, że jest do "przełknięcia", mimo wszystko ;)
Och ! W końcu się przełamałam i założyłam twitter'a. Zrezygnuję chyba z powiadamiania o rozdziała na gg.. Follow me, okey? Pozdrawiam gorąco x



26 października 2012

VI

6. Czuję jakbym tęsknił za tobą przez cały ten czas, kiedy nie znałem twojego imienia.




listopad, Dublin

Perspektywa Niall'a.

Klub był gorący i nie chodziło o temperaturę pachnącego alkoholem powietrza. Czułem się swobodnie wśród tłumu wijącego się na parkiecie. Głośna muzyka tłumiła myśli. Zamierzałem odprężyć się tu tak bardzo, jak tylko było to możliwe. Podszedłem do baru i zamówiłem mocnego drinka. Weekend u stryja był dobrym pomysłem. Powrót do Irlandii napełnił mnie pozytywną energią. Po prostu, bez zbędnych konkretów. Chyba nawet powietrze smakowało tutaj inaczej. Może powinienem pomyśleć o przeprowadzce na stałe właśnie teraz, kiedy Liam stawia pierwsze wielkie kroki w stronę dorosłości? Nie jestem mu już potrzebny. Poproszę Harry'ego, by nauczył mnie myśleć tak, jak robi to idealny egoista. Francuz bez wątpienia jest w tym mistrzem. Przynajmniej był.

Wlałem w gardło piekący płyn. Poczułem jak mięśnie powoli się rozluźniają, a rozszalały dotychczas umysł zmienia się w gładką taflę. Czułem błogość. Brakowało mi tylko.. no właśnie, jej. Wysoka, szczupła dziewczyna zajęła miejsce tuż obok mnie na krześle przy barowym blacie. Wsparła łokcie na jego gładkiej powierzchni i westchnęła spokojnie. Długie, mlecznoczekoladowe włosy opadały kaskadą na jej plecy. Dopasowana czarna sukienka uwydatniała idealne ciało i odkrywała wątłe uda. Była piękna. Zapach jej perfum był ostry. Zakręciło mi się w głowie. Gdy na mnie spojrzała, mimowolnie utonąłem w jej tęczówkach. Zamówiła wódkę z sokiem i gdy tylko ujęła w dłoń niską szklankę, obróciła się na krześle w moją stronę. Byłem pewien, że przez przesadnie głośną muzykę nie usłyszę ani słowa. Szatynka zdawała się czytać w moich myślach. Ujęła między palce wolnej dłoni skrawek materiału mojej koszulki i stanowczym ruchem pociągnęła mnie w stronę wyjścia na taras. To było godne podziwu.


Cenił zdecydowane ruchy; odważne poglądy i brak kontroli.


- Co uroczy, grzeczny blondasek robi w takim klubie dwie godziny przed wschodem słońca? - jej głos brzmiał jak piosenka, którą kiedyś sobie ukochałem.
Oparła się o metalową barierkę i delikatnie uśmiechnęła. Emanowała czystą delikatnością, a jej charakter pragnął nad wszystkim dominować. Cóż za połączenie.
- Pije. - uniosłem ku górze szkło z drinkiem. - Odpoczywam.
- W zatłoczonym miejscu przy głośniej muzyce? - uniosła brwi.
- Otóż to. - odparłem pewnie.
- Ali. - wysunęła dłoń w moją stronę. Uścisnąłem ją lekko.
- Niall. Niezwykle mi..
- Miło. Tak, wiem. - dokończyła za mnie i umoczyła wargi w alkoholu.
- Dlaczego ja? - spytałem, a kąciki moich warg uniosły się powoli.
- Potrzebujesz mnie. - szepnęła, po czym spojrzała na panoramę miasta. Niebo jaśniało nieśmiało.
- Ach, tak?
- Ktoś Cię zmienia. Nie jesteś sobą, Niall. Co, jeśli obiecam Ci coś niezwykłego? Zaufasz mi ślepo? - doszukałem się w wyrazie jej twarzy nieprzyzwoitej dawki wiary we własne możliwości.
- Tak. - skinąłem głową. - Nie mam nic do stracenia.
- Możesz jedynie sporo zyskać.

