30 września 2012

II

2. Schroń się wewnątrz mnie. Bądź moją najsilniejszą słabością.




Perspektywa Eleanor.

Po kilku chwilach spędzonych z Zayn'em byłam odrętwiała. Jego chłód mi się udzielił, a maska którą trzymał na twarzy stała się niezwykle wiarygodna. Nie zamierzałam być natrętna, bo to jego życie. Wciąż jednak władały mną obawy, że zrobi krok w złym kierunku i coś się wydarzy. Coś niekoniecznie właściwego. Był dla mnie ważny, zupełnie jak Louis czy Niall. Pragnęłam jedynie by przestał udawać kogoś kim nigdy nie był. By nie tłumił cierpienia w tak niszczący dla niego sposób.


Zawsze była dobrą duszą. Jakby spadła z nieba podczas któregoś z lipcowych poranków.


Dochodziła ósma gdy weszłam na swoje podwórko. Trawa iskrzyła się od nadmiaru rosy. W salonie paliło się światło. Zapewne Harry raczył umysł jakąś skomplikowaną książką. Odkąd nie szkicuje, stara się zająć czas czymś równie kształcącym. Nie wiedzieć czemu miałam nadzieję na obecność Louis'a. Lubiłam ich razem. Byli jak dwa pierwiastki, które wspólnie tworzyły krystalicznie czyste powietrze. Weszłam do przedpokoju. Zdjęłam ze stóp beżowe pantofle i przelotnie zerknęłam w stronę wiszącego nad etażerką lustra. 
- Harry? - do moich uszu dotarło tylko kilka szmerów. Skierowałam kroki w stronę salonu.
- Witaj, Skarbie. - perłowy, czysty głos dotarł do moich uszu i uniósł kąciki moich warg. 
- Mama. - szepnęłam niespokojnie, by zaraz potem utonąć w ramionach rodzicielki. 
- Alez ja tęskniłam. - powiedziała cicho w moje włosy. - Dobrze wyglądasz. 
- Ty również. - w moich oczach pojawiły sie łzy szczęścia. To ci dopiero przyjemna niespodzianka. 
- Mam dla Ciebie całe dwa dni.
Och, świetnie.

Mama zawsze stawiała pracę bardzo wysoko. Musiała się rozwijać, kosztem wszystkiego. Nigdy jednak nadto nie przepadała za Londynem. Tęskniłam za nią. Była moją najlepszą przyjaciółką, jedyną podporą gdy bałam się rozmawiać z przyjaciółmi. Kocham ją, dlatego nigdy nie zamierzałam jej ograniczać. Nigdy nie chciałam stawać jej na drodze. Wiem jednak, że te dwa dni nie wniosą w moje życie nic poza wzmożoną tęsknotą. Uśmiechałam się mając nadzieję, że przyjechała tu tylko dla mnie.

Dom przestał być pusty. W kuchni pachniało ciastem z owocami, a spokojna muzyka wypełniała powietrze w salonie. Harry'ego nie było, zapewne spędzał czas z którymś z chłopaków. Wspominał coś o odwiedzeniu Liam'a i ciocia, ale szczerze wątpię by odważył się tam pójść. Odniosłam wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz spokojniejszy i skryty. Zniknęła gdzieś ta arogancka postawa, którą się szczycił. Był kimś innym, jakby walczył o coś nieosiągalnego. Jakby był w stanie zapłacić każdą cenę, by tylko dojść do celu. Zmienił się, jak my wszyscy. Teraz był naprawdę sobą. Byłam pewna, że to zasługa Lou. Któż inny mógłby wpłynąć na Francuza tak dotkliwie? No właśnie, miłość. Wszędzie jej pełno. Żałuję, że mnie nie jest dane rozkoszować się jej smakiem. Słodkim, cudownym, subtelnym smakiem uczucia. Jestem swego rodzaju ewenementem, nie ma w tym jednak żadnego powodu do radości.


wciąż październik, Paryż.

Perspektywa Louis'a.

Kilka szczupłych, szczebiocących po francusku dziewcząt przebiegło tuż obok nas, gdy spacerowaliśmy wzdłuż ulicy Raynouard. Powietrze pachniało uczuciami i białą czekoladą. Minęliśmy powoli Maison de Balzac, kierując się w stronę Wieży Eiffela. Lubiłem stolicę Francji. Nie przez wzgląd na to, że to jedno z najpopularniejszych i najchętniej odwiedzanych przez turystów miast, ale z sentymentu przez fakt, że właśnie tutaj wychowywał się Harry. Był znudzony spacerem. Nie zamierzałem jednak iść mu na rękę. Pogoda była wyborna, idealna do spędzania czasu na świeżym powietrzu wśród ludzi. 

Jego mama przywitała mnie wczoraj całusem w policzek. Byłem pewien, że nie pała do mnie sympatią przez wzgląd na to, że jej syn poświęcił się dla mnie, narażając przy tym własne życie. Zdawała się jednak być wdzięczna, jakbym dawał Harry'emu szczęście. Jakby jego uśmiech zależał tylko od mojego nastroju. Weekend w Paryżu był dobry dla nas obu. Curly zniwelował ( w jakimś stopniu ) tęsknotę za najważniejszą kobietą w jego życiu, a ja miałem sposobność do tego by odpocząć od Londynu. Tak, zdecydowanie tego było mi trzeba; oddychania w innym miejscu, pod innym niebem. 

Wstąpiliśmy do kawiarenki usytuowanej na jednej z wąskich uliczek. Zamówiłem herbatę z dziekiej róży, a Harry mocne espresso. Patrzył prosto w moje oczy za każdym razem, gdy jego pełne wargi stykały się z brzegiem małej, białej filiżanki. Uśmiechałem się, choć podobne zachowanie w wykonaniu kogoś innego na pewno by mnie irytowało. Co takiego szatyn miał w sobie, że zawsze traktowałem go inaczej niż innych? Że był wyjątkowy?
- Jak się czujesz? - spytał półszeptem i ułożył ust w pogodny uśmiech. Jego włosy wyglądały dziś wyjątkowo niekorzystnie, to urocze.
- Dobrze. - wzruszyłem ramionami. - Dlaczego pytasz?
- Byłem ciekaw. - zamyślił się na moment. - Lubię Cię w tym swetrze.
- Lubisz mnie we wszystkim. - powiedziałem pewnie, a Curly pochlebnie się uśmiechnął i pokręcił przecząco głową.
- Nie. Tylko w tym swetrze. I w paskach i.. tej niebieskiej koszuli, gdy zapinasz ją pod samą szyję.


Chciałem, by mnie pragnął, ale równie mocno się tego obawiałem.


Zapadł zmrok. Przed powrotem do mieszkania Pani Styles miałem jeszcze ochotę popatrzeć na oświetloną Wieżę Eiffella. Harry uszanował moją zachciankę. Nie miał wyboru. Nasunął na głowę kaptur szarej bluzy. Ciepły, jak na tę porę roku wiatr był niezwykle kojący. Podwinąłem rękawy swetra jeszcze wyżej. Uśmiechałem się do sklepowych wystaw, do szczęśliwych ludzi, oczarowanych tym miastem, ale przede wszystkim do mojego przyjaciela, który starał się nie spuszczać ze mnie spojrzenia. Jakby się bał, że się potknę, jakby był gotów po raz kolejny uchronić mnie przed niebezpieczeństwem. Ta myśl była odrobinę absurdalna, ale nie potrafiłem interpretować tego inaczej. Kilka metrów przed intensywnie oświetloną konstrukcją, z która kojarzony był Paryż, natknęliśmy się na chłopaka, który uśmiechnął się szeroko na widok Harry'ego. Gdy wpadł w jego ramiona, uniosłem brwi z ciekawością. 
- Harry! Ça fait longtemps qu'on ne s'est pas vu. - powiedział podekscytowany chłopak, a Curly stęknął bezradnie, otulając jego twarz uważnym spojrzeniem.
- Hé, Antoine.
- Que faites-vous à Paris? J'ai perdu l'espoir que nous nous reverrons.


Perspektywa Harry'ego.

Gdy do mnie podbiegł, coś umarło. Ponownie. Nie widywałem go, od jakiegoś czasu żył tylko we wspomnieniach, które czasem mnie nękały. W tej chwili stał przede mną, pod pieprzoną Wieżą Eiffla. Zmienił się. Teraz to ja byłem od niego wyższy. Jego włosy miały naturalny kolor, ciemniejszy niż wtedy gdy z nim byłem. W jego oczach wciąż jednak tkwiła cholerna wyższość której nie znosiłem. Pachniał tak samo, łatwo przywiązywał się do perfum. Pamiętałem o tym.

Spojrzałem na jego twarz i ten przeklęty, czuły uśmiech. Wsunąłem dłonie do kieszeni swojej bluzy. Nie byłem do końca pewien co powinienem powiedzieć, o co powinienem go spytać. Kiedyś był dla mnie wszystkim. Teraz? Teraz jest tylko myślą wiążącą się z bólem. Jak.. wspomnienie dotyczące wizyty u dentysty.
- To Twój chłopak? - wskazał palcem na Louis'a, który nie rozumiał ani słowa. Patrzył tylko to na mnie, to na Antoine. Był zdezorientowany. Lubiłem go takiego.
- Skądże. To mój przyjaciel. - wyjaśniłem spokojnie, a Francuz zacisnął usta.
- Zmieniłeś się, Hazza. Już nie jesteś małym chłopcem z lokami i brakiem kontroli nad własnym sercem. - uśmiechnął się pogardliwie. - Słyszałem, ze wyrosłeś na artystę.
- Ów fakt czyni mnie kimś bardziej wartościowym? Każdy dorasta, czy się mylę? - uniosłem brwi, a chłopak  odważnie poszerzył swój uśmiech. Zwróciłem spojrzenie w stronę Lou. Jego oczy dawały mi do zrozumienia, że domaga się wyjaśnień.
- To jest Antoine. Opowiadałem Ci o nim, pamiętasz? Byliśmy ze sobą. - Brytyjczyk skinął głową na znak, że zrozumiał i wysunął dłoń w stronę nowo poznanego chłopaka. - To jest Louis, mieszka w Londynie. Jest powodem mojej przeprowadzki. - wyjaśniłem po francusku, a Antoine zagwizdał pochlebnie.
- Biegasz za chłopakami po całej Europie? Kto by pomyślał. Sądziłem, że po mnie zajmiesz się dziewczętami. - chciał wyprowadzić mnie z równowagi. Ja jednak pokręciłem tylko głową z uśmiechem.
Nigdy nie był skromny, zupełnie jak ja. Dlatego tak gładko nam się ze sobą rozmawiało. Chemia pojawiła się już po kilku dniach znajomości. Nie myślałem o tym, że jest facetem, a ja nigdy nie posądziłbym siebie o takie zachcianki. Cóż jednak mogłem zrobić, skoro serce wzięło górę nad rozsądkiem? Teraz jestem rozważniejszy, choć sytuacja z Louis'em była podobna. Tłamsił mnie, zmienił moje usposobienie, był górą. Cholera.
- Francuzi są zbyt prości, wiesz? Och tak, wiesz doskonale. Przeleciałeś połowę Paryża. - powiedziałem czule, a Antoine ułożył dłoń na moim ramieniu i skinął głową z aprobatą. Spojrzał w stronę Lou, który trzymał w dłoni aparat fotograficzny.
- Zrób nam zdjęcie. - mruknął stanowczo z zabawnym akcentem, a Tomlinson spojrzał na mnie i ułożył wargi w wymuszony uśmiech.

