25 listopada 2012

IX

9. Nie bój się, nasze dusze będą pragnąć siebie przez tysiące lat.




połowa grudnia, Londyn

Perspektywa Eleanor.

Zayn był... brutalny. Nie wiem jak dotarliśmy do jego mieszkania. Trwałam w amoku, liczyły się tylko jego usta okładające pocałunkami moje, nieco bardziej czerwone. Jego palce zachłannie, z brakiem delikatności zaciskały się to na mojej talii, to na ramionach. W naszych poczynaniach nie było nawet grama lekkości czy subtelności. Powinnam być rozczarowana, powinnam wierzyć, że ze mną postąpi inaczej, że nie potraktuje mnie jak każdej, którą gościł wcześniej w swojej sypialni. Dlaczego więc popadałam w bezdenny obłęd za sprawą jego natrętnego dotyku? Pragnęłam, by po prostu mnie wziął, bez żadnych konsekwencji. Nawet jeśli postanowiłby zerwać ze mną kontakt po tym, co zaraz się wydarzy. Może... to ja powinnam zmienić nastawienie i wpuścić do swego serca lód, który oddzieli cielesność od uczuć?

Zdarł ze mnie koszulę jednym, agresywnym ruchem. Perłowe guziki rozsypały się na podłodze z uroczym, cichym stukotem. Kołnierzyk, poprzez mocne szarpnięcie pozostawił na mojej szyi czerwone otarcie. Zayn tego nie dostrzegł, nie kontrolował odruchów. Upadłam na łóżko skąpane w barwie dojrzałej limonki. W półmroku dostrzegłam zarys jego idealnego torsu, gdy zsunął z ramion ciemny sweter. Mięśnie jego brzucha odznaczały się rażąco na karmelowej skórze. Westchnęłam bezwiednie i uniosłam spojrzenie na jego twarz. Zawstydziłam się gdy dopuściłam do siebie myśl, że mam na sobie czerwony, koronkowy stanik, na którym brunet przed sekundą zatrzymał się spojrzeniem.

Gdy jego ciało przylgnęło do mojego poczułam swego rodzaju ulgę. Pasują do siebie idealnie, przemknęło mi przez głowę, gdy mój płaski brzuch otarł się o jego ciepłą skórę. Zayn zwolnił odrobinę, jego ruchy emanowały nikłą dozą delikatności. Był jakby... zafascynowany całą tą sytuacją. Poczułam, że moje policzki okrywają się purpurą.
- Jesteś piękna. - wyszeptał spokojnie, po czym dotknął wargami mojego gorącego policzka.
Uśmiechnęłam się subtelnie i pozwoliłam powiekom opaść w dół. Nie powinnam czuć tej przeklętej pewności. To był Zayn, nie zważający na uczucia, arogancki, egoistyczny przyjaciel, którego obdarzyłam nieopisanym uczuciem. Wiedziałam, że nawet ból jaki podaruje mi brakiem wzajemności w sferze serc, będzie o stokroć lepszy od niepewności i trzymania tego uczucia pod kloszem codzienności. Jak mówią, nie wygra się wyścigu, jeśli się w nim nie wystartuje, prawda?


Wiara, że czuł to choć w połowie tak mocno jak ja, pompowała moją krew.