Promienie słońca były tego poranka wyjątkowo natrętne. Przebijały się przez zasłonięte zasłony. Przetarłem powieki wnętrzem dłoni i ziewnąłem odruchowo. Zegarek stojący na szafce obok łóżka wskazywał kilka minut po ósmej. Pokój hotelowy i ona leżąca obok mnie, w mojej koszulce z kilkoma smugami po tuszu do rzęs na policzku. Niedbale ułożona na jej ciele kołdra odgrywała karmelową skórę. Nie byłem do końca pewien jak długo jej się przyglądałem. Wiedziałem tylko, że kilka chwil po tym jak ją poznałem, wylądowaliśmy w hotelu. Nic się nie wydarzyło, my.. po prostu dobrze się bawiliśmy. Sądziłem, że chce tylko się ze mną przespać. Gdy jednak słuchałem jej słów, jej melodyjnego śmiechu, a nawet jej ciszy.. zapominałem o tym.

- Masz oczy jak ocean. - szepnęła czule, przyglądając się badawczo mojej twarzy. 
Odsunęła z czoła kosmyk kasztanowych włosów i uśmiechnęła się nienagannie. Jej oddech pachniał alkoholem. Uznałem to za urocze, nie wiedzieć czemu. Ja i ona; dwójka nieznajomych, która zdecydowała się na poranek w jednym z tanich hoteli.
- Słyszałem to setki razy. Nie stać Cię na więcej? - zagarnąłem zębami górą dolną, a jej brwi uniosły się z odrobiną poirytowania. 
- Letnie niebo w południe, niezapominajki, lody borówkowe, ten napój, który dodają do drinków..
Roześmiałem się.
- Nieźle. - skinąłem głową z podziwem. - Twoje są jak..
- Ten sufit? - uniosła palce ku górze, wskazując na poszarzałą powierzchnię. 
- Nie. - pokręciłem głową. - Raczej jak mgła.

Wspomnienie naszej rozmowy sprzed zaśnięcia było niezywkle przyjemne. Była płynna. Czułem jakbym znał ją od zawsze i spotkał po długiej rozłące. Gdy uchyliła powieki, odwróciłem wzrok. Zaśmiała się cicho i bez skrępowania wtuliła w mój tors. Spędziłem noc u boku dziewczyny która sprawiła, że jej umysł, sposób w jaki układa wargi, dołeczki w jej policzkach.. że to wszystko odciągnęło moją uwagę od potrzeby posiadania jej ciała. No proszę, Niall Horan spędził noc z nieznajomą na rozmowie. To nowość. Całkiem przyjemna.


Londyn

Perspektywa Zayn'a.

Spacer po niezbędne do przeżycia składniki, czyli fajki i alkohol dał mi możliwość do natknięcia się na Danielle. Kroczyła dzielnie, ściskając w dłoniach zieloną kopertówkę. Uśmiechnąłem się na jej widok, a gdy tylko podeszła, delikatnie ją uściskałem. Wyglądała kwitnąco. Nareszcie jej oczy nie były podkrążone, a policzki emanowały zdrowym kolorem. Jak to dobrze widzieć ją taką. Podczas ostatniej kolacji u Liam'a naszła mnie myśl, ze ta ciąża ją niszczy. Jest jednak niebywale szczęśliwa. Trudno się dziwić.
- Cześć, słoneczka. - ostrożnie ułożyłem dłoń na jej brzuchu i czule go pogładziłem.
- Witaj. Dokąd to? - spytała spokojnie, otulając mnie ciekawskim spojrzeniem.
- Zakupy. - mruknąłem. - A Wy?
- Comiesięczne spotkanie z lekarzem. - westchnęła. - Chcemy mieć wszystko pod kontrolą.
Skinąłem głową.
- Natknąłeś się już na Perrie? - spytała niepewnie i zacisnęła wargi.
- Nie rozumiem.. - ściągnąłem brwi.
- Nie było jej trzy tygodnie. Wróciła, podobno odmieniona.
- Wybacz, ale nie wychwyciłem jej zniknięcia. - zaśmiałem się. Szatynka tylko lekko się uśmiechnęła.