Wróciliśmy do domu na kolację. Louis Nie ukrywał ciekawości związanej z Antoine. Nie chciał jednak pytać o zbyt wiele. Wiedział jak się czuję. Nie wierzyłem, że jeszcze kiedyś go spotkam. Los chciał inaczej. Pragnął pomęczyć mnie dziś wspomnieniami, niszcząc tym samym do końca ( bo początkowo zrobił to Lou ) mój wizerunek, który tak długo budowałem. Runął jak domek z kart. Znowu byłem sobą.

Wspominałem już, że nie znoszę Paryża? Muszę czym prędzej zabrać stąd mamę, by już nic mnie tu nie trzymało. Pożegnać się z tym miastem raz na zawsze i zamknąć ten bolesny rozdział. Już nigdy nie wracać tu nawet myślami. Stawiam na bezwzględność, koniec sentymentów.

- Sądziłem, że jest wyjątkowy. - szepnął nieśmiało Louis i umoczył wargi w gorzkiej herbacie.
- Był. - zaznaczyłem. - Wewnątrz. Teraz jest dupkiem, jak ja.
- Przestań. - zaprotestował i przysunął się nieco bliżej. - Jesteś cudowny.
- Dlaczego? - szatyn zmarszczył nos na moje pytanie.
- Po prostu. Nie myśl o nim, nie zasłużył na to. Stracił Cię, zapewne teraz dogłębnie żałuje.
- Nie wymagaj ode mnie, bym to tuszował. Nie zamierzam okłamywać samego siebie. - podniosłem się, a on złapał mnie za rękę.
- No, proszę. Harry postanowił być szczerym! - krzyknął z entuzjazmem. - Ba, na dodatek względem samego siebie.
- Nie kpij, Louis. Chcę już wrócić do Londynu.

Leżałem na posadzce własnego życia, smagany bólem i rozczarowaniem, a Louis mnie kopał mając nadzieję, że to uczyni mnie silniejszym w przyszłości. Miał rację, działało. Jestem pieprzonym masochistą, ale Tomlinson też nim był. Postanowiłem sprawdzić, jak długo potrafi grać niedostępnego. Może być zabawnie, czyż nie? Od dziś będziemy grać w moją grę. Na kilka chwil wrócę do bycia sobą sprzed przyjazdu do stolicy Wielkiej Brytanii. Powinienem odnowić znajomość z Zayn'em. Zapewne zrozumie mnie jak nikt inny.


Jesień zawsze kojarzyła się z melancholią. Była smutkiem, dla zasady.


Gdy na powrót zająłem miejsce na sofie, Louis niezdarnie wlazł na moje uda i usiadł na nich okrakiem. Zawsze podziwiałem sposób, w jaki zwraca na siebie uwagę innych. Chwila słabości?
- Dziękuję za spacer. - powiedział cicho i utkwił spojrzenie w moich tęczówkach.
- Il n'y a pas de quoi. - uśmiechnąłem się delikatnie i odłożyłem na bok gazetę, którą trzymałem w dłoniach.
Pachniał esencją earl grey. Jego oczy mówiły mi, że czuje niedosyt, że chce jeszcze o coś spytać. Władały nim obawy. Nie byłem tylko pewien, czy bał się o moje czy o swoje samopoczucie.
- Byłem zazdrosny.. przez moment. - szepnął spokojnie jak gdyby nie dowierzając, że naprawdę tak było.
- Co? - zdziwiłem się, mimo woli poszerzając swój uśmiech.
- Gdy wpadł w Twoje ramiona. Gdy na Ciebie patrzył, jakby analizował każdy detal Twojej twarzy. Gdy dotknął Twojego ramienia..
- Nie przyjechałem tu z nadzieją, że wpadnę na niego na ulicy. - wyjaśniłem. - Nie myślałem o tym, a nieświadomie straszliwie się tego obawiałem.
- Wiem, ale..
- Nie wiesz. - pokręciłem głową z uśmiechem, po czym ułożyłem prawą dłoń na jego udzie. - Mało wiesz, Louis.



***


Czy wspominałam już, jak bardzo Was kocham? Ponad wszystko.
Dziękuję Wam za opinie pod ostatnim rozdziałem. Nigdy nie było ich aż tyle. Dodały mi sił.
Uśmiecham się gdy widzę cytaty z mojego opowiadania w Waszych opisach na gg.
Dziękuję x

26 września 2012

I / sezon 3


1. Naucz mnie składu swojego powietrza.



październik, Londyn.

Perspektywa Louis'a.

Pierwszy żółty liść rosnącego nieopodal klonu upadł na zielony trawnik, uprzednio wirując w powietrzu przez krótką chwilę. Jesień była wyczekiwana, przynajmniej przeze mnie. Niosła za sobą zmiany, nie tyle fizyczne, co duchowe. Była jak oczyszczenie, wepchnęła mnie w stos przemyśleń. Nie bałem się zadumy, byłem gotów na potyczkę z własnymi emocjami. Z góry zakładając oczywiście, że ją wygram.

Wsparłem dłonie na blacie drewnianego, odrobinę zniszczonego biurka do którego miałem ogromny sentyment. Po raz kolejny uniosłem spojrzenie ku kolorowym liściom, które coraz zuchwalej poddawały się sile wiatru. Jakież to błahe, być od kogoś tak znacząco uzależnionym. Wypuściłem zalegające w płucach powietrze i potarłem dłonią policzek. Był chłodny, a skóra nieprzyzwoicie szorstka. W porównaniu do Zayna, któremu zarost pasował jak nikomu innemu, wyglądałem niekomfortowo. Harry jednak lubił mnie takiego. Uważał gładkie policzki za coś absurdalnego. Był zdania, że powinienem oddać się woli czasu. Cokolwiek to znaczyło.

Za trzy dni lecimy do Paryża. Curly chce odwiedzić mamę, spędzić z nią weekend. Jest podekscytowany, ucieszył się gdy wyraziłem chęć towarzyszenia mu. Czasem do szczęścia potrzeba mu tylko moich słów i zapewnień. Trzymałem go na swego rodzaju dystans, pozwalając mu popadać w bezkresną fascynację. Nie miałem sobie niczego za złe, a on po prostu.. to robił. Tonął we mnie. Podziwiałem jego niebywałą odwagę. Nie bał się rozczarowania i bólu, ale to wiedziałem nie od dziś.

Wieczór ciągnął się w nieskończoność. Kakao stygło na parapecie, a mała żarówka schowana pod turkusowym kloszem nieśmiało otulała pokój ciepłym światłem. Azyl. Usiadłem na sofie i ująłem w dłonie szkicownik, który dostałem od Francuza zaledwie kilka godzin temu. Nalegałem, by pozwolił mi obejrzeć swoje prace. W moim mniemaniu wszystko co wychodziło spod jego ręki było idealne. On jednak łaknął czegoś więcej, dlatego odsunął się od sztuki na czas nieokreślony ufając, że za nim zatęskni i podaruje mu niezwykły przypływ weny twórczej. Komiczny i dość dziecinny był to pogląd, ale postanowiłem go w tym wspierać. Leniwie przerzucałem kolejne strony skoroszytu, które pocierały się o siebie nieśmiało, wydajac przy tym specyficzny dźwięk. Tykanie zegarała zaczęło mnie irytować. Za dużo mam tu ciszy.


Nie wybierać, poddawać się, puścić wodzę fantazji i być.


- Powiesz mi gdzie byłeś cały cholerny wieczór? - szatyn mlasnął tylko zabawnie i postawił pewny siebie krok w moją stronę. Odwiesił kurtkę na mały haczyk i znowu na mnie spojrzał. Spokój zieleni jego tęczówek zbił mnie z pantałyku.
- Cześć, Louis. - ochrypły, męski głos wprawił powietrze w subtelne drganie. Uśmiech w jaki wygięły się jego usta był zdecydowanie zbyt beztroski. Ignorant.
- Kakao wystygło. - szepnałem z udawanym wyrzutem, a Harry wzruszył tylko ramionami. Ujął między palce skrawek materiału mojego swetra i pociągnął mnie za sobą w stronę schodów.

Mój pokój pachniał zaczętą wczoraj książką i malinami, za sprawą świec. Curly usiadł na brzegu łóżka i rzucił pogardliwe spojrzenie w stronę swojego szkicownika. Od teraz są wrogami? Zamknąłem drzwi i oparłem się o nie plecami. Chłopak zerknął w moją stronę, po czym odgarnął z czoła kilka brązowych loków. Był jak notes pełen tajemnic, należący do kogoś innego. Zamknął się na mnie. Przesadzam?

Usiadłem obok i westchnąłem odruchowo gdy moje dłonie, których ciepła usilnie starałem się nie tracić zetknęły się z chłodną pościelą. Tęskniłem za nim, przemknęło mi przez myśl gdy dotarło do mnie, że naprawdę jest obok. W tej samej chwili nasze spojrzenia się spotkały, a jego źrenice skurczyły się automatycznie. Byłem ciekaw o czym myśli, jak zazwyczaj gdy upajaliśmy się ciszą. Nie wadziło mi to, a wręcz przeciwnie. Czułem, że za pośrednictwem milczenia przekazuje mi wszystko, czego potrzebowałem. Po chwili jednak jego wargi ostrożnie się uchyliły.

- Mogę dziś zostać? - spytał półszeptem. Jego słowa brzmiały błagalnie. Jakby u Els czekała na niego jakaś kara. Albo jakby bał się powrotu do domu po zmroku. Albo.. nieważne.
- Jasne. - szepnąłem pokrzepiająco, a on skinął tylko głową.

Od czasu do czasu spędzaliśmy wspólnie noce. Nie było w tym nic zdrożnego, po prostu zasypialiśmy będąc blisko. Minął prawie miesiąc od wieczoru, podczas którego Harry mnie pocałował. Od tego czasu nie starał się nijak do mnie zbliżyć. Owszem, widziałem w jego oczach wiele potrzeb, ale nie zamierzałem stawiać za niego kroków. Czasem potrafił patrzeć na mnie przez kilkanaście minut. Od tak, jakbym miał brudny policzek albo głupawą minę przyklejoną do twarzy. Innym znów razem odsuwał się ode mnie jak gdyby z obawą, że mnie skrzywdzi. Czymkolwiek, nieświadomie. Harry Styles był od jakiegoś czasu kumulacją wszystkich emocji. Okey. Sęk w tym, że z dnia na dzień ulegałem mu coraz bardziej, choć pragnałem być jego wyzwaniem.


Przyjaźń niczego nie tłumi. Przyjaźń buduje najsilniejsze uczucia.


- Podasz mi kakao? - spytał, układając się wygodnie pod beżową pościelą. Skrzywiłem się, zerkając w stronę stojącego na parapecie kubka.
- Jest zimne.
- Brawo, Sherlock'u. - klasnął w dłonie. - Dawaj. - uśmiechnął się kpiąco, a ja usiadłem na łóżku, uprzednio zdejmując swoją koszulkę. Byłem zmęczony. Wiedziałem jednak, że szatyn tak łatwo nie pozwoli mi zasnąć.
- Nie. - mruknąłem wrogim tonem, a Harry uniósł brwi. Wyglądał jak poirytowany przedszkolak. To chyba nie było zamierzone. Schowałem w kącikach ust głupi uśmiech.
-  Mógłbym Cię udusić poduszką. - stęknął z fascynacją, a ja jęknąłem odruchowo.
- Uchroniłeś mnie przed nożem, a straszysz mnie poduszką? - zaśmiałem się melodyjnie, a Francuz burknął tylko coś pod nosem. Znałem go cholernie dobrze. Chyba nie do końca zdawał sobie z tego sprawę.
- Zrobiłbym to jeszcze raz. - szepnął w zamyśleniu, błądząc wzrokiem po regale na którym stały schowane w kolorowych ramkach zdjęcia. - I jeszcze.. i znów..
- O czym mówisz? - ściągnąłem brwi, a kiedy na mnie spojrzał uniosłem je wyczekująco. Przysunął się nieco bliżej i spojrzał w moje jasne tęczówki. Jak zazwyczaj. Nie znosiłem tego, równie mocno to uwielbiając. Milczał. - Nie musisz. - dodałem po chwili, a on zsunął spojrzenie na swoje dłonie.
- Wiesz to, nie potrzebowałem Cię zapewniać. - przesunął paznokciami wzdłuż przedramienia i ziewnął przeciągle. Owszem, wiedziałem. Był wariatem.