Nie wiem ile minęło już chwil, nie wiem jaką część nocy mieliśmy za sobą, a jaka jeszcze była przed nami. Kolejne minuty płynęły w stronę spełnienia. Nasze nagie ciała lubieżnie się o siebie ocierały. Nie było skrępowania, nie było niepewności. Czułam się wspaniale. Czy to źle, że dopiero teraz obdarzyłam bruneta czystym zaufaniem? Poczułam jak jego dłonie rozchylają moje drżące uda. Nachylił się nad moim brzuchem i naznaczył go przeciągłym pocałunkiem. Po chwili począł sunąc wargami wyżej, każdy kolejny centymetr skóry pieczętując ciepłym muśnięciem. Odchodziłam od zmysłów, choć tak naprawdę nic się nie działo. Nie czułam jego wyższości. Na jego wargach nie było przepełnionego pewnością uśmiechu. On po prostu brnął w czułość, jakbym była jego skarbem, który łaknął odkrycia. Gdy dotarł ustami do miejsca między moimi piersiami wzdrygnęłam się delikatnie i zacisnęłam powieki. Powoli dotarł poprzez szyję aż do moich warg. Gdy naparł na nie swoimi, poczułam wolny, ale zarazem stanowczy ruch, który wykonał. Ból zagarnął w objęcia dolne partie mojego ciała, a mięśnie odruchowo się zacisnęły. To był błąd.
- Spójrz na mnie. - wyszeptał prawie niesłyszalnie, uchwyciwszy w palce mój podbródek. Uniosłam wachlarze rzęs ku górze błagając, by łzy nie naznaczyły moich policzków. - No już... - dodał po chwili, dotykając koniuszkiem nosa, mojego. - Rozluźnij się. Nie zrobię Ci krzywdy. Już nigdy. Obiecuję.
Utonęłam na moment w karmelu, jakim oblane były jego tęczówki. Nagle wszystko ustało. Moim ciałem wstrząsnął nieznajomy dreszcz, a fakt, że byliśmy jednością dawał mi przyjemność. Upewniony w przekonaniu, że jego słowa dały mi ulgę dokończył swój ruch i wsunął się we mnie do samego końca. Odrzuciłam głowę w tył, zdobiąc powietrze stłumionym jękiem. Z sekundy na sekundę jego ruchy były płynniejsze. Moje otulone subtelną warstwą potu plecy sunęły po białym prześcieradle w górę i w dół w rytmie jego pchnięć. Mój Boże, nigdy nie czułam czegoś tak niesamowitego. Jego gorący oddech otulał moją szyję i policzki. Wbiłam paznokcie w jego ramiona, a gdy syknął przeciągle, wpiłam się w jego wargi niezwykle natrętnie. Czułam, że oboje nie wytrzymamy zbyt długo. To doznanie było zbyt intensywne, szybkie, agresywne. Zayn miał pewność, że jestem już na skraju. Ten fakt i jego przyprawił o znajome konwulsje. Wygięłam plecy w subtelny łuk i odchyliłam głowę w tył gdy niebywale mocne skurcze trzymały kontrolę nad moim ciałem. Jęczałam, nie zważając na stosowność. Brunet odetchnął ciężko i wykonał ostatni ruch, który zbliżył mnie do stanu zwanego szaleństwem. Nasze bijące nieludzko serca zlały się w jedną melodię. Szybko falujące klatki piersiowe odbierały ostatek sił. Zaciśnięte w pocałunku wargi skąpiły płucom powietrza.


Perspektywa Louis'a.

Śnieg otulał natarczywie każdy drobiazg, a Harry pozostawał ów faktem niewzruszony. Siedział w sypialni nad swoim nowym szkicem i nie dopuszczał do siebie błahostek. Lubiłem patrzeć, jak oddaje się sztuce. Jak zatraca się w tym co kocha. Czasem miałem wrażenie, że zapomina o oddychaniu, a jego serce zwalnia, by pozwolić mu dokończyć dzieło. Obserwowałem wszystko z daleka, by nie mącić jego ciszy. Obiecał, że gdy skończy napijemy się razem herbaty, bez której nie potrafił zasnąć.

Zszedłem do kuchni, by wstawić wodę. Ułożyłem na metalowej tacy dwie, białe filiżanki. Czułem się szczęśliwy. Wiedziałem, że Francuz jest wszystkim, czego pragnę. Nigdy nie czułem czegoś podobnego. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, przede wszystkim. Rozumiał moje gesty i słowa, choć czasem nie znał ich dokładnego znaczenia. Zdawał się na zmysły, które kierowały go zawsze w odpowiednią stronę.


Braterstwo dusz nie ma swego końca. Nawet śmierć jest zbyt błahą, by nękać taką więź.


Wszedłem do sypialni skąpanej w świetle małych, wiszących nad łóżkiem lampek. Harry siedział na łóżku, ale nie trzymał już w dłoniach skoroszytu i ołówka. Uśmiechnął się, gdy zobaczył mnie z ulubioną herbatą. Wstał i odebrał ode mnie tacę, którą ostrożnie ułożył na blacie szafki nocnej. Znajomy aromat wypełnił pomieszczenie. Poczułem się błogo. Usiadłem na łóżku i odkryłem kołdrę dając szatynowi do zrozumienia, że potrzebuję jego bliskości. Wsunął się pod jasny materiał z niebywałą łatwością, po czym otulił mnie ramieniem. Zaciągnąłem się zapachem jego skóry i westchnąłem z ulgą.
- Jak spędzimy święta? - spytał półszeptem i wsunął koniuszek nosa w moje włosy. Zadrżałem mimo woli.
- Z Eleanor. Jej mama nie zdąży wrócić.
- Naprawdę? To przykre. - wyszeptał zachrypniętym głosem, po czym westchnął ciężko.
Było mi źle z myślą, że nasza przyjaciółka nie spotka się ze swoją rodzicielką. Nie chodziło o prezenty, czy inne świąteczne drobiazgi, a o obecność. Taki czas spędza się z bliskimi, czyż nie? To istotny aspekt, czas, w którym wszystko jest ciut bardziej magiczne niż na co dzień.
- Kolejny dzień spędzimy z moją rodziną, a wieczorem napijemy się gorącej czekolady u Liama. - kontynuowałem. - A z samego rana, 26 grudnia polecimy do Paryża, by zostać tam aż do Nowego Roku.
Harry wzdrygnął się delikatnie na moje słowa. Był zaskoczony moim planem? Nie sądził chyba, że poskąpię nam kilku dni w towarzystwie jego mamy, w otoczeniu wszystkich uroków, jakimi dysponowała stolica Francji?
- Naprawdę chcesz polecieć do Paryża?
- Oczywiście, Curly. - skinąłem głową. - Aż tak Cię to dziwi?
- Właściwie, nie. Sęk w tym, że moja mama wraz z początkiem stycznia przeprowadza się do Londynu. - powiedział na jednym tchu jakby w obawie, że zgubi gdzieś tę myśl.
- Jak to? - zmarszczyłem nos, otulając jego twarz uważnym spojrzeniem.
- Ciocia Alice zaproponowała jej pokój w zamian za pomoc przy maluchu Liam'a i Dan. Moja mama, jako że kocha dzieci, a wnuków nigdy mieć nie będzie, zgodziła się bez zastanowienia. - wyjaśnił, nakładając na usta czuły uśmiech. Ta wiadomość dała mu dużo szczęścia.
- To wspaniale, będziesz mógł codziennie ją odwiedzać.
- Tak. To cudowna rzecz.