Powinienem był to zauważyć? Miałem gdzieś co i z kim robi. Owszem, minęło sporo czasu odkąd mnie zraniła. Wciąż jednak miałem do niej żal. Zniszczyła coś naprawdę wartościowego, ale najwyraźniej tylko ja nadawałem naszej więzi takie miano. Z jej perspektywy wyglądało to tak, że nie byłem wystarczajaco dobry. Nie mogłem być lepszy, dawałem jej wszystko. Co za paranoja. Doszło do tego, ze kalkuluję to po raz setny sam nie wiem po jaką cholerę.


Zwycięzcą jest tylko ten, kto potrafi pokonać samego siebie.


Niestety, podczas drogi powrotnej natknąłem się na jej tęczówki. Jasne, przepełnione lekkością i prawdą tęczówki. Ich właścicielka wyrwała mi serce i zakopała je w swoim ogródku tuż przy białych różach. Jej pewny siebie uśmiech zbił mnie z pantałyku. Odwzajemniłem go jednak, starając się ignorować tę idiotyczną maskę, którą miała na twarzy. Rozmowa była nieunikniona.
- Wyglądasz doskonale. - zacząłem spokojnie. - Piękniejesz z chwili na chwilę.
- Cóż, dziękuję. - szepnęła. - Ty niesamowicie zmężniałeś. Do twarzy Ci z tym przesadnym zarostem.
Stała przede mną; moja Perrie. Piękna, niebywale delikatna, w tej pieprzonej, czerwonej sukience, którą jej kupiłem. Wszystkie myśli sprzed chwili spłonęły, by ustąpić miejsca tęsknocie i sporej dawce podziwu. To jakbym.. na nowo się w niej zakochał, tym razem bez udziału serca. To było po prostu bardzo mechaniczne. Inaczej mówiąc, miałem ochotą ją mieć. Tutaj.
- Jak się masz? - spytała po chwili. Zrobiłem krok w jej stronę, by spojrzeć prosto w jej oczy.
- Wybornie. - uśmiechnąłem się i ująłem w wolną dłoń jej, nieco drobniejszą. Splotłem nasze palce.
Miałem cholerną ochotę ją pocałować. Co się kurwa dzieje?
- Perrie? - świeży, słodki głos dotarł do moich uszu i poruszył mięśniami. Zerknąłem przez ramię.
- Els. - powiedziałem jak gdyby z ulgą. Szatynka uśmiechnęła się nieśmiało.
Chciała podejść i zapewne przywitać się z blondynką. Uniemożliwiłem jej to jednak. Rzuciłem na chodnik tlącego się jeszcze papierosa. Gdy czekolada tęczówek Calder wtopiła się w moją, nieco bardziej gorzką, ugięły się pode mną kolana, a twarz Perrie, którą nie dalej jak przed sekundą uwielbiałem ponad wszystko, nagle wypadła z moich myśli.
- Co robisz? - Els uniosła brwi. - Chcę się z nią przywitać.
Uśmiechnąłem się kpiąco. Chciała przejść, odepchnęła mnie delikatnie.
- Malik, o co Ci chodzi? - syknęła po chwili.
Bez zawahania ułożyłem dłonie na jej talii i bez większego problemu uniosłem jej ciało ku górze. Wsparłem je na swoim torsie i ostrożnie przerzuciłem przez ramię. Kusa sukienka odsłoniła jej wątłe uda, więc pośpiesznie na powrót nakryłem je czarnym materiałem. Ruszyłem powoli w stronę mieszkania, ignorując jej piski i pięści, którymi okładała moje plecy. Żałuję tylko, ze nie mogłem zobaczyć miny Perrie.


Perspektywa Harry'ego.

Usiadłem na ławce przed moim obecnym domem. Lubiłem to miejsce; ogródek, huśtawkę, altanę. Byłem spełniony, w jakimś sensie. Mieszkanie z Lou będzie zapewne czymś wspaniałym, ale nie jestem do końca pewien, czy tego potrzebujemy. Im więcej czasu ludzie ze sobą spędzają, tym szybciej mają siebie dość. Niestosownie byłoby myśleć, że z nami będzie inaczej. Skąd te obawy? Dlaczego sieję w swojej głowę same negatywy, zamiast rozmyślać o tym jak cudownie byłoby budzić się codziennie u jego boku, patrzeć jak je śniadanie i wychodzi do pracy? Stałem się przesadnie sentymentalny. To jakbym.. poza Louis'em nie widział już nikogo innego. W pewnym sensie tak właśnie było.