Niepewnie wtuliłem się w jego tors, a on odetchnął z ulgą. Jego klatka piersiowa uniosła się gwałtownie, by równie szybko opaść w dół. Przymknąłem powieki i ułożyłem dłoń na jego brzuchu. Skóra emanowała nieopisanym ciepłem, a serce wybijało miarowy rytm. Poczułem jak wsuwa koniuszek nosa w moje włosy. Nie byłem skrępowany. Potrafiliśmy cieszyć się swoją bliskością do granic możliwości. Za to go uwielbiałem. Nie oczekiwał zbyt wiele. Moja obecność zdawała się być powodem jego egzystencji, a jego oddech tłoczył moją krew. Byliśmy jednością. To zabawne. Jakby ktoś w dniu moich narodzin oderwał mi kawałek duszy i po kilkunastu miesiącach wsunął go w ciało Francuza. Żyłem nieświadomie w przekonaniu, że jestem sobą. W ogromnym byłem błędzie. Harry mnie dopełnia, na każdym kroku. Jest częścią mnie, tą arogancką i czasem zupełnie pozbawioną skrupułów. Oddychanie jego powietrzem było jak darzenie zmysłów najbardziej wyszukanym narotykiem. Gdyby oddał za mnie swoje życie tamtego wieczoru, zabrałby ze sobą pozostałą część mojej duszy, a ja pozostałbym pustą, pozabwioną uczuć powłoką, na pierwszy rzut oka przypominającą człowieka. Jakiż jednak los ma plan, skoro oboje żyjemy, ba, tak blisko siebie?

- Zimno mi. - wyszeptałem przez zęby, a Curly uniósł się delikatnie i spojrzał na mnie. W pokoju panował mrok. Z ledwością dostrzegałem rysy jego twarzy. Westchnął prawie niesłyszalnie i ostrożnie wtulił policzek w mój. Nie drgnąłem nawet.
- Dlaczego się o Ciebie troszczę? - spytał nagle, a ja chcąc mieć przed sobą jego oczy, ułożyłem dłonie na jego torsie i powoli go od siebie odsunąłem.
- Bo jesteśmy przyjaciółmi. - szepnąłem spokojnie, a on cicho się zaśmiał.
- Nie chrzań, Louis.


Perspektywa Harry'ego.

Jedyne co czułem to chłód. Ten gówniany sweter nie spełniał swojej funkcji nawet w najmniejszym stopniu. Zaufałem jesiennemu słońcu, a ono mnie oszukało. Stęknąłem cicho, gdy oparcie drewnianego leżaka wbiło się w moje plecy. Noc z Louis'em była.. przygnębiająca. Jestem roztrzęsiony, czuję się jakbym walczył ze słabościami. Jakbym nie chciał dopuścić do siebie myśli, że potrafię być czuły, cichy i delikatny. Cholerny egocentryzm wyłaził ze mnie przy każdej możliwej okazji. Byłem dumnym dupkiem, który nie dopuszczał do siebie nikogo. Tomlinson zrobił ze mnie marną namiastkę faceta, ztłamsił mnie. Czułem się jakby mnie ktoś przeżuł i wypluł, a ja byłem ów faktem zachwycony. Co to do cholery za stan?


Straciłem siebie.


- Zayn.. może moglibyśmy.. - cichy, niepewny głos dotarł do moich uszu. Skierowałem swe kroki w stronę jego źródła. Stanąłem w kuchennych drzwiach. Eleanor trzymała przy uchu telefon. Skubała palcami wolnej dłoni rękaw swojej bluzy. - Nie masz czasu? Nie, to nic pilnego.
Kłamała.
- Malik nie chce się spotkać? - brunetka podskoczyła odruchowo na moje słowa i zerknęła na mnie przez ramię.
- Jest zabiegany.. czy coś. - zamrugała kilkakrotnie i podeszła nieco bliżej.
- Tsa, biega ale po barach. - uśmiechnąłem się sztucznie, a Els dyskretnie westchnęła.

Byłem dla niej, jeśli potrzebowała towarzystwa. Nie byłem tylko jej współlokatorem, była między nami specyficzna więź. Wiedziałem jednak, że martwi się o bruneta, który wciąż przesadnie używał życia. Trochę mu zazdrościłem. Brakuje mi mojego zadymionego pokoju na poddaszu i walających się po podłodze pustych butelek po whisky. Byłem wolny, zupełnie jak on. Ja jednak czułem się do kogoś subtelnie przywiązany. Zayn żył beztrosko, pił, starając się wyplenić z głowy myśli dotyczące Perrie.

Wróciłem na taras i odpaliłem papierosa. Kilka szarych chmur przykryło błękit nieba, a wiatr otulił chłodem moje policzki. Przeczesałem palcami swoje włosy i mocno zaciągnąłem się dymem. Za kilkanaście godzin będę w Paryżu. W mieście, które od jakiegoś czasu nic dla mnie nie znaczy. Jedynym powodem moich odwiedzin jest oczywiście mama, którą w najbliższym czasie zamierzam ulokować przy mnie, w stolicy Wielkiej Brytanii. Nie wyobrażam sobie życia bez niej, a do Francji nie wrócę. Chyba, że Louis będzie miał ochotę to wtedy.. wtedy tak. Choć wątpię, by francuska stolica była spełnieniem jego snów, chociaż bywa nieprzewidywalny. Zgasiłem papierosa w doniczce z pelargoniami i wróciłem do swojego pokoju. Cisza wskazywała na to, że Eleanor zdążyła wyjść z domu. To dziwne, że mnie nie uprzedziła. Uśmiechnąłem się na myśl o tym małym akcie nieodpowiedzialności.


Perspektywa Zayn'a.

Kroczyłem powoli wzdłuż Cranbrook Road. Do mojego nosa dotarł zapach shake'a waniliowego. Zrobiło mi się niedobrze. Wsunąłem dłonie do kieszeni spodni i westchnąłem z niezadowoleniem. Eleanor miała ochotę zabawić się w nianię i udowodnić mi, jak to bardzo potrafi się martwić. Nie potrzebowałem jej, nie potrzebowałem nikogo. Od jakiegoś czasu doskonale radzę sobie sam. Żyję jak chcę i kiedy chcę.

To był jeden z nielicznych dni, kiedy byłem trzeźwy. Alkohol ulatniał się z mojego organizmu tak szybko, jak bardzo go potrzebowałem. Zdawało się, że z tygodnia na tydzień potrafię i potrzebuję pić coraz więcej. Louis skwitował ów fakt stwierdzeniem, że popadam w bezdenną chorobę. Wyśmiałem go. Nigdy dotychczas nie czułem się tak wolny. Nigdy nie byłem taki szczęśliwy. Uśmiechnąłem się do swoich myśli i wsunąłem między blade wargi papierosa, którego pośpiesznie odpaliłem. Nikt już nigdy nie będzie mi mówił jak mam żyć. Nie będę marionetką, mam własne poglądy i potrzeby. Ciut destrukcyjne, ale własne.

" Powinnaś ze mną być w tej chwili. Nie pytaj dlaczego. Nie wiem. Czekam przy fontannie w parku, daję Ci 15 minut xx " Wyślij do: El. Szatynka dostała szansę. Szczerze powiedziawszy stęskniłem się za tą jej górująca nad wszystkim troską. Była takim naszym małym aniołem. Nie dlatego, że była piękna i naturalna, ale dlatego że zawsze potrafiła pomóc. Wsunąłem telefon do kieszeni i dotknąłem dłońmi kamiennej obudowy fontanny. W parku nie było nikogo poza mną i grupką małych dziewczynek, które biegały dookoła rozłożystego dębu. To był chyba berek.


To kim jesteś należy tylko do Ciebie. Bądź skąpy.


Po krótkiej chwili moim oczom ukazała się szczupła, wątła osóbka otulona materiałem koralowej sukienki. Uśmiechnęła się nieśmiało, by dodać otuchy. Sobie, oczywiście. Wstałem i zagarnąłem ją w swoje objęcia, od tak. Westchnęła z nieopisaną ulgą. Spojrzałem na jej jasną twarz. Była przygnębiona, a ja znałem powód. Martwiła się o mnie. Nie znoszę gdy ludzie to robią. Gdy myślą, że jestem słabą jednostką pozbawioną chęci do walki o dobre samopoczucie.Gdy się martwili, myśleli o mnie jak o potencjalnym przegranym. Nie ma w tym żadnych pozytywów. Zsunąłem z nosa okulary przeciwsłoneczne. Zerknąłem na zegarek. Piąta.

- Herbata? - spytałem spokojnie, usiłując by mój głos brzmiał sympatycznie.
Nie chciałem jej do siebie zniechęcić. Była jedyną kobietą, z którą utrzymywałem kontakt. Po przeniesieniu się do własnego mieszkania straciłem kontakt z rodziną.
- Mhm. - mruknęła cicho i uchwyciła się mojego ramienia. Była taka drobna i delikatna. Krucha, a zarazem tak bardzo silna. Była wyjątkowa.
- Jak leci? - spytałem od niechcenia. - Jak mieszka się z Harry'm? Daje Ci popalić?
- Ani trochę. - uśmiechnęła się. - Stawia się o przyzwoitych porach, jada ze mną i dba o dom. - brzmiało jak absurd, ale opowiadała o tym z takim zafascynowaniem, że nie mogłem nie uwierzyć.
- Cool. - wymusiłem uśmiech i odwróciłem spojrzenie.
- A jak Tobie mieszka się w nowej dzielnicy? Louis mówił, że macie do siebie zaledwie kilka kroków.
- Tak. Mieszkanie jest doskonałe. Pominąłem fakt, że Tomlinson będzie moim sąsiadem. Jakoś przeżyję. - wzruszyłem ramionami, a szatynka wbiła mi łokieć w bok.
- Nie musisz grać, wiesz? - szepnęła cicho, po czym wypuściła z objęć dłoni materiał mojej kurtki i poczęła maszerować powoli kilka metrów przede mną.
Wyglądała jak mała dziewczynka, która rozkoszuje się jesiennym spacerem. Jej sukienka delikatnie kołysała się pod wpływem wiatru, a kasztanowe włosy rozsypały po całych plecach. Była kwintesencją kobiecości, choć zawsze miałem ją za kumpla.
- Grać w co? - dorównałem jej kroku. Nie była zadowolona. Po chwili znowu stąpała kilka kroków przede mną.
- Raczej kogo. - poprawiła mnie i wskazała dłonią na drzwi małej kawiarenki.