Dublin

Perspektywa Niall'a.

Okey. Kolejny wieczór - kolejna impreza. Przestało mnie obchodzić gdzie i jak spędzam noce. Najważniejszy, by ona była obok. To nie była miłość, a raczej coś na kształt zafascynowania. Jej obecność upiększała mój tlen, jej słowa dawały mi uśmiech. Czułem powinność trzymania nad wszystkim kontroli. Spełniałem jej zachcianki, które na dobrą sprawę były również moimi. Nasze noce były nad wyraz gorące. Szczerze powiedziawszy nie pamiętam kiedy ostatnio dziewczyna doprowadzała mnie do takiego stanu. Zazwyczaj to faceci byli obiektami mojego pożądania. Kobiety zdawały się grać rolę błahego odpowiednika. Teraz to Ali władała moimi myślami i nie było w tym nic, czego chciałbym się wyzbyć. Czułem, że to coś wyjątkowego, choć z boku można nadać by temu miano zwykłego romansu.


Poruszała moimi ścięgnami, jak aktor sznurkami marionetki.


- Wódkę z colą, proszę. - jej melodyjny głos uniósł kąciki moich ust z niebywałą łatwością.
Brzmi jak obsesja, prawda? Tak, była moim uzależnieniem. Ona i każda związana z nią drobnostka.
- Niall? - wyrwała mnie z natłoku myśli. Podarowałem jej czuły uśmiech. - To samo? - uniosła brwi z wyższością. Wiedziała doskonale, że jest w mojej głowie nieustannie.
- Tak. - skinąłem głową, po czym wtuliłem się w jej plecy, napawając zmysły zapachem znajomych perfum.
Wszystko w niej było po prostu idealne; sposób, w jaki malowała usta, zapach jej skóry, spojrzenie, jakim otulała moją twarz, gdy przyprawiałem jej ciało przyjemnością. Tyle że... to wciąż nie miłość.
- Chciałabym, byś kogoś poznał. - powiedziała głośno i posłała uśmiech w stronę wejścia do klubu.
Powędrowałem spojrzeniem w tym kierunku i skrzywiłem się, gdy odwzajemnił je szczupły, wysoki chłopak. Jego twarz była blada, policzki zapadnięte, a wyraźnie nakreślone brwi odciągały uwagę od przesadnie idealnego nosa. Podszedł do nas i przywitał się z Ali przeciągłym, czułym pocałunkiem. Na ten widok ugięły się pode mną kolana. Nie posądziłbym siebie o taką reakcję.
- To Max. - powiedziała z uśmiechem szatynka, gdy ich wargi niechętnie się rozłączyły.
- Niall. - mruknąłem niepewnie, a brunet skinął głową i ostrożnie uścisnął moją dłoń.
- Cieszę się, że nareszcie mogę Cię poznać. Ali odciągała to w czasie tak bardzo, jak tylko mogła. - westchnął i spojrzał na dziewczynkę, która subtelnie szturchnęła go w bok.
- Byliśmy w interesującej fazie testowania... wszystkiego. - wyjaśniła czule i spojrzała na moją twarz. Zacisnąłem wargi.
- Rozumiem. - zaśmiał się Max i spojrzał na nasze drinki.
- Jesteście znajomymi? - spytałem w końcu, opierając się o jedno z barowych krzeseł. Pocałunek był dość... intymny, potrzebowałem prawdy.
- Max to mój chłopak.
Zaraz. Że kurwa co?



***


Dobry wieczór, Kochani.
Mam nadzieję, że jesteście usatysfakcjonowani długością rozdziału. Napisał się na przestrzeni... ostatnich dwóch godzin? Tak, było lekko. Cóż, zdaję sobie sprawę, że wizja seksu między kobietą a mężczyzną opisana przez lesbijkę nie jest spełnieniem Waszych marzeń, ale mimo to ufam, że jest godna Waszej uwagi.
Dziękuję za każdą opinię, każde ciepłe słowo i za to, że cierpliwie czekacie na nowe rozdziały. Kocham Was. x

twitter
ask.