Ed wysunął w moją stronę zaproszenie na jutrzejszy podwieczorek. Musiałem je odrzucić, ponieważ Louis bierze jutro udział w meczu. Nie sądziłem, że potrafi grać w piłkę. Nie poskąpiłbym sobie możliwości zobaczenia go w krótkich spodenkach, biegającego za piłką z grupą innych. To ma w ogóle jakiś sens? Nigdy nie przepadałem za sportem. We wszystkim doszukiwałem się sensu, a piłkarze po prostu biegali za piłką. Wszyscy. Jak owce, jeden za drugim. Jednak to Lou, a dla niego takie drobiazgi mają znaczenie. Razem z Eleanor będziemy należycie mu kibicować.


Delikatność jego myśli pachniała poziomkami. 


Skrzywiłem się, gdy moje myśli zmącił właśnie głos szatynki. Były to raczej krzyki przepełnione złością. Doszukałem się w powietrzu także drugiego głosu, bardziej zachrypniętego i ( o dziwo ) spokojniejszego. Po chwili zza rogu wyłonił się Zayn trzymający drobną Els. Dziewczyna uderzała pięściami w jego plecy i gryzła jego ramię w przerwach między kolejnymi, niezbyt przyjemnymi epitetami. A im o co znowu poszło?



***


Dobry wieczór.
Dziękuję Wam za cierpliwość i przepraszam, że musieliście tak długo czekać na nowy rozdział. Zrekompensuję Wam to jednak, gdyż przygotowałam ciekawy jednopart, który będziecie mogli przeczytać już niebawem. Ponad to zapraszam wszystkich, którzy łakną odrobinę bardziej mnie poznać na http://vous-etes-la-prochaine-victime.blogspot.com/ . Pozdrawiam i dziękuję x


16 października 2012

V

5. Chciałbym powiedzieć Ci o rzeczach, o których nigdy nie powiedziałbym sobie.




Perspektywa Harry'ego.

Liam urządza dziś kolację. Nie byłem zaskoczony zaproszeniem, po prostu nie miałem ochoty tam iść. Louis nalegał jednak, ba, był niezwykle podekscytowany. Nie zamierzałem szczędzić mu radości. Byłem przygotowany na stertę pytań skierowanych przez ciocię w nasza stronę. Nie obawiałem się wyników rozmów prowadzonych podczas jedzenia. Miałem w zapasie sporo ( nie ) przygotowanych odpowiedzi, które nawet najmniej ułożonego człowieka wyprowadziłby z równowagi.

Lou krzątał się po całym pokoju bez większego celu. Maszerował od biurka do łóżka i z powrotem. Przyglądałem się z uwagą stawianym przez niego krokom. Był jak mała zabawka na baterie. Bardzo słodka i niezwykle urokliwa zabawka. To dziwne, że to nad wyraz przedmiotowe określenie można było interpretować pozytywnie. W przypadku Louis'a wszystko było łatwiejsze. Potrafiliśmy czytać we własnych myślach. Nie było zawiłości.

Wsparłem się na łokciach i spojrzałem na niego jeszcze uważniej.
- Nie mogę znaleźć mojego zegarka. - skrzywił się. - Chyba zostawiłem go u Eleanor.
- To tylko zegarek. - wzruszyłem ramionami.
- Jest dla mnie ważny.
- Bo przywiązujesz się do rzeczy. Psują się, tracą wartość, a czasem nawet uciekają w popłochu. Jaki w tym pożytek? - szeptałem z uśmiechem przyozdobionym wyższością.
- Mowa o telefonie, który przed Tobą "uciekł" zanim jeszcze zdążyłeś zapoznać się z instrukcją obsługi, prawda?
- Tsaa. - wywróciłem młynka oczyma, a Louis się zaśmiał.
Po chwili podszedł bliżej i usiadł obok mnie. Znałem na pamięć zapach jego perfum, gładkość skóry i przenikliwość spojrzenia. Jakbym znał go od zawsze. Jakby był tuż obok mnie przez całe życie. Wciąż jednak był małą zagadką. Te sprzeczności zdawały się trzymać mnie przy nim jeszcze usilniej. Nie zamierzałem się oszukiwać, okłamywanie siebie było nie na miejscu. Kochałem Louis'a Tomlinson'a jak jeszcze nigdy nikogo.