***

Witam Was, Kochani. Przerwa, jak widzicie nie trwała zbyt długo. Cieszycie się?
Łaknę Waszej opinii jak jeszcze nigdy przedtem, sama nie wiem dlaczego. Proszę więc każdego kto przeczytał o napisanie choć jednego słowa; czy ładne czy brzydkie, długie czy krótkie, lepsze czy gorsze. Wiecie, cokolwiek. Trochę się zmieniło, staram się jednak nie tracić specyfiki żadnej z postaci.
Dziękuję za poświęcanie czasu mnie i mojej historii. To niesamowite, że ludzie którzy tu trafiają mają siłę, by zaczynać od prologu i brnąć przez kolejne rozdziały od samego początku. Dziękuję, dziękuję, dziękuję ! x

21 września 2012

Rozdział XII

Rozdział 12




Eleanor.
Właściwie.. kim jesteśmy dla siebie? Jako ludzie, którzy znają się od chwil spędzanych w piaskownicy, poprzez mijanie się na szkolnych korytarzach, aż po zarywanie nocy na rozmowach? Jesteśmy dorośli, a ja wciąż trzymam go za rękę jak zakochana sześciolatka, dla której liczył się tylko fakt, że miał najładniejsze kredki. To unoszące się w powietrzu uczucie, które widać na każdym kroku wśród ludzi mi najbliższych przyprawia mnie o zbędne myśli. Jak to się stało, że tylko ja pozostałam sama, czekając na.. właśnie, na co? Danielle popadła w bezkresną fascynację Liam'em jeszcze rok przed tym, jak chłopak zwrócił na nią konkretną uwagę. Zakochała się w jego ciemnych tęczówkach, tak ciepłych i nieprzeniknionych. W jego dobroci, odpowiedzialności i braku chęci upodobnienia się do innych. Liam z kolei był oczarowany faktem, jak na przestrzeni kilku miesięcy kobieta potrafi się zmienić. Gdy Dan nabrała pewności siebie, wypiękniała także zarówno na duszy jak i ciele. Można by więc rzec, że to przeznaczenie. Czekali na siebie wzajemnie. Louis i Harry są kolejnym przykładem. Uśmiechnęłam się lekko na wspomnienie spojrzenia, jakim się otulali. Po chwili drzwi na dole uchyliły się cicho jak gdyby z obawą, że kogoś ów dźwięk obudzi. Wiedząc, że to Francuz opuściłam łóżko i zbiegłam po schodach. Był zaskoczony moim widokiem. Odwieszał marynarkę.
- Dlaczego nie śpisz? - spytał szeptem, po czym zrobił krok w moją stronę. Wyglądał na odrobinę zaniepokojonego. Moje usta wykrywiły się w zachęcający uśmiech, by dodać mu otuchy.
- Byłam ciekawa, o czym rozmawialiście i czy..
- Tak. - przerwał mi. - Rozmawialiśmy o nas. - wzruszył ramionami i skierował swe kroki w stronę schodów. Wiszący na przeciwległej ścianie zegar wskazywał piętnaście minut po czwartej. Ta jego tajemniczość powoli dawała mi się we znaki. Ruszyłam za nim.
- Wynik tej rozmowy? - szepnęłam tuż obok jego ucha, a on odwrócił się odruchowo i spojrzał na moją twarz. Pokręcił głową i usiadł na przedostatnim stopniu drewnianych schodów. Jego dłonie spoczęły na mojej talii, a już po chwili siedziałam na jego kolanach.
- Pozytywny. - mruknął z uśmiechem, przyglądając się moim odkrytym ramionom. Chciał porozmawiać. Emanował nieopisanym szczęściem. Jego arogancja nie potrafiła tego zatuszować. Czyżbym go rozgryzła? Westchnął spokojnie jakby znając moje myśli. - Nie byłem taki, rozumiesz?
- Jaki? - spytałam podejrzliwie, otulajac ręką jego szyję.
- Uzależniony od kogoś. Jeśli miałem ochotę na faceta, szedłem do klubu. Po wspólnie spędzonej nocy żegnaliśmy się bez zażyłości. Zapominałem, bo nie było o czym pamiętać. Teraz czuję się dojrzalej. Jakbym pokonał jakiś mur, zaczął coś nowego. - słowa z jego ust toczyły się wolno. Wyłapywałam każde, by należycie zrozumieć sens który się w nich krył. Harry nieco mocniej wtulił mnie w swój tors. - Louis jest..
- Wyjątkowy. - wtrąciłam się, a on skwitował to czułym uśmiechem. W jego tęczówkach mimo półmroku dostrzegałam niezmącone niczym uczucie.
- Tak. Na swój sposób mnie do siebie przywiązał. - Francuz skrzywił się, ale wydawał się być dumny z tego powodu. - Nie wyobrażam sobie by pozwolić mu tonąć w ramionach kogoś innego. Na razie tyle.
- Jesteś zakochany. - powiedziałam cicho, a chłopak na moment zacisnął wargi w wąską linię. Byłam pewna, że ma w głowie totalny mętlik, ale nie zamierzałam mu pomagać się z nim uporać.
- Już raz byłem i na tę chwilę trudno mi powiedzieć co czuję. Nie męcz mnie, Els. Złaźź.. - zepchnął mnie ostrożnie ze swoich kolan, a ja zaśmiałam się głośno i jeszcze mocniej przytrzymałam jego szyi. Harry nie był skory do szczerych rozmów. Nigdy. Szanowałam to, choć ciekawość wyżerała mi rozum. Ciekawe co ma mi do powiedzenia Lou.. On zapewne odebrał to wszystko o niebo dotkliwiej. Cóż, pozostaje mi uzbroić się w cierpliwość. Chciałabym by byli ze sobą szczęśliwi, bo przecież.. są dla siebie stworzeni. Są jak słońce i deszcz. Uzupełniają się niejako, na razie zupełnie nieświadomie. Czy tylko ja to widzę?
Po kilku chwilach wróciłam do łóżka, do którego Harry wsadził mnie siłą. Jest taki uroczy, gdy włada nim coś pozytywnego. Jest naprawdę sobą, gdy się uśmiecha i robi głupie rzeczy. Niczego nie skrywa, nie musi. Mnie natomiast na powrót dopadły przemyślenia odnośnie bycia z kimś. Streszczenie wieczoru, które szatyn przed momentem mi zaserwował wszystko spotęgowało. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy myślałam tylko o karierze. Byłam ślepo zapatrzona w przyszłość. Później walczyłam z nieodpowiedzialnością. Teraz.. czuję się samotna. Mam wspaniałych przyjaciół, za których mogłabym oddać życie, ale nie tego łaknie moja dusza. Potrzebuję poczuć się wyjątkowa. Potrzebuję czuć, że ktoś darzy mnie czymś ponad przyjaźń. Czas pokaże, niech się dzieje co chce.


Louis.
Obudziłem się kwadrans przed dziewiątą. Oczy piekły, a płuca błagały o świeże powietrze. Podniosłem się powoli i uchyliłem niewielkie okno, by wpuścić do sypialni odrobinę tlenu, wymieszanego z zapachem rosy. Zaciągnąłem się nim i na powrót opadłem na ciepłą pościel. Wpadałoby coś zjeść i jakoś wykorzystać kolejny wolny od pracy dzień. Noc była.. przełomowa, jeśli można tak powiedzieć. Dlaczego więc czuję pustkę? Jakbym zrzucił z ramion coś co ciążyło mi od dawna, a przecież jest zupełnie na odwrót. Niechętnie opuściłem łóżko i zszedłem do kuchni. Naszła mnie ochota na kawę i słodkie tosty. Mamy oczywiście nie było, zapewne zabrała dziewczynki na zakupy. Wstawiłem wodę, a z lodówki wyjąłem konfiturę z wiśni. Ziewnąłem, a po chwili do moich uszu dotarł dźwięk telefonu. Pośpiesznie wróciłem do pokoju, by wygrzebać go spod poduszki. Na wyświetlaczu zachęcajaco migotało "Curly". Uśmiechnąłem się i nacisnąłem zieloną słuchawkę.
- Jadłeś już? - jego zachrypnięty głos przyprawił mnie o dreszcze. Był stanowczy, nie odnalazłem w wypowiedzianych przez niego słowach nawet grama czułości. Cały Harry.
- Zamierzałem.
- Chrzanić to. Zaraz u Ciebie będę. - chciałem spytać co się stało, ale zanim uchyliłem wagi, rozłączył się. Westchnąłem cieżko i pokręciłem głową.
Wygrzebałem z szafy spodnie i koszulkę, by nie przywitać go w samej bieliźnie. Zszedłem do kuchni i zrobiłem kawę. Dla siebie i dla niego. Niedługo po tym ktoś począł zacięcie pukać do drzwi. Uniosłem kąciki warg i otworzyłem je. Szatyn, ubrany w jasną koszulę której dwa pierwsze guziki były odpięte, podszedł i przywitał mnie delikatnym uściskiem. Spojrzałem w jego jasne tęczówki i zamyśliłem się na moment. Były inne niż zazwyczaj, a sam Harry był chyba odrobinę zdenerwowany. To do niego nie podobne. Zazwyczaj był przesadnie pewny siebie, co mnie irytowało, ale jego obecny stan budził we mnie niepokój. Zaprosiłem go do środka. Chłopak od razu skierował swe kroki do kuchni, zapewne wyczuwając w powietrzu aromat kawy. Poszedłem za nim. Milczał. Odniosłem wrażenie, że potrzebuje rozmowy, ale nie wie jak zacząć. Zakłopotany Harry Styles, a to dobre.
- Chcesz porozmawiać? - spytałem cicho, ujmując w dłonie kubek z gorącym napojem.
- Nie. - zaprotestował szybko. - Byłem tylko ciekaw jak się czujesz.
- Co? - ściągnałem brwi i na moment umoczyłem wargi w kawie. Szatyn uśmiechnał się w ten specyficzny dla siebie sposób i wzruszył ramionami. Dotychczas nie przykłądał zbyt wielkiej wagi do sprawdzania jak się miewam. Poza tym byłem pewien, że obudzi się dopiero przed południem. To dziwne.
- Nie patrz na mnie jak na wariata, okey? - powiedział z pretensją i usiadł na szarym parapecie, tuż obok donicznki z lawendą. Nie byłem pewien, co chodzi mu po głowie, ale to żadna nowość. Mozliwość wtargnięcia do jego głowy równała się z cudem.
- Okey. - szepnąłem i zajałem miejsce obok niego. Cisza była przyjemnie krępująca. Uśmiechaliśmy się, co kilka chwil zagarniając kolejny łyk kawy. Sytuacja była komiczna, a fakt, ze oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę jeszcze wszystko potęgował. Po głowie choidziła mi głupawa, francuska melodyjka która idealnie pasowałaby do tej scenki. - Mam się dobrze. - nie wytrzymałem w końu. - I co teraz?
- Skończę kawę i pójdę. - powiedział stanowczym tonem, a gdy spojrzałem na jego twarz oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Wtuliłem policzek w jego ramię, a gdy zapach jego skóry wymieszany z odrobiną perfum dotarł do moich zmysłów, mimowolnie przymknąłem powieki. Czułem się jak dzieciak. To niesamowite, że potrafimy czuć się ze sobą dobrze w każdej sytuacji. Chyba powinienem się przygotować na bezpodstawne wizyty i nie mające sensu wypowiedzi. Harry postanowił się zaangażować. Byłem tego pewien. A ja? Ja pragnąłem tylko mieć go każdego dnia, krok po kroku, coraz bardziej. Powoli. Gdyby odczuł, że jestem uległy, mógłby uznać mnie za zbyt łatwy cel i po prostu zrezygnować. Chyba popadam w lekką paranoję. To niestosowne, że w zachowaniu mojego przyjaciela doszukuję się jakiejś intrygi. Bez względu na to co się wydarzy zawsze będziemy przede wszystkim przyjaciółmi. Owszem, z czasem obaj zapragnęliśmy czegoś więcej. Potrzebujemy mieć siebie na wyłączność. Bycie ostrożnym jest dojrzałe. Tak, Louis, tak będzie cool.
- Wolny dzień, Tomlinson. - machnął mi dłonią przed nosem, a ja uniosłem brwi. - Plany?
- Brak, Styles. - burknąłem cicho, a chłopak uśmiechnął się szeroko. - Szczerze powiedziawszy mam ochotę na leniwy dzień z jakimś mało interesującym filmem w tle.
- Idealnie. - szepnął i dopił resztkę kawy. - Najpierw jednak przyprawię Twoje podniebienie o coś niewyobrażalnie przyjemnego. - tajemniczość w jego głosie wymalowała na mojej twarzy dziwny grymas. Harry westchnął i przesunął palcami wzdłuż swojego prawego policzka. - Muffinki, głupolu.
- Ach! - stęknąłem bezradnie, a Curly pokręcił głową. - To do roboty. - zsunąłem się z parapetu i wstawiłem puste kubki do zlewu. Nie byłem pewien od czego należy zacząć, więc przystanąłem przy kuchennym blacie i wlepiłem w szatyna błagalne spojrzenie.
- Rodzynki? - pokręciłem głową na nie, a Francuz zamyślił się na moment. - Wiórki kokosowe?
- Ble. - wysunałem koniuszek języka, krzywiąc się przy tym jak niezadowolony z deseru chłopiec. Curly westchnął bezradnie i wlepił we mnie czułe spojrzenie. Odruchowo zmarszczyłem nos i wsunąłem dłonie do kieszeni spodni.
- Współpracuj, Chéri. Czekolada? - spytał cicho i zbliżył się na krok. Skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej i spojrzał na mnie podejrzliwie. Skinąłem głową uznając, że to najlepsza opcja. Harry podszedł jeszcze bliżej. Zapomniałem, że za mną znajduje się duży, kuchenny segment więc wpadłem na niego, co uniemożliwiło mi jakikolwiek ruch. Szatyn uśmiechnął się z wyższością i ułożył dłonie na jasnym blacie, naokoło moich bioder. Zadrżałem, gdy otulił moją twarz ciepłym spojrzeniem. Przysunął czerwone usta do moich i wyszeptał w nie powoli i spokojnie. - Potrzebuję mąki, jajek, oleju, mleka i Twoich rąk do pomocy. Da się to zrobić?
- Emm.. Yup.