20 listopada 2012

VIII

8. Od samego początku wiedziałem, że to odpowiednie miejsce dla mojego serca.




Perspektywa Harry'ego.

Zmącone nocą powietrze leżało w moich płucach niewygodnie. Uchyliłem powieki i rozejrzałem się po skąpanej w półmrok sypialni. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Może.. poza małym wazonikiem, który nieumyślnie zrzuciłem ze stolika podczas nocnych czułości z Louis'em. Zegar wskazywał trzecią po południu. Czy to naprawdę możliwe, bym spędził w łóżku tak wiele godzin? Poniosłem się powoli i ująłem w dłoń wymiętą koszulkę, która leżała na podłodze. Okryłem nią tors i w towarzystwie wielkiej ochoty na herbatę ufnie skierowałem swe korki w stronę kuchni.

W domu panował spokój. Cisza wypełniała każde pomieszczenie. Poczułem się nieswojo. Spojrzałem w stronę sporego, kuchennego okna i skrzywiłem się odruchowo. Śnieg? Co jest do cholery? Nie zdążyłem należycie nacieszyć się jesienią. W moim życiu za dużo jest ostatnio pozytywów. Nie miałem okazji, by podjąć próbę snucia jesiennych refleksji, które zazwyczaj miały związek z samotnymi wieczorami.


Straciłem depresyjne miesiące, wyczekiwane niegdyś z utęsknieniem. 


Wsparłem łokcie na chłodnym parapecie i odsunąłem sprzed twarzy koronkową firankę. No tak. Eleanor biegała po białym trawniku. Miała na sobie koszulkę z krótkim rękawkiem, a jej włosy łapały każdy płatek chłodnego puchu. Wyglądała jak mała dziewczynka nierozważnie zakochana  w zimie. Byłem pewien, że w Londynie ceni się tylko słoneczne dni. Nie sądziłem, że nadejście zimy świętuje się nieodpartą radością. Louis stanął tuż obok mnie i uśmiechnął się czule. Dopiero teraz dopuściłem do swojej głowy piski i śmiech mojej współlokatorki. Dlaczego mój umysł wcześniej je ignorował?

- Co z nią? - wskazałem palcem na roześmianą szatynkę, a Louis  powędrował spojrzeniem w stronę ułożonej z cegieł ściany, przy której stała.
- Wspominała coś o kacu. - zaśmiał się i objął mnie ostrożnie. - Przygotowałem herbatę. - dodał po chwili i przysunął wargi do mojego ucha. Jego ciepły oddech zmącił cały porządek w mojej podświadomości. Niezły ruch.
- Te buty nie są stworzone do biegania po śniegu! - po chwili do kuchni wbiegła Els, nierówno łapiąc w płuca ciepłe powietrze. Zazdrościłem jej tej nieustępliwej energii.
- Daruj sobie, jesteś fajtłapą. - mruknął Louis, starając się ukryć rozbawienie.
- Chrzań się, Tomlinson. - szepnęła miękko i podeszła do mnie, by otulić moją szyję rękoma. - Cześć, Harry.
- Cześć, Sunshine. - opadłem na jedno z drewnianych krzeseł, porwałem ją w objęcia i posadziłem na swoich kolanach. Drżała z zimna. Potarłem dłońmi jej wątłe ramiona.
Louis ujął w dłoń kremową filiżankę z herbatą i przycisnął jej brzeg do swoich warg. Czy piciu gorącego napoju można nadać jakieś niestosowne miano? Przez głowę przemknęło mi, że szatyn robił to naprawdę seksownie. Brytyjczycy są bardzo specyficzny. Nawet coś tak błahego jak akcent, którym dysponuje mój chłopak, przyprawia mnie o dreszcze. Nigdy nie przywiązywałem wagi do takich drobnostek, więc albo jestem bezwarunkowo zakochany albo zmieniłem się w ckliwego, delikatnego chłopca. Eleanor ziewnęła przeciągle, jakby znudzona moimi przemyśleniami. Przytknąłem do jej ust wnętrze dłoni. Zagarnęła między zęby skrawek mojej skóry. Skrzywiłem się odruchowo.
- Przygotowałam banoffee, gdy Wy bez skrupułów oddawaliście się lenistwu.
- Poproszę kawałek. - szepnąłem spokojnie, wypuszczając ją ze swoich objęć.
- I ja. - wtrącił nieśmiało Louis, po czym zajął miejsce Els i wygodnie rozsiadł się na moich udach.
Zacisnąłem wargi, by stłumić westchnienie.
- Wychodzicie gdzieś? - spytała po upływie chwili szatynka, starannie układając na talerzykach ciasto. Lou spojrzał na moją twarz.
- Nie. - szepnąłem spokojnie, naznaczając usta subtelnym uśmiechem.
- Och, rozumiecie się bez słów. - wtrąciła z zafascynowaniem i podała nam deser. - Będziecie grzeczni? Postaram się wrócić o przyzwoitej porze.
- A dokąd to? - ściągnąłem brwi, przyglądając się jej bladej twarzyczce. Zacisnęła zęby na dolnej wardze.
Nie chciałem naciskać. Poza tym, domyślałem się gdzie zamierza spędzić swój wieczór. Zanim jeszcze zdążyłem spróbować słodkości, którą przygotowała ( warto zaznaczyć, że mój Ukochany pochłonął już połowę ciasta ) wzdrygnąłem się odruchowo, gdy do moich uszu dotarł dźwięk zwiastujący nową wiadomość. Wysunąłem z kieszeni telefon i spojrzałem na wyświetlacz.