Beztroska przyjaźni, niepewność uczucia.


Przed szóstą byliśmy już w domu cioci. Liam przywitał nas należycie. Poczułem się dziwnie. Odkąd mieszkam w Londynie nie odezwał się do mnie nawet słowem. Po chwili za jego plecami stanęła Danielle. Była bladziutka, ale uśmiechała się czule. To ona była powodem milczenia mojego kuzyna. Pal licho moją niedomyślność. Spory brzuszek szatynki starannie opinał kremową koszulkę z kołnierzykiem. O ile się nie mylę, to już piąty miesiąc. Delikatnie musnąłem jej ciepły policzek, a otwartą dłonią pogładziłem plecy. Wyglądali na szczęśliwych albo najzwyczajniej w świecie dobrze udawali. Mogli jeszcze zupełnie nie zdawać sobie sprawy z tego, co na nich czeka. Beztroska nie leży jednak w naturze Liam'a. On był chyba po prostu odważny. I odpowiedzialny.

- Co Wy tu robicie? - spojrzałem na wszystkich, którzy siedzieli przy stole w ogrodzie.
Zayn, Niall, Eleanor. Nawet Louis zdążył już znaleźć dla siebie miejsce. Najbardziej jednak zaskoczył mnie widok rudowłosego chłopaka, którego poznałem zaledwie wczoraj.
- Sądziłeś, że tylko Ty dostałeś zaproszenie, egoisto? - zaśmiała się cicho Els. Posłałem w jej stronę pocałunek z cichym mlaśnięciem.
Ed wstał i podszedł do mnie. Podał mi dłoń.
- Nie brałem pod uwagę, że to Ty jesteś tym kuzynem z Francji. Liam sporo mi o Tobie opowiadał. Że też się nie domyśliłem, Twój akcent jest nietutejszy.
- A Ty jesteś kim? - spytałem podejrzliwie.
- Jego kolegą ze szkoły. Świat jest mały, czyż nie?
Louis wciąż się nam przyglądał. Zapewne był wielce ciekaw, skąd znam kolorowego jegomościa. Po chwili po prostu podszedł. Uśmiechnąłem się na przypuszczenie, że natknął się na nutę zazdrości lub coś na ten kształt.
- To mój chłopak, Louis. - wskazałem kciukiem na szatyna.
- Znamy się, Harry. Zapewne on namówił Cię na te zajęcia. - zauważył słusznie, a ja skinąłem tylko głową.


Perspektywa Louis'a.

Edward był dobrym znajomym Liam'a. Znałem go. Nie sądziłem jednak, że ten wieczór będzie taki obszerny. Liczyłem raczej na spokojny posiłek. Zajęliśmy miejsca przy stole. Alice podała kolację, wszyscy byli zachwyceni. Kurczak z warzywami wyglądał obłędnie, a pachniał o niebo lepiej, choć trudno to sobie wyobrazić. Wiedziałem jednak, ze to nie bezcelowy zabieg. Coś było na rzeczy. Upewniłem się w tym przekonaniu, gdy Payne ujął wątłą dłoń Danielle, wplótł w nią palce i począł mówić.
- Jesteśmy zaręczeni.
Wszyscy wstali i zaczęli im gratulować. Nie byłem zaskoczony, to naturalna kolej rzeczy.
- Szykuje się ślub! - pisnęła z ekscytacją El.
- Tak, a każdy z Was odegra jakaś rolę. - zaczęła cicho Dan.
Wszyscy skupili spojrzenia na jej twarzy.
- Nie da się ukryć, ze już niebawem na świecie pojawi się nasze maleństwo... - dotknęła swojego brzucha. - ... pomysł był taki, to właściwie prośba.
- Niall. - Liam szepnął do blondyna. - Wybrałem Cię na ojca chrzestnego.
- Co? - burknął cicho Irlandczyk, a mały kawałek sałaty wysunął się z pomiędzy jego warg. Wszyscy cicho się zaśmiali.
- Będziesz idealny. - dodała Danielle.
- Naprawdę tak uważacie? To cudowne, zupełnie się tego nie spodziewałem. Kto będzie mamą chrzestną?
- Perrie. - odparł Liam.
Zayn donośnie się zaśmiał.
- Toście sobie wybrali wzór dla swojego dzieciaka. - zakpił.
- Przestań, Malik. To ich decyzja. - zaznaczyłem.
- Jeśli chodzi natomiast o sam ślub, na świadków chcielibyśmy prosić Harry'ego, który jak mniemam będzie z Louis'em i Eleanor..
- ... która będzie ze mną. - dopowiedział Zayn, a szatynka posłała mu karcące spojrzenie.