***

Cześć, Kochani ;) To ostatni rozdział tego sezonu. Tak, wiem, miało być ich więcej, ale potrzebuję przełomu. Miałam ochotę skończyć to opowiadanie, dać sobie spokój z tą historią, odłożyć pisanie na jakiś czas. Ktoś jednak przemówił mi do rozsądku, więc wrócę do Was z trzecim sezonem już niebawem. Chodzi o to, że chcę się rozwinąć, pisać lepiej. Nowy sezon będzie zatem nie tyle intensywniejszy, co doskonalszy, w moim mniemaniu. Postaram się, by taki był. Potrzebuję czuć satysfakcję. Mam dla Was oczywiście krótką zapowiedź w postaci filmiku, jak zazwyczaj. Wstawię ją za jakiś czas. Przy okazji chciałam Wam serdecznie podziękować za nieopisane wsparcie, za każdą opinie i ciepłe słowo. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszych czytelników. Jesteście niezastąpieni. Mam nadzieję, ze będziecie czekać na trzeci sezon i odczujecie, że jest nieco głębszy i bardziej dopracowany. Postaram się, by rozdziały były dłuższe.W razie jakichkolwiek pytań jestem do złapania pod numerem gg podanym z boku.  Kocham Was i jeszcze raz dziękuję ;) xx

16 września 2012

Rozdział XI

Rozdział 11
Kiss me.

polecam do słuchania podczas czytania 
*klik*



Harry.
Je suis un idiot. Chciałem go pocałować. Nie dlatego, że pachniał malinami, nie dlatego, że był jedynym mężczyzną w pokoju, nie dlatego, że patrzył na mnie jakbym był najpiękniejszą jednostką jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi. Chciałem go pocałować, bo to Louis. Bo jego jasne tęczówki muskały moją twarz jak nigdy dotychczas. Bo jego kasztanowe włosy układały się tego wieczoru wyjątkowo niekorzystnie. Bo jego usta zdawały się być stoworzone do pocałunków. Do moich pocałunków. Nigdy wcześniej się tak nie czułem, okey? Nigdy nie myślałem o kimś tak dotkliwie, tak często, tak.. czysto. Zazwyczaj jeśli kogoś chciałem - dostawałem go. Żegnaliśmy się nad ranem bez słowa. Teraz jest inaczej. Może dlatego, że z góry założyliśmy, że będziemy przyjaciółmi? To takie małe wyzwanie. Zdążyłem go poznać. Nauczyć się melodii jego oddechu, dostrzegać kiedy jest zażenowany moją postawą, domyślać się co go bawi, a co zasmuca. Był pierwszym facetem, którego polubiłem. Nie dlatego, że podarował mi gorącą noc, bo przecież między nami nic nie było. Louis był fenomenem. Kurwa.
Wyszedłem z domu Els, uprzednio zamykajac drzwi na klucz, który niedawno dostałem. Nie popierałem tego bezgranicznego zaufania, którym mnie obdarzyła, ale ona twierdziła, że tak jest dobrze. Przedpołudnia spędzała w pracy, tak samo jak Louis. Odpaliłem papierosa, a wolną dłoń pośpiesznie upchnąłem w kieszeni dopasowanych spodni. Pozbawiony deszczu dzień wypadałoby odpowiednio wykorzystać. Nie miałem jednak ochoty na spędzanie czasu na świeżym powietrzu, o ile takowe w Londynie w ogóle istniało. Owszem, Paryż również nie był naturalny. Sam nie wiem więc dlaczego moja dusza należała do stolicy Wielkiej Brytanii. To uczucie było zupełnie bezpodstawne, ale odwzajemnione. Spacerowałem wolno wzdłuż Agnes Avenue, na której końcu znajdowała się cukiernia w której pracował mój przyjaciel. Minąłem budynek poczty i odruchowo przyśpieszyłem kroku. Potrzebowałem się z nim zobaczyć. Potrzebowałem wiedzieć jak się czuje i jak wygląda. Miałem gdzieś, że był dopiero na półmetku swojej zmiany. Miałem ochotę na kawę w jego towarzystwie. Po kilku minutach stanąłem przed niewielkim budynkiem skąpanym w barwie delikatnego beżu. Wielka wystawa pełna ciast i deserów zapraszała do wstąpienia na moment. Pchnąłem szklane drzwi, a mały, zawieszony nad nimi dzwoneczek rozbrzmiał cichutko. W cukierni nikogo nie było. Za ladą stała tylko drobna, rudowłosa dziewczyna w koszuli w pastelowe paski. Miała na głowie białą chustkę. Uśmiechnęła się czule, gdy podszedłem nieco bliżej. Zanim zdążyłem wypytać o szatyna, jego głos wypełnił powietrze. Uniosłem kąciki ust ku górze, gdy wyszedł zza maszyny do lodów, ubrany w łososiowe spodnie i pasującą do nich koszulkę. Jego biodra okalał biały fartuszek. Miałem ochotę się roześmiać. Tomlinson zauważył moją minę i automatycznie skarcił mnie spojrzeniem.
- Idziemy na kawę. - powiedziałem spokojnie, a chłopak uniósł tylko brwi, jak gdyby chciał mi przypomnieć, że jest w pracy. Westchnąłem i wsparłem łokcie na białej ladzie, przy której wciaż stała współpracownica Lou. Zawstydziła się gdy spojrzałem w jej zielone oczy.
- Laleczko, mogłabyś zastąpić mojego przyjaciela na kilka chwil? - dziewczyna zawahała się, ale po chwili skinęła głową zerkając porozumiewawczo w stronę szatyna. On tylko dotknął dłonią czoła i wyszedł. Po krótkiej chwili wrócił w swoim ubraniu i bez słowa minął mnie w drzwiach. Uśmiechnąłem się i wolno ruszyłem za nim, w międzyczasie odpalając papierosa.
- Nie zachowuj się jak dupek, Styles. - warknął w moim kierunku i zatrzymał się na moment. - Nie jesteś pępkiem świata.
- Tęskniłęm za Tobą, Louis. - powiedziałem powoli, a on przez dłuższą chwilę patrzył w moje tęczówki. Złość powoli z niego uchodziła, ustępują miejsca czemuś na kształt spełnienia wymieszanego z odrobiną satysfakcji. Brytyjczyk usiadł przy jednym ze stolików na chodniku, tuż przed kawiarenką, w której po raz pierwszy jadłem lody miętowe z Els. Uśmiechnąłem się na to wspomnienie, po czym zająłem miejsce tuż obok.
- Dwa razy cynamonowe latte. - krzyknął w stronę wysokiej kelnerki, a ona przyjaźnie machnęła dłonią i zniknęła w drzwiach. Wciąż miałem w myślach tę sytuację, kiedy prawie pocałowałem swojego przyjaciela. Louis odchrząknął zauważając, że na ułamek sekundy się w czymś zatraciłem.
- Moglibyśmy pójść dziś do kina? - spytałem półszeptem, a szatyn skinął głową i spojrzał na swoje dłonie. Był zakłopotany, nie trudno było się domyślić. Odniosłem wrażenie, że boi się mojej obecności, jakbym potrafił go skrzywidzić samym spojrzeniem.
- Harry. To co było wtedy, wieczorem to..
- To nic. - dokończyłem za niego, a on zacisnął uchylone przed sekundą wargi. Patrzył na moją twarz, doszukując się w niej szczerości. Byłem idealnym kłamcą odkąd tylko pamiętam. Gdy kelnerka podała nam naszą kawę, od razu umoczyłem w niej wargi, a Louis spojrzał na zergarek zdobiący jego nadgarstek. Wziął łyk ciepłego napoju i wstał.
- Powinienem wracać. Potrzebuję tej pracy. - posłał w moją stronę wymuszony uśmiech i poprawił skrawek materiału koszulki, który delikatnie się podwinął. - Widzimy się wieczorem. - dodał na odchodnym i po chwili zniknął za rogiem. Poczułem, że właśnie zepsułem coś wartościowego. Przyjaźń, próbą pocałunku i coś głębszego, przyjaźnią. Jestem kretynem.