"Chcę Cię zobaczyć jutro w studiu w którym nagrywam, punktualnie o 10. Ed."


Perspektywa Zayn'a.

Park otulony skąpą warstwą pierwszego tej zimy śniegu, wyglądał inaczej. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że lepiej, ale chyba wcale tak nie uważałem. Powietrze było dogodne, niebo spowite gęstą szarością. Czekałem na nią, obiecaliśmy sobie krótką przechadzkę. Byłem gotów na jej wściekłość. Zamierzałem jednak rozdmuchać te negatywne emocje i po prostu ucieszyć się jej towarzystwem. Nie miałem pewności co do tego, czy szatynka ma względem mnie pokojowe zamiary. Co, jeśli zamierza mnie udusić i zakopać pod naszym ulubionym klonem, kilka kroków stąd?

Gęsta, mleczna mgła spowiła cały Londyn. Kilka budynków, które bez problemu dostrzec można było z wnętrza parku, wyglądało jak opuszczony kompleks. W oknach nie paliło się światło, a natrętna cisza odbijała się echem w mojej głowie. Czułem się jak w kiepskim horrorze. Chłodny wiatr zakołysał ostatnimi, żółtymi liśćmi, które wciąż mocno trzymały się wiszących nad moją głową gałęzi.


Nie pozwolę niczemu odebrać tego, co stoi przede mną.


- Gdzie Twój zimowy płaszcz? - usłyszałem z oddali i odwróciłem się odruchowo w kierunku, z którego dobiegał miękki głos. Doskonale znałem jego właścicielkę.
- Sweter wydawał się być odpowiedni. - odpowiedziałem spokojnie, przeczesując spojrzeniem gęstą mgłę.
Dopiero po chwili dostrzegłem zarys kobiecej sylwetki. Uśmiechnąłem się, gdy stanęła tuż przede mną. Jej policzki dysponowały delikatną, różową barwą. Upięte w luźny kok włosy eksponowały granatowy kołnierzyk, który ściśle okalał jej szyję.
- Nie stój tak. - spojrzała na mnie z wyrzutem. - Spacer, pamiętasz?
- W mgle? - skrzywiłem się.
- To jakiś problem? - uniosła brwi i przystanęła na moment. Miałem ochotę zdjąć z jej twarzy tę aktorską pewność siebie.
- Co, jeśli coś tam na nas czyha? - spytałem, starając się zachować poważny ton. Szatynka pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
Była zła, powinienem się tego spodziewać. Miałem świadomość, że zachowałem się jak skończony dupek. Ta scenka przed Perrie była czystym przejawem mojego egoizmu i chęci trzymania władzy nad wszystkim i wszystkimi. Cóż jednak, stało się, nie mogę cofnąć czasu.
- Umrzemy. - wzruszyła ramionami i powoli ruszyła w stronę obszernej, metalowej bramy, po której każdego lata pięły się kwiaty.
- Nie chcę umierać w Twoim towarzystwie. - odparłem, a gdy na mnie spojrzała, uśmiechnąłem się delikatnie.
- Zatem.. powinnam pójść przodem! - krzyknęła ochoczo i pobiegła przed siebie.
Zaledwie w przeciągu kilku sekund straciłem ją z oczu. Mgła była niebywale natrętna. Usłyszałem tylko stłumiony pisk. Bez zastanowienia wybiegłem z parku mając nadzieję, że obrałem dobry kierunek. Zmartwiłem się jednak, gdy stukot subtelnych obcasów nagle ucichł. Nie przestawałem biec.
- Eleanor? To nie jest zabawne. - warknąłem, łapczywie wsuwając w płuca kolejne dawki chłodnego powietrza.
Cisza.
- Els! - przystanąłem na moment, by rozejrzeć się dookoła.
- Boisz się? - wzdrygnąłem się, gdy szepnęła wprost do mojego ucha.
Ułożyłem dłonie na jej tali, otulonej szerokim paskiem jasnego płaszcz i bez problemu uniosłem jej ciało ku górze. Zrobiłem kilka kroków w przód, by już po chwili przycisnąć jej plecy do rozłożystego dębu. Syknęła cicho i uniosła spojrzenie na moją twarz.
- Nie pogrywaj ze mną, Calder.
- Grozisz mi? - wyswobodziła dłonie z uścisku i wplotła smukłe palce w moje włosy.
Zacisnęła dłonie w pięści, gdy naparłem na nią całym ciężarem swojego ciała. Mechanizm obronny? Nie zamierzałem jej skrzywdzić. Wiedziałem, jak bardzo jest delikatna. Chciałem tylko... odrobinę się z nią podroczyć. Lubiłem czuć wyższość. Sęk w tym, ze ona najwyraźniej także.