Nie byłem do końca pewien, co się święci pomiędzy Els i Malik'iem. Byli dla siebie oschli, trzymali się na dystans. Zayn jednak otulał szatynkę spojrzeniem, którego nie powstydzić by się mógł zakochany w kimś wariat. Jeśli na tyle wyżarło mu mózg, że chce i ją zdobyć, a potem porzucić, to własnoręcznie skopię mu ten chudy tyłek. Eleanor jest dla mnie jak siostra. Oddałbym za nią życie, gdyby zaszła taka potrzeba. Jej szczęście jest dla mnie naprawdę ważne, a Zayn nie jest dla niej; zraniłby ją wcześniej czy później.


O naszym człowieczeństwie świadczy brak odporności na ból. Lęk przed bólem


Kolacja w gronie przyjaciół była naprawdę miłym doświadczeniem. Nic jednak w tym dziwnego, że podczas powrotu do domu myślałem tylko o nadchodzącej nocy, którą spędzę z Harry'm. Łaknąłem jego bliskości jak nigdy dotychczas. Stęskniłem się za nim, za jego ciepłem ukrytym pod tą arogancką postawą. Cały jutrzejszy dzień chcę spędzić tylko z nim. Nie ma nic cudowniejszego od leniwej niedzieli w towarzystwie osoby, która ( nieświadomie, być może ) wzbogaca moje powietrze o jakiś niezbędny pierwiastek. Wtuliłem się w bok jego ciała, gdy wchodziliśmy na podwórko przed domem Eleanor. Dziewczyna maszerowała kilka kroków przed nami.Uśmiechała się, byłem pewien. Chłodny wiatr przeczesał moje włosy, zadrżałem odruchowo. Harry otulił mnie ramieniem i przysunął wargi do mojego ucha. Jego ciepły oddech sprawił, że poczułem się lepiej. Wiedziałem, że nie jest zachwycony wyborem Liam'a i Danielle, ale kto inny byłby bardziej idealnym świadkiem? To zobowiązujące, może nie tak bardzo jak bycie ojcem chrzestnym, ale jednak. Byłem pewien, że spisze się doskonale i zamiast kręcić nosem, będzie dumny. W końcu Payne i Peazer to para idealna w każdym calu. Bez krzty ironii.

Wszedłem do jego pokoju. Zapach unoszący się w powietrzu był mieszanką jego perfum i papierosów. Zaczynałem lubić tę kombinację, była taka personalna i niepowtarzalna. Miałem nadzieję, że Harry przystanie na mój pomysł. Nic nie stało na przeszkodzie. Poza tym Curly nie należy do osób przesadnie staroświeckich.
- Zamieszkasz ze mną? - spytałem bez skrępowania.
Szatyn uchylił niewielkie okno i odpalił papierosa.
- A czego brakuje mi tutaj?
- Mnie. - szepnąłem pewien. Uśmiechnął się.
Lubił, gdy nie zaniżałem własnej wartości. Lubił fakt, że wiedziałem ile dla niego znaczę.
- Wiesz doskonale, że mama Els wraca za dwa tygodnie. - spojrzałem na jego twarz. - Nie uważasz, że to czas najwyższy, by kupić własne mieszkanie?
- Gdzie?
- W okolicy.
- To jest szybkie, Louis. - zauważył słusznie i zaciągnął się dymem.
- Wiem. Po prostu się zastanów. - odparłem spokojnie i upadłem plecami na materiał pościeli.