Louis.
Skończyłem swoją zmianę w cukierni z wielkim trudem. Wciąż miałem w głowie słowa Harry'ego. Czułem do niego ogromne przywiązanie. Był.. czasem był wszystkim. Zapach jego skóry doprowadzał moje zmysły do szaleństwa. Jego aroganckie spojrzenie przyprawiało mnie o dreszcze. Wszystko w nim było jak magia, której pragnąłem się nauczyć. Był najistotniejszym pierwiastkiem mojego życia, którego dotychczas mi brakowało. Tęskniłem za czymś, czego zupełnie nie znałem, a teraz, znając to.. tęsknię jeszcze bardziej. Przyjaźń; definiowałem ową więź na różne sposoby. Nie sądziłem jednak, że można uzależnić swoją egzystencję od drugiej osoby i wciąż określać tego kogoś mianem przyjaciela. Pogubiłem się. Co, jeśli Harry chciał po prostu poczuć smak moich ust, a potem wrócić do kumplowania się? Nigdy nie byłem w związku z facetem przez strach. Bałem się reakcji moich znajomych, którzy byli jednocześnie moją rodziną. Teraz, kiedy wszyscy już wiedzą kim naprawdę jestem, nadal się boję. To przytłaczajace wiedzieć, że Curly nigdy nie przyzna się do tego, co naprawdę czuje. Heterycy mówią, że między kobietą a mężczyzną nigdy nie będzie prawdziwej przyjaźni, bo w końcu któraś ze stron poczuje coś więcej. Czy tak samo to wygląda w świecie homoseksualistów? To absurd. Nie zasługuję na niego, bo od samego początku był dla mnie kimś nieosiągalnym. Był kuzynem mojego przyjaciela, był artystą, był aroganckim gburem, do którego nikt nie potrafił dotrzeć. Teraz? Jest moim powietrzem.
Wszedłem do swojego pokoju, po niezbyt smacznym obiedzie przyrządzonym przez mamę, która ostatnio wciąż ma kiepski humor. Trudno, zjem coś na mieście. Za pół godziny wychodzę z Hazzą, więc wypadałoby wziąć prysznic i pozbyć się tego słodkiego zapachu pączków i kremu waniliowego, który chodzi za mną od samego rana. Ująłem w dłoń koszulkę i spodnie, po czym wszedłem do swojej łazienki, by zamknać się w niej na kilka chwil. Wziałem szybki prysznic, wysuszyłem i ułożyłem włosy, założyłem czystą koszulkę i ulubione spodnie. Przypiąłem jeszcze szelki i nasunałem na ramiona ciemny sweter. Miałem kilka minut, ale postanowiłem że spotakmy się w połowie drogi, więc wyszedłem z domu. Chłodne powietrze otuliło moje policzki. Było naprawdę zimno. Na granatowym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Władał mną smutek. Popsułem naprawdę wyjątkową przyjaźń i choć Harry o niczym nie wie, już wszystko stracone. Westchnąłem niespokojnie, ale już po chwili uśmiechnąłem się lekko dostrzegając w oddali Francuza i wątłą szatynkę, która ochoczo maszerowała u jego boku. To urocze, że zaproponował Els wyjście z nami. W końcu ze sobą mieszkają. Przywitałem się z nią delikatnie pocałunkiem w kącik warg, a szatyn tylko spojrzał na mnie tymi wstrętnie pięknymi, zielonymi tęczówkami i uśmiechnął się zachęcająco. Czuliśmy między sobą pewien dystans. Beztroska swoboda umknęła gdzieś pośpiesznie. Czułem, że straciłem kogoś naprawdę ważnego, choć ten ktoś stał tuż obok. To straszne uczucie.
- Na co właściwie idziemy? - spytała rozbawionym tonem El, chwytając pod ramię zarówno mnie, jak i Harry'ego. Miałem nadzieję, że Curly znalazł jakiś odpowiedni film. Ja zupelnie o tym nie pomyślałem. Od kilku godzin trzymam w głowie coś zupełnie innego.
- Myślałem o tym nowym dramacie, który podobno jest totalną porażką. - szepnął cicho i spojrzał uważnie na Eleanor, a później na mnie. Uniosłem tylko brwi, chcąc zapytać dlaczego chce obejrzeć film, którego nikt nie poleca. On jednak doskonale wiedział, co chodzi mi po głowie. - Nie chodzę na filmy, które podobają się większości. Staram się odnaleźć coś wartościowego w czymś, co nie przykuwa zbyt wielkiej uwagi innych.
- Okey. - szatynka skinęła głową, a ja tylko lekko się uśmiechnąłem. Że też się nie domyśliłem. Po kilkuminutowym spacerze byliśmy już w centrum, w którym znajdowało się kino. Do seansu zostało zaledwie kilka minut, więc w pośpiechu kupiliśmy bilety i wbiegliśmy na salę, by odnaleźć swoje miejsca. Nie trudno było się domyślić, że Els siedziała między nami. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że Harry zrobił to umyślnie. Że chciał się niejako ode mnie odsunąć, nie dać nam sposobności do dotyku, nawet zupełnie błahego. Nie wiedziałem tylko, czy chroni siebie przede mną, czy mnie przed sobą.
Zerkałem na niego co kilka chwil. Był wpatrzony w ekran. Eleanor upychała w policzkach popcorn, wydając przy tym zabawny dźwięk. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Gdy odwróciłem spojrzenie, szatyn spojrzał w moją stronę i także się uśmiechnął. Chyba powinniśmy ze sobą porozmawiać. Szczerze, o wszystkim. To głupie, bo zachowujemy się jak dzieci. Żałuję jednak, że nie mogę wejść do jego głowy i znaleźć interesujących mnie przemyśleń. To byłoby zbyt łatwe, prawda? Cóż, film był nudny. Niestety należałem do większości, która ową produkcję potępiła. Curly także nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Po seansie wpadliśmy do małej kawiarenki po lody, by umilić sobie drogę powrotną czymś słodkim. El wciąż mówiła, a ja i Harry milczeliśmy. Czuł się tak samo jak ja, wiedziałem o tym.
- Dlaczego obaj jesteście tacy struci? - dziewczyna odwróciła się do nas przodem, wciąż jednak powoli maszerując. Bałem się, że upadnie. Curly przysunął się do mnie delikatnie, wyjął z kieszeni kurtki chłodną dłoń i wplótł palce w moją. Zadrżałem mimowolnie i spojrzałem na profil jego twarzy. Uniósł kąciki warg delikatnie ku górze.
- Nie wiem. - szepnął spokojnie i zacisnął dłoń na mojej nieco mocniej. Spojrzałem na swoje buty, tłumiąc wszelkie emocje. Musimy sobie poradzić. Musimy walczyć, bo jeśli nie my, to kto? Pragnałem tylko znać jego pogląd na tę sprawę. Jeśli chciał się ode mnie znaczaco odsunąc, musiałem to usłyszeć. Szatynka zerknęła na nas podejrzliwie, po czym uśmiechnęła się ciepło.
- Wiecie co? Na śmierć zapomniałam! Muszę się śpieszyć, mój serial zaczyna się za kilka minut! - wrzasnęła zabawnie i podeszła do nas, otulając nas wątłymi ramionami. Ucałowała nasze policzki i pobiegła przed siebie.
- Ale El! Co jest.. - krzyknąłem za nią, a ona odwróciła się i pomachała w moją stronę, by już po chwili zniknąć w mroku. Dziwna sytuacja. Wiedziałem jednak, że zrobiła to specjalnie. Gdy tylko jej sukienka po raz ostatni zafalowała pod wpływem chłodnego wiatru, Harry odwrócił mnie w swoją stronę i odsunął z mojego czoła grzywkę. Zuepłnie jak wtedy, w poniedziałek. Spojrzałem ze smutkiem w jego oczy, a on ujął w dłonie moje nadgarstki i ułożył moje dłonie na swoich biodrach. Wciąż tonąłem w jego szmaragdowych tęczówkach, które mimo wszechobecnej ciemności wyglądały niezwykle. Były jeszcze piękniejsze. Jeszcze bardziej wyjątkowe. Westchnąłem i spuściłem spojrzenie. Curly widząc, że nie jestem skłonny do jakiejkolwiek rozmowy, ujął w dwa palce mój podbródek i nakazał na siebie spojrzeć. Szczerze? Było mi wszystko jedno. Jeśli ma złamać mi serce, niech zrobi to teraz.
- Puis-je vous embrasser? - szepnął spokojnie, patrząc mi w oczy. Jego dłoń, która uprzednio trzymała mój podbródek teraz spoczęła na moim policzku. Przeszedł mnie dreszcz. Zmarszczyłem brwi.
- Co? - spytałem cicho, a on uniósł kaciki warg wyżej i ostrożnie przysunał się jeszcze bliżej. Objął mnie wolną dłonią jakby się bał, że mu ucieknę. Zamiast wyjaśnić mi, co znaczyło ów francuskie stwierdzenie, szepnął je po raz kolejny, tym razem jeszcze ciszej. Prosto w moje uchylone wargi. - Puis-je vous embrasser.. - wiedziałem co chce zrobić. Wiedziałem, że szarga nim potrzeba dotknięcia mnie w ten jakże błahy dla ludzi sposób. Dlaczego więc czułem, że władają mną nerwy? Niczego się nie obawiałem, a jednak czułem, że mogę zrobić coś nie tak. Harry był delikatny. Przypisałbym mu brutalnosć i chęć zaspokajania tylko własnych potrzeb, gdyby ktoś spytał mnie o jego bliskość. Był jednak przeciwieństwem mojego wyobrażenia o nim. Był subtelny. Na każdym kolejnym kroku który stawiał, dawał mi możliwość zejścia z tej wspólnej drogi. Mogłem więc po prostu uciec. Odsunać się.
- Je t'aime.. non seulement pour ce que tu es mais pour ce que je suis quand nous sommes ensemble. - szeptał niepewnie, wciąż patrząc w moje oczy. Powinienem był bardziej się przykładac do nauki francuskiego. To zabawne, byłem pewien, że ten język do niczego mi się nie przyda. Gdy opuszek palca Harry'ego nakreślił dotykiem moją kość policzkową, westchnąłem odruchowo.
- Curly.. ja nie wiem o czym mówisz. - wyszeptałem bezradnie, a on czule się uśmiechnął. Wsunął swoją dłoń w moje włosy by mieć pewność, ze już mu nie umknę. Nasze usta dzielił zaledwie milimetr. Czułem jego przyśpieszony oddech, a z nim każdą obawę, każdą myśl, każdą pewność. Zanim nasze usta złączyły się w pocałunku, w pierwszym, wyjątkowym pocałunku, Francuz podzielił się ze mną znaczeniem wcześniej wypowiedzianych słów.
- Kocham Cię nie tylko za to, jaki jesteś, ale za to kim jestem kiedy jeteśmy razem. - gdy sens wypowiedzianych przez niego słów do mnie dotarł, wzdrygnąłem się delikatnie i uważnie spojrzałem w jego oczy. Harry skierował w moją stronę coś tak odważnego? Coś tak szczerego? To było jak sen, zupełnie nierealne. Później poczułem już tylko jego smak. Jego usta, delikatnie naciskające na moje. Bez pośpiechu, bez przesadnej natarczywości. Poczułem smak i zapach mięty i bez zastanowienia uznałem ów fakt za wyjątkowy, choć miałem świadomosć, że to tylko guma do żucia.

12 września 2012

Rozdział X

Rozdział 10
Miętowy poniedziałek.
                                                                                          Malinowy