Jej klatka piersiowa falowała szybko pod wpływem zachłannego oddechu. Czułem bicie jej serca. Nagle straciłem grunt pod nogami. Jej spojrzenie w niezwykle brutalny sposób odebrało mi całą pewność siebie. Wszystkie myśli, słowa, które trzymałem wewnątrz po prostu zniknęły. Jej pozbawione ciepła dłonie zsunęły się na moje policzki. Nasze twarze dzielił od siebie zaledwie centymetr. Oboje pragnęliśmy zmniejszyć tę odległość do stosownego minimum. Pragnąłem jej... inaczej.


Każdy oddech, każda godzina prowadziła do tego.


Nasze wargi ocierały się o siebie nad wyraz lubieżnie. Nie zamierzałem się hamować, to było zbyt gorące. Jej uda mocno zacisnęły się na moich biodrach. Uniosłem ku górze jej drobne ciało, by zagarnąć z tej chwili jak najwięcej. By wychwycić każdy godny uwagi odruch, by zapamiętać smak i drżenie rąk. Mechanizm działał jak zazwyczaj - jestem tylko facetem. Czułem jednak coś, co dotychczas niwelowałem; więź. Przez głowę przebiegały mi wspomnienia. Jej słowa, kolory sukienek, które miała na sobie podczas naszych spotkań, zapach przygotowanego przez nią podwieczorku, a nawet ból, który towarzyszył ostatniej sytuacji z Perrie. To wszystko tworzyło nieodzowną całość i... dzięki Bogu, że moje mieszkanie znajduje się tuż za rogiem.



***


Rozdział jest odrobinę krótki, wiem, ale intensywny.
Przepraszam, ze musieliście tak długo czekać. W najbliższym czasie postaram się pisać częściej.
Twitter, so follow meh, please. Dajcie znać, kto czyta ;)
Jeśli ktoś ma jakieś pytanie, z wielką przyjemnością odpowiem na nie tutaj.
Pozdrawiam cieplutko! x


5 listopada 2012

VII

7. To takie żałosne, być od kogoś zależnym. Ludzkim jest brnąć w żałości.




wciąż listopad, Londyn

Perspektywa Louis'a.

- Jesteś zawiedziony? - spytałem półszeptem, przekraczając próg domu Eleanor. W przedpokoju pachniało lawendą.
- Skądże. Cudownie było móc patrzeć jak się uśmiechasz.
Westchnąłem.
- Mam dla Ciebie nagrodę. - dopowiedział po chwili, po czym uważnie rozejrzał się po salonie jakby upewniając, że jesteśmy sami.
- Przecież moja drużyna przegrała. - zmarszczyłem brwi.
- Shh, nie psuj chwili, okey? Chodź. - przyciągnął mnie ku sobie z tak wielką łatwością, że aż się zachwiałem.
Jego tęczówki natrętnie muskały moją twarz. Był skupiony na detalach, drobnych szczegółach, których nikt na co dzień nie zauważa. Czasem miałem wrażenie, że obserwuje moją duszę. Spokojnie, bez pośpiechu. Był taki czuły, a jednocześnie zdecydowany. Kochałem w nim sprzeczności; jednego dnia był jak lód, a innym razem emanował przesadną czułością. Trudno było wyczuć w jakim jest nastroju. Jemu należało się.. po prostu poddać. Co miałem do stracenia?
- Pachniesz miętą. - szepnąłem z uśmiechem, otulają dłońmi jego szyję. Zacisnął na moment wargi.
- Eleanor wpychała mi do ust cukierki. Była podekscytowana Twoją grą.
- A Ty nie?
- Moje myśli krążyły, owszem, wokół Ciebie, ale nie miały nic wspólnego z piłką nożną.
Uśmiechnąłem się na jego słowa. Chyba tylko on potrafił wpędzić mnie w zakłopotanie. Tylko względem mnie był naprawdę szczery. Nie krył myśli ani uczuć, bez obaw postawiał mi je pod nos. Był ostatnią osobą, którą ośmieliłbym się jakkolwiek zranić. Był dla mnie swego rodzaju świętością, jakby zbudowany ze szkła. Czasem bałem się, że go stracę. Tak po prostu. Ale czy to nie naturalne? Przesadna pewność siebie nigdy nie wnosi w życie nic dobrego.