Tuż przed północą obaj odczuliśmy pierwsze oznaki zmęczenia. Mógłbym rozmawiać z nim do świtu, słuchać jego opinii, uśmiechać się gdy najdzie go ochota na przesadną gestykulację. Mógłbym po prostu na niego patrzeć. Doszukiwać się w jego twarzy detali, których jeszcze nie znam. Może czasem byłem przesadnie pewny siebie. Może czasem nie chciałem mu wprost ukazywać swoich uczuć. Byłem jednak pewien, że wie, że jest całym moim życiem. Był inny w stosunku do mnie. Znałem go jako odważnego egoistę, który traktował uczucia przedmiotowo ( oczywiście po rozstaniu z Antoine ). Teraz był bardziej cichy, bardziej ułożony. Patrzył na mnie z czułością i troską. Jego pocałunki był subtelne. Wiedziałem, że każdą decyzję podejmiemy razem. Sprawę wspólnego mieszkania może więc konkretnie przemyśleć; wszystkie za i przeciw.


Brnął w to co pewne w niepewności.


Jego policzek wtulony w moją szyję dawał mi pewność, że wszystko jest w porządku. Jego spokojny oddech był jak najcudowniejsza z melodii. Był muzyką, od której uzależnione było moje życie. Kim byłbym, gdyby nie on? Czy uniknąłbym napaści, czy wręcz przeciwnie - zginąłbym od ciosów nożem? To przeszłość, owszem. Jak więc będzie wyglądać nasza wspólna przyszłość? Czy fundamenty zbudowane na przyjaźni okażą się tymi najtrwalszymi? Pokładałem w tym całą nadzieję. Chciałem uczynić go niewyobrażalnie szczęśliwym. W moje myśli wkradła się nikła doza wątpliwości.

Przycisnąłem wargi do jego nadgarstka, który leżał swobodnie na poduszce tuż przed moimi ustami. Smak jego skóry był jak narkotyk. Wszystko związane z nim działało na mnie w podobny sposób; uzależniało, czy tego chciałem, czy nie. Do mojego ucha dotarł jego stłumiony śmiech. Zwróciłem twarz w jego stronę. Chciałbym wyśnić ten nienaganny uśmiech. Gdy się obudzę, on nadal będzie przy mnie, nie musimy się żegnać z nadejściem poranka. Czy to nie cudowne? Rozwodzę się nad każdym aspektem, jestem taki ckliwy. Harry odbierał mi pewność siebie. Wiedziałem jednak, że to.. dobra rzecz.
- Zasypiasz, Louis. - szepnął z czułością, wciąż wykrzywiając wargi w ten przyjemny dla oczu półuśmiech.
- Wcale nie. - zaprzeczyłem szybko i ściągnąłem brwi.
- Ależ tak. - upierał się. - Jesteś zmęczony. - dodał ciszej, po czym dotknął koniuszkiem nosa, mojego.
- Nie jestem. - pokręciłem powoli głową, a nasze nosy po raz kolejny się o siebie otarły.
- Nie potrafisz kłamać. - szepnął i dotknął wargami kącika moich ust.
Moje powieki automatycznie opadły w dół. Zapragnąłem więcej.
- Widzisz? - muskał skórę moich warg swoimi, pomiędzy kolejnymi słowami. - Potrzebujesz snu.
- Potrzebuję Ciebie. - poprawiłem go.
- Nie mam co do tego wątpliwości.
Obaj zatracaliśmy się wolno w tej bliskości. Potrzeba snu zeszła na dalszy plan. Moje serce przyśpieszyło biegu, gdy jego kciuk przesunął się wzdłuż mojej kości policzkowej. Zielone tęczówki bez skrępowania tonęły w oceanie moich. Dotarło do mnie, że Harry ma drugą stronę, bardziej subtelną. Potrzebował czułości. Większą satysfakcję dawały mu gesty, a niźli słowa. Zapewne czuł wyższość. Widział jak reaguję na jego dotyk. Nie potrafiłem, a co najważniejsze nie chciałem tego kontrolować.



***


Cześć, Kochani.
Ostatni rozdział nie był chyba nazbyt spektakularny, za co przepraszam.
Mam dla Was niespodziankę, a mianowicie dość obszerny wątek z Irlandczykiem. Zwiastun trzeciego sezonu na to nie wskazywał, stąd właśnie niespodzianka. Mam nadzieję, że Wam się spodoba ;)
No i ostatnia sprawa, ale najważniejsza. Ten rozdział został napisany w drodze do i w samym Krakowie. Jest może odrobinę chaotyczny, ocenę pozostawiam Wam. Dedykuję go Justynie, która spędziła ze mną kilka chwil w sobotę. Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję. Było cudownie móc Cię poznać.