Louis.
Kolejne dni mijały na swobodzie u boku Harry'go. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. Czułem, że stara się obdarzyć mnie zaufaniem. Miałem pewność, że gdy jest ze mną jest naprawdę sobą. Czułem się w jakimś sensie wyróżniony. Sęk w tym, że Francuz od jakiegoś czasu patrzy na mnie w bardzo specyficzny sposób. Jakby chciał po raz kolejny uchronić mnie przed bólem, choć przecież nic złego mi nie zagraża. Jakby pragnął wlać we mnie swoje myśli i sprawić, bym bez zbędnych słów zrozumiał jego uczucia. To moja interpretacja. Jak było naprawdę? Nie mam pojęcia. Czułem jednak, że Curly potrzebuje bliskości. Czegoś między kontaktem cielesnym, a bezgranicznym zrozumieniem. Bądź co bądź jest tylko człowiekiem, a ludzie są bardzo prości w obsłudze. Potrzebujemy drugiej osoby, by prawidłowo funkcjonować. Potrzebujemy jej, by wracać do domu z uśmiechem na ustach, by zarywać nocę dla czułości, by oddychać dla bratniej duszy. By kochać i być kochanym. Jestem ostatnio taki uczuciowy. Co się właściwie ze mną dzieje? Za kilka chwil będzie tu mój przyjaciel. Zaprosiłem go do siebie, powinien spróbować malinowego ciasta zrobionego przez moją mamę. Poza tym potrzebowałem, by tu był. Potrzebowałem by miał świadomość jak wygląda mój dom. Zgodził się bez sprzeciwów. Perspektywa spędzenia z nim przedpołudnia na nicnierobieniu była bardzo kusząca. Jego czuły uśmiech był zaraźliwy, bez względu na to jak bardzo podły miałem nastrój. Był lekiem na całe zło. Gdy usłyszałem pukanie do drzwi wstałem z sofy i skierowałem swe kroki do przedpokoju. Jeszcze zanim otworzyłem drzwi do mojego nosa dotarł zapach jego perfum. Chyba zaczynam tracić kontrolę, to na swój sposób zabawne.
- Cześć, głupku. - szepnął cicho, starając się ukryć przede mną uśmiech, jakbym nie wiedział, że jest szczęśliwy. Odwzajemniłem gest i zaprosiłem go do środka skinieniem ręki. Wyglądał nienagannie. Miał na sobie blado różową koszulkę i szczelnie opinające jego nogi jeansy.
- Cześć, młody. - dotknąłem jego ramienia, a on odruchowo pogładził wierzch mojej dłoni, swoją. W powietrzu unosił sie zapach malin, który Harry od razu wychwycił.
- Ciasto, tak? - spytał by się upewnić i spojrzał na mnie odrobinę niecierpliwie. Skinałem głową, kwitując jego ciekawosć ciepłym uśmiechem. Czasem był jak mały chłopiec, który oddałby wszystko za kawałek czegoś słodkiego. Lubiłem go takiego.
- I herbata. - dodałem po chwil, a szatyn uniósł kąciki ust wyżej. Zaprowadziłem go do salonu, gdzie czekał na nas podwieczorek. Ciasto ułożone w słonecznikowych filiżankach, z bitą śmietaną, startą czekoladą i malinami na wierzchu przyciągnęło znaczną część uwagi Francuza. Zajął miejsce na purpurowej sofie i odważnie rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Miałem wrażenie, że otula spojrzeniem każdy drobiazg. Że stara się zapamiętać jak najwięcej. Usiadłem obok i ująłem w dłoń swoją porcję deseru. Po chwili upchnąłem w policzkach łyżeczkę z bitą śmietaną.
- Dziś poniedziałek, a Ty dajesz mi owoce? - spytał z udawanym wyrzutem, a ja zwróciłem ku niemu swe spojrzenie. Uniosłem brwi i wskazałem palcem na maleńki listeczek mięty, który zdobił ciasto. Harry westchnął. - Rujnujesz moją tradycję. - pokręcił głową ze zrezygnowaniem, ale już po chwili spróbował malin. Byłem pewien, że mu smakuje. Był szczery, gdy coś mu się nie podobało, mówił o tym wprost. To także w nim lubiłem.
Po upływie zaledwie godziny skończyliśmy pić herbatę. Zaproponowałem byśmy przenieśli się na górę, gdzie będziemy mogli posłuchać muzyki, a Harry w końcu należycie rozejrzy się po moim pokoju. Był zdania, że sypialnia sporo mówi o człowieku. Że styl w jakim jest urządzona opisuje doskonale charakter jej wlaściciela. Skoro w to wierzył, chciałem go wspierać. Sęk w tym, że mój pokój był nudny. Wdrapaliśmy się po drewnianych schodach. Otworzyłem drzwi i przepuściłem go przodem. Szatyn od razu usiadł na brzegu pościelonego starannie łóżka i lekko się uśmiechnął.
- Spodziewałem się tego. - szepnął spokojnie, a ja zmarszczyłem nos. Jestem aż taki przewidywalny? Miałem nadzieję, że mimo wszystko ma mnie za kogoś kto nie ma nic wspólnego z nudą.
- Lubię prostotę. - wzruszyłem ramionami, a Curly skinął głową. Czułem jego wyjątkowość na każdym kroku. Emanował czymś, czego dotychczas żaden z moich znajomych nie posiadał. Czymś przesadnie pozytywnym.
- Ale białe ściany, Louis? - skrzywił się po chwili i pokręcił głową. - Jak w psychiatryku.
- Siedź cicho. - zaśmiałem się odruchowo i usiadłem tuż obok niego. By zrobić mi na złość, podniósł się gdy tylko moje dłonie spoczęły na chłodnej pościeli. Podszedł do regału z książkami.
- Czytasz? - zdziwił się, przesuwając palcem wskazującym po okładkach kolejnych książek. Westchnałem z rezygnacją. On naprawdę ma mnie za błahego, niewartościowego człowieka, czy tylko uparcie się ze mną droczy?
- Oglądam obrazki. - wysyczałem przez zęby, na co szatyn zerknął w moją stronę i szeroko się uśmiechnął. Po upływie minuty usiadł na powrót na łóżku i spojrzał na mnie uważnie. Zdawało mi się, że jego wzrok bada całe moje wnętrze. Uśmiechał się, był pewny siebie, a ja najzwyczajniej w świecie czułem się odrobinę skrępowany.
- Dobre i to. - powiedział cicho i ułożył dłoń na moim kolanie jakby chciał mnie pocieszyć, choć wcale tego nie potrzebowałem. Uchyliłem wargi, by bezdźwięcznie wypuścić zalegające w płucach powietrze. Harry wciąż na mnie patrzył. Z każdą sekundą coraz natrętniej.
- Hm? - burknąłem odruchowo, a chłopak tylko się uśmiechnął. W jego policzkach pojawiły się małe dołeczki, a tęczówki poczęły nienaturalnie iskrzeć. Był szczęśliwy. Intensywniej niż dotychczas. Nic nie odpowiedział, przysunął się jednak odrobinę, by patrzeć na mnie z bliższej odległości. Jego wzrok był denerwujący, ale z drugiej strony czułem się swodobniej niż przed momentem. Coż za skrajności. Z tej perspektywy widziałem dokładnie jego oczy. Szmaragdowe tęczówki, które bez skrępowania tonęły w moich. Nastała między nami cisza. Wymowna bardziej, niż jakiekolwiek słowa. Nie było krępująco, w tej chwili nie tęskniłem za dźwiękiem jego głosu. Siedzieliśmy obok siebie, chłonąc spojrzeniem siebie nawzajem. Jego lewa dłoń nieustennie spoczywała na moim kolanie. Wolną natomiast uniósł ku górze i odsunął z mojego czoła niekomfortowo układającą się grzywkę. Gdy opuszki jego palców zetknęły się z moją skórą zadrżałem mimo woli. Każdy jego gest działał na mnie bardzo intensywnie, a ja nie miałem na to żadnego wpływu. Jeśli więc nie mogłem pokonać swojego "wroga", postanowiłem się do niego przyłączyć. Dlatego uległem. Moje blade wargi wykrzywiły się w delikatny uśmiech, a powieki na moment opadły w dół. Gdy ponownie je uniosłem, twarz Harry'ego był tuż przed moją. Koniuszki naszych nosów się ze sobą stykały, a z jego twarzy zniknęło nagle całe rozbawienie. Nie byłem do końca pewien co Francuz zamierzał zrobić. Jego spojrzenie nakazywało mi pozostać w bezruchu. Przynajmniej tak właśnie je zinterpretowałem. Nie drgnąłem więc nawet, gdy szatyn przechylił swoją głowę delikatnie w bok. Nasze usta prawie się o siebie otarły, a ja zadrżałem i zakryłem tęczówki wachlarzem orzechowych rzęs. Harry to wyczuł, jego palce nieco mocniej zacisnęły się na materiale moich spodni. Mimo, iż miałem zamknięte oczy wiedziałem doskonale, że się uśmiecha. Gdy jego ciepły, słodki oddech otulił skórę moich warg delikatnie rozchyliłem swoje. Co my właściwie wyprawiamy? Jak to możliwe, że przeszliśmy z taką łatwością od błahej, codziennej rozmowy do czułości i przesadnej bliskości, której dwójka przyjaciół nie powinna znacząco nadużywać? Po krótkiej chwili, która zdawała się trwać wieczność głos Francuza wprawił powietrze w subtelne drganie.
- Pachniesz malinami. - szepnął melodyjnie, a ja zacisnąłem spierzchnięte wargi i uniosłem powieki, by uśmiechnąć się najczulej jak tylko potrafię.

6 września 2012

Rozdział IX

Rozdział 9
Zabawa.



Harry.
Okey. Będę wujkiem. Jasne. Czy to nie brzmi absurdalnie? Liam się postarał. Ciocia wyglądała na szczęśliwą, ale wiem co skrywa wewnątrz. Miała nadzieję, że jej synek najpierw zdobędzie karierę jako prawnik albo lekarz i dopiero potem założy rodzinę. Niespodzianka! Nie mam uczuć, wiem. Moje racjonalne myślenie w ostatnich dniach sprowadza się do blondyna w moim łóżku. Nie, żebym jakoś dotkliwie za nim tęsknił, ale chyba potrzebuję poczuć to co wtedy. Wyższość. Niestety, tego typu potrzeby muszą odrobinę zaczekać. Ostatnio zaniedbałem Louis'a. Chcę spędzić z nim wieczór poza domem. Mam nadzieję, że będzie miał ochotę na moje towarzystwo. Ostatnio jest.. nadwyraz spokojny. Jakby chciał każdym gestem, oddechem i uderzeniem serca sprawić, by się uśmiechnął. Jakby wszystko co robił, robił dla mnie. Jakby jego życie było uzależnione od mojej osoby. Cóż, czułem względem niego coś na ten sam kształ, ale nie zamierzałem pozwolić umknąć temu na zewnątrz. Wciąż nie przywykłem do posiadania przyjaciela. Muszę się ze wszystkim oswoić. Muszę bezgranicznie mu zaufać. Najpierw jednak spędzę przedpołudnie ze szkicownikiem. Spacer to kusząca alternatywa. Należy wykorzystać okazję, że Redbridge to w większości lasy i parki. Zdecydowałem, że usiądę wśród drzew. Miałem nadzieję, że pomysł na szkic przypląta się sam.
Ułożyłem swoją marynarkę na trawie tylko po to, by na niej usiąść. Powietrze pachniało ciszą i margaretkami, które rosły dosłownie wszędzie. Niebo było błękitne. Wisiało na nim tylko kilka białych chmur. Westchnąłem spokojnie i ułożyłem szkicownik na swoich udach. Przez głowę przemknął mi pomysł. Chłopak z potarganymi włosami. Wyraźnie nakreślone kości policzkowe. Drobny nos. Zaczałem przesuwać ołówkiem po białej kartce. Właściwie.. wszystko szkicowało się samo. Widziałem go w moich myślach. Widziałem jak niepozornie się uśmiecha, jak wzdycha, gdy jest zażenowany i jak marszczy nos, gdy włada nim zakłopotanie. Widziałem go, choć był tylko wymysłem mojej wyobraźni. Był delikatny, ale miał nietuzinkowy charakter. Po kilku dłuższych chwilach rysunek był gotowy. Portret pozbawiony oczu, a właściwie samych tęczówek. Nie mogłem zdecydować się między błękitem, a intensywnym brązem. Za pomocą ołówka można nakreśli bardzo dużo szczegółów. I choć efekt końcowy nie emanuje kolorami, jest łatwy do odczytania. Odłożyłem zeszyt i odpaliłem papiera. Zaciągnąłem się z błogim westchnieniem, po czym opadłem plecami na trawę. Przed moim oczami wisiała twarz Louis'a.
- Sacrébleu! - wzdrygnąłem się delikatnie i na moment przymknałem powieki. - Co Ty tu do cholery robisz? - nie spodziewałem się tutaj nikogo. Zapewne Els powiedziała mu, dokąd poszedłem. Nie bywam strachliwy, po prostu mnie zaskoczył.
- Gapiłem się na Ciebie. - wzruszył ramionami od niechcenia i usiadł obok mnie. Zapach jego perfum dotarł do mnie w trybie natychmiastowym. Zaciągnąłem się po raz kolejny i uważnie spojrzałem na jego opaloną twarz.
- Pójdziemy dziś do klubu? - spytałem spokojnie, a Lou skinął głową. - Właściwie.. dlaczego nie jesteś w pracy? - ściągnałem brwi,a  szatyn lekko się uśmiechnął. Czyżby satysfakcjonowała go myśl iż wiem, o której zaczyna i kończy pracę?
- Szefowa zatrudniła jakąś dziewczynę. Dałem jej kilka wskazówek i sobie poszedłem. Mam wolne do końca tygodnia. - jego głos był przesycony jakąś obawą. Odniosłem wrażenie, że jest zawiedziony, ale nie z powodu etatu w cukiernii. - Rozmawiałem z Eleanor, wiesz? A ona z kolei z Niall'em..
- O tym, że się z nim pieprzyłem. - dokończyłem za niego i zajrzałem w jego oczy. Nie potrafił kłamać, nie potrafił skrywać przede mną uczuć. Jego myśli wręcz błagały mnie o poznanie. - To żadna tajemnica.
- Więc dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Nie sądziłem, że jakiś chłopak stąd przykuł Twoją uwagę. - jego słowa brzmiały jak wyrzut, ale nim nie były. Brytyjczyk był spokojny. Jego entuzjazm nagle przygasł, ale przecież nie można wciaż się uśmiechać, prawda?
- To ważne, z kim uprawiam seks? - uniosłem brwi ku górze, a Louis pokręcił głową na boki. Wiedziałem o co chodzi. Jesteśmy przyjaciółmi, chciał wiedzieć o mnie wszystko. Chciał rozmawiać ze mną o wszystkim. Ułożyłem dłoń na jego ramieniu, które lekko poklepałem. - To nie miało znaczenia, Louis. To tylko zabawa.