Być naiwnym w szczęściu, to być naprawdę sobą.


Nie wiem jak udało nam się dotrzeć do sypialni, nawet na moment nie przerywając pocałunku. Byłem w transie, potrzebowałem go bardziej i mocniej i wciąż.. Jego wargi były słodkie, miękkie, delikatne; idealne. Jego stanowczo zaciśnięte na mojej koszulce palce wskazywały na to, że był zniecierpliwiony. Co tak właściwie nami władało? To pożądanie wzięło się znikąd, nigdy nie czułem czegoś podobnego. Nie sądziłem, że można tak nieludzko kogoś pragnąć. Że można tak mocno kochać. Nic nie miało znaczenia, tylko on i jego wargi mocno łączące się z moimi w kolejnych pocałunkach. Postradam zmysły.

Gdy moje odkryte plecy dotknęły materiału pościeli syknąłem cicho porażony chłodem. Harry uśmiechnął się  przepraszająco i spojrzał na mnie z góry. Przez krótką chwilę czułem się skrępowany. Jego wzrok przeszywał moje wnętrze. W źrenicach doszukałem się zachwytu i czegoś niecodziennego. Uniosłem ku górze drżącą dłoń i przesunąłem palcami wzdłuż jego kości policzkowej. Ponownie się uśmiechnął i przymknął powieki. Mój dotyk dawał mu spełnienie. Był jego powietrzem, pompował jego krew. Zawyżałem wartość swoich poczynań. Uwielbiałem to z całego serca, a on po prostu mi pozwalał wiedząc, że to nic zdrożnego. Splotłem palce obu swoich dłoni na jego karku, by z łatwością przysunąć jego twarz nieco bliżej. Dotknął koniuszkiem nosa mojego czoła i odetchnął z ulgą.
- Co z moją nagrodą? - spytałem szeptem, nie ukrywając cisnącego się na usta uśmiechu.
- No dobrze. Rozluźnij się i ani drgnij. - mruknął surowo i przesunął palcami wzdłuż moich przedramion aż do nadgarstków, które otulił mocnym uściskiem.


Dublin

Perspektywa Niall'a.

Nasza znajomość zyskiwała na intensywności z godziny na godzinę. Nie przeszkadzało to ani jej, ani mnie, więc dlaczego miałbym pominąć to małe wyzwanie? Czułem się dobrze, tutaj, w klubie, z nią. Jakby była moja, w czułym tego słowa znaczeniu. Nie traktowałem jej jak kandydatkę do tygodniowego romansu. Rodziła się między nami wieź, której nie chciałem rozkładać na pierwiastki. Nie potrzebowałem jej rozumieć. Ona określała to mianem "przyjaźni z odrobiną pikanterii". Nic zobowiązującego.


Niezależność była niczym w porównaniu z tym, co czekało na jego myśli.


Byłem zmęczony. Miałem ochotę na powrót do hotelu. Szary pokój, z niewielkim łóżkiem i stolikiem zdawał się być bardziej kuszącą alternatywą. Jej spojrzenie dawało mi do zrozumienia, że to jeszcze nie czas. Że należy się bawić, do utraty tchu, jakby ten wieczór był ostatnim, nie tyle dla nas, co dla wszystkich i wszystkiego. Nie potrafiłem się oprzeć tym przenikliwym, czystym tęczówkom. Byłem na siebie odrobinę zły, że działały na mnie w taki sposób. Nie lubiłem czuć się od kogoś uzależniony. Nie lubiłem przywoływać wspomnieć nazbyt obrazowo. Liczyła się chwila, a późniejsze myśli miały być dogodne przede wszystkim dla mnie. Kolorowy alkohol tuszował to, czego nie chciałem pamiętać.

- Powinniśmy już iść, nie uważasz? - powiedziałem wprost do jej ucha, by mogła wyłapać moje słowa z pomiędzy dźwięków głośnej muzyki.
- Od kiedy jesteś zagorzałym fanem poprawności? - uniosła brwi i uśmiechnęła się kpiąco.
- Wolałbym spędzić noc w ciszy. - wyjaśniłem, kończąc drinka.
- Tutaj mogę dać Ci o wiele więcej.
- Ach, tak?

Nie wychwyciłem momentu, w którym nasze wargi się złączyły. Jej ręce ściśle okalały moją szyję, jakby się bała, że się odsunę. Niepewność do niej nie pasowała, ale czy powinienem się nad tym rozwodzić? Ona po prostu to zrobiła; pocałowała mnie.


Londyn

Perspektywa Eleanor.

Cały dzień poza domem powoli dawał mi się we znaki. Dlaczego Louis nie odbiera telefonu wtedy, kiedy najbardziej potrzebuję jego obecności? Jakie to typowe. Wciąż włada mną gniew związany z ostatnio zaistniałą sytuacją. Malik jest zbyt pewny siebie, potraktował mnie nad wyraz przedmiotowo. Jednym ruchem odebrał mi wszelkie prawa. To było jak cios w policzek, nie tyle wymierzony mnie, co Perrie. Miałam świadomość, ze ta scenka miała wzbudzić w blondynce zazdrość i na tę myśl.. uch, mam ochotę rozszarpać tego tępego jegomościa. Nie mam zamiaru być rzeczą w jego dłoniach. Czasem mam wrażenie, że Zayn zapomina, że ludzie dysponują uczuciami lub po prostu nie chce o tym pamiętać.


Nienawidzić miłości, to kochać nienawiść?


Przyjemny dla ucha dźwięk otulających brzeg szklanki bąbelków dotarł do moich uszu, gdy Ethan podał mi drinka. Skinęłam głową z wdzięcznością mając nadzieję, że alkohol wszystko zniweluje. Zatęskniłam za obecnością szatyna. Brakowało mi jego specyficznego uśmiechu i szczerości, której nigdy mi nie szczędził. Poznałam go dzięki Danielle, ponad rok temu. Od tamtego czasu spotykamy się.. gdy któreś z nas ma jakiś problem. To zabawne, ale ów fakt wcale nam nie przeszkadzał. Mogłabym go wyciągać na herbatę codziennie, ale chyba tego nie potrzebowałam. On również. Przycisnęłam szklankę do ust i zagarnęłam spory łyk dzisiejszego "lekarstwa".

- Zayn jest..
- Cudowny? Męski? Wyjątkowy? - przerwał mi i począł głupawo się uśmiechać.
Czy ja kiedykolwiek opisywałam bruneta takimi słowami? Nie przypominam sobie..
- Nie? - skrzywiłam się. - Jest dupkiem.
- Oczywiście, Eleanor. Jest dupkiem. - skinął głową i zacisnął wargi.
Ignorant.
- Nie znoszę go. - wysyczałam przez zęby i po raz kolejny umoczyłam wargi w piekącym napoju.
- Czy Ty aby odrobinę nie przesadzasz?
- Ethan, on się mną bawi. Wykorzystuje mnie do wzbudzania zazdrości w swojej byłej! - oburzyłam się.
- A Ty go kochasz. - stwierdził szybko i odsunął się, jakbym miała go uderzyć.
Fakt, miałam ochotę.
- Co?! Nie! - pokręciłam odruchowo głową.
- Więc jak nazwiesz to, co do niego czujesz? - spytał z ciekawością, otulając moją twarz uważnym spojrzeniem.
- Może.. nie znoszę go, ale potrzebuję? - zaproponowałam nieśmiało.
- Huh, to gorące. Wiesz, trochę jak masochizm.
Wywróciłam młynka oczyma.
- Jaki stosunek ma do tego Perrie? - spytał cicho, wciąż na mnie patrząc.
- Jak najbardziej obojętny. Ma świadomość tego, że Zayn wciąż jest podatny na jej uroki i chyba uwielbia to wykorzystywać. No i.. jest szczęśliwa z Tom'em. Odrobinę wydoroślała. - wyjaśniłam spokojnie, starając się niczego nie pominąć.
- Sądzisz, że byłaby zła, gdybyś związała się z Malik'iem?
- Jej aprobata to ostatnie, czego mi potrzeba.

Szczerość mojego znajomego okazała się bardziej zaszkodzić, a niźli pomóc. A może to alkohol? Z odrobiną trudności wsunęłam mały kluczyk w drzwi i zgrabnie go przekręciłam. W przedpokoju i salonie było ciemno. Byłam pewna, że zastanę Harry'ego przy kubku z kawą wśród ciszy. Zdjęłam buty i odwiesiłam płaszcz. Uśmiechnęłam się na myśl, że odrobinę kręci mi się w głowie. Grunt, to mieć świadomość. Tuż przed wejściem na schody do moich uszu dotarły dziwne dźwięki. Coś jakby.. westchnienia, odrobinę przygaszone. Odetchnęłam spokojnie i przetarłam powieki wnętrzem dłoni. Zagadka rozwiązana. Już wiem, gdzie jest Louis...



***


Dobry wieczór.
Ostatnio odrobinę Was zaniedbuję, przepraszam. Wybaczycie? Nie wiem jak często będę Wam serwować nowe rozdziały. Mam jednak nadzieję, że będziecie cierpliwi, za co z góry dziękuję.
Rozdział 7. pisany bez udziału serca  i w bólu. Mam nadzieję, że jest do "przełknięcia", mimo wszystko ;)
Och ! W końcu się przełamałam i założyłam twitter'a. Zrezygnuję chyba z powiadamiania o rozdziała na gg.. Follow me, okey? Pozdrawiam gorąco x