Louis.
Szczerze? Zaskoczył mnie. Niall nie jest w jego typie. Co mi do tego. Może i ja powinienem korzystać z życia, zamiast chodzić wciąż za przyjacielem, który nie wiedzieć czemu nie potrafi zaufać mi w stu procentach? A Niall? Od kiedy on właściwie interesuje się facetami? W moim świecie nie wszystko sprowadza się do seksu, ale ja chyba jestem idiotą. Cóż, to bez znaczenia. Za kilka chwil wychodzę z Harry'm do klubu. Odwiedzimy razem miejsce, w którym już raz się spotkaliśmy. Właśnie tam poznał prawdziwego mnie. Lubię to wspomnienie. Podszedłem do swojej szafy, by wygrzebać z niej coś odpowiedniego. Postawiłem na ciemno czerwone spodnie, koszulkę w kolorze atramentu i cieniutkie czarne szelki. Po kilku chwilach usłyszałem pukanie do drzwi, więc szybko zbiegłem po schodach by przywitać Francuza. Jego nienaganny uśmiech zbił mnie z tropu. Czyżby miał aż tak wielką ochotę na zabawę? Otuliłem ramiona swetrem w paski i wyszedłem z domu. Harry miał na sobie dopasowane jeansy i białą koszulkę. Rękawy karmelowej marynarki były jak zazwyczaj podwinięte do łokci. Gdy tylko ruszyliśmy przed siebie, chłopak odpalił papierosa. Przy nim czułem się bezpiecznie. Nie dlatego, że już raz uratował moje życie. Był wyjątkowy, każda troska i obawa pozwalała o sobie zapomnieć, gdy był blisko. Liczył się tylko jego uśmiech. Miałem ochotę na jakiegoś kolorowego drinka i odrobinę przesadnie głośniej muzyki. Klub był najtrafniejszym rozwiązaniem na ten wieczór. Mogłem spokojnie bawić się aż do świtu. Zerknąłem na szatyna, który po raz ostatni zaciągnął się dymem.
- O której Els kazała Ci wrócić? - spytałem kpiąco, a chłopak tylko mruknął coś po francusku pod nosem. Zaśmiałem się cicho i wsunąłem dłonie do kieszeni swoich spodni. To dziwne, że bez skrępowania wybieram się z przyjacielem do klubu dla homoseksualistów. Gdyby nie Harry, wciąż ukrywałbym to przed wszystkimi. Czasem chyba.. starałem się to ukryć nawet przed samym sobą. Po kilku chwilach stanęliśmy przed wejście do klubu. Wziąłem ostatni wdech świeżego powietrza, by po chwili ruszyć za Harry'm wgłąb zatłoczonej sali. Z ledwością udało nam się dotrzeć do oświetlonego baru. Curly zamówił dwa mocne drinki, a ja zająłem miejsce na wysokim krześle. Po upływie zaledwie minuty, moje podniebienie otulił smak soku z wódką. Skrzywiłem się mimowolnie, a Styles dotknął dłonią mojego uda i głupawo się uśmiechnął. Był lepszy w spożywaniu trunków. Ba, był w tym mistrzem. Nie byłem jednak do końca pewien, czy miał się czym chwalić. Nie miałem zamiaru upić się do nieprzytomności, więc sączyłem specyfik bardzo powoli. Harry zdążył w tym czasie wypić ze trzy. Nie, żebym mu liczył. Czas płynął wolno. Wszyscy dookoła świetnie się bawili. Kończyłem właśnie swój napój, gdy na moim ramieniu spoczęła czyjaś dłoń. Byłem pewien, że to Francuz. Lubiłem gdy mnie dotykał, czasem zupełnie nieświadomie. Zdziwiłem się więc, gdy spojrzałem za siebie i dostrzegłem opalonego, wysokiego bruneta. Jego jasne tęczówki migotały przyjacielsko, odbijając kolorowe światło. Kąciki moich ust lekko się uniosły.
- Cześć, jestem Oliver. - podał mi dłoń, więc uścisnąłem ją nieśmiało. Byłem zaskoczony, ze zwrócił na mnie uwagę. Niepewnie spojrzałem w jego oczy z nadzieją, że znajdę w nich odpowiedź na każde nurtujące mnie w tej chwili pytanie. - Widziałem Cię tutaj raz czy dwa. Przejdziemy się?
- Ja.. - zawahałem się na moment. Miałem ochotę z nim pójść. Miał ciepłe spojrzenie i nienaganny uśmiech.
- Wybacz, on jest ze mną. - znajomy, zapchrypnięty głos dotarł do moich uszu, a ja skrzywiłem się odruchowo. Curly powiedział że co? Zaraz, zaraz.. Złapałem nowo poznanego bruneta za skrawek błękitnej koszuli i podniosłem się z krzesła. Miałem ochotę podroczyć się z Francuzem. Pokazać mu, że jeśli on pieprzy się z kim chce, to ja również mogę. Nachyliłem się nad jego twarzą, by szepnać mu do ucha.
- To nie ma znaczenia, Harry. To tylko zabawa. - szatyn zacisnął na moment wargi. Był zły, ale jednocześnie dumny w jakimś sensie. Moje zachowanie chyba mu się podobało. Imponowało mu, że się sprzeciwiam.
- Owszem, ma. - chwycił mnie za nadgarstki, a ja spojrzałem na jego twarz. To egoistyczne z jego strony, że nie pozwolił mi pójść. Zachował się co najmniej dziwnie. Powodem był zapewne krążący w jego żyłach alkohol, ale nie zamierzałem się nad tym rozwodzić. Gdy zerknąłem przez ramię, tajemniczego bruneta już nie było. Westchnąłem ciężko. - Chodź, zatańczymy. - zanim zdążyłem wyrazić jakikolwiek sprzeciw, chłopak pociągnął mnie w stronę parkietu. O mały włos nie wylądowałem na podłodze. Poczułem jednak dłonie, ciepłe, znajome na swoich biodrach. Moje ciało samo zaczęło kołysać się w rytm głośnej muzyki, a Curly się uśmiechnął. Czysto, czule, idealnie.

3 września 2012

Rozdział VIII

Rozdział 8
To tylko życie.



Louis.
Potrzebowałem jego obecności. Był jak ciepła herbata w mroźny wieczór. Jak ulubione lody w gorące popołudnie. Jak tosty z marmoladą nad ranem. Każdego dnia po pracy potrzebowałem tylko jego. Jego uśmiech, słowa, gesty.. to wszystko dawało mi siłę. Sprawiało, ze byłem sobą, że czułem się sobą. Harry Styles diametralnie zmienił moje życie. Dlatego widywaliśmy się codziennie. Był ostatnio jakiś nieswój. Inny, ale nie do końca w złym tego słowa znaczeniu. Jakby coś przede mną ukrywał, a raczej.. jakby zupełnie nie chciał. Czułem, że coś się zmieniło, a on po prostu o tym nie myślał. Czyż to nie dziwne? Może zamiast sprzedawać lody i naleśniki, powinienem przewidywać ludziom przyszłość? Może Curly miał rację i we mnie również drzemie jakiś talent? To niedorzeczne. Wsunąłem dłonie do kieszeni, przyśpieszając kroku. Po upływie zaledwie minuty znalazłem się pod domem Eleanor, której niestety nie było. Harry napisał, że wyszła z koleżanką na zakupy. Bez pukania uchyliłem drewniane drzwi i nieśmiało rozejrzałem się po przedpokoju. Cisza. Westchnąłem spokojnie i odwiesiłem swój sweter tuż obok ulubionego żakietu Els i małego parasola. Powietrze pachniało czymś słodkim, ale wyczułem w nim także nutę męskich perfum. Uśmiechnąłem się na tę myśl. To wspaniałe, że Francuz już się zadomowił, a jego obecność da sie odczuć z taką łatwością. Zajrzałem do salonu. Szatyn leżał na sofie. Przeglądał dzisiejszą gazetę.
- Leń. - syknąłem cicho, na co on spojrzał na mnie uważnie i lekko się uśmiechnął. Wstał i położył gazetę na blacie małego stolika. Miał na sobie miętową koszulkę. Odniosłem wrażenie, że jego tęczówki są w tej chwili bardziej zielone, niż kiedykolwiek.
- Właściwie to szukałem pracy. - wyjaśnił spokojnie, po czym dotknął dłonią jasnej sofy, prosząc, bym zajął miejsce obok niego. Usiadłem, a on oparł się policzkiem o moje ramię. Tęsknił. - Jak było w cukierni?
- Obyło się bez żadnych sensacji. - wzruszyłem ramionami, a Styles westchnął tylko cicho. Przyszło mi na myśl, że jest zmęczony. Nie wyglądał najlepiej. - Chciałem porwać Cię do kina, ale chyba nie masz ochoty, huh?
- Nie mam. - zgodził się i jeszcze natrętniej wtulił policzek w rękawek mojej koszulki. Skinąłem głową i zacisnąłem na moment wargi. Był przygnębiony, to do niego nie podobne. Zazwyczaj uśmiecha się z wyższością, a teraz jakby.. mnie potrzebował. Był taki kruchy.
- Coś nie tak, Curly? - dotknąłem koniuszkiem nosa jego kasztanowych loków, a on odsunął się powoli i spojrzał na moją twarz. Był taki tajemniczy. Czasem to w nim uwielbiałem. Teraz jednak chciałem wiedzieć dosłownie wszystko.
- Mam gorszy dzień. - intensywność z jaką Harry patrzył w moje oczy przyprawiła mnie o szybsze bicie serca. Nie miał powodu by kłamać, by mnie oszukiwać. Dlaczego więc miałem wrażenie, że nie jest ze mną szczery?
- Rozumiem. - szepnąłem spokojnie, a on tak po prostu wstał, zagarnął z blatu papierosy i wyszedł na taras. Poszedłem za nim. Odpalił jednego i mocno się zaciągnął. Oparł się o drewnianą barierkę i spojrzał w niebo. - O czym myslisz? - spytałem niepewnie, a on pośpiesznie objął mnie ramieniem i wtulił w swój bok. Zadrżałem mimowolnie i otuliłem spojrzeniem lewy profil jego twarzy.
- Nie musisz tak dotkliwie się o mnie martwić. - wyszeptał, po czym ponownie ujął między wargi papierosa. Czułem się przy nim taki słaby. Czy już wspominałem, ze fakt iż jest ode mnie wyższy mnie irytuje? Jestem starszy, a przy nim czuję się jak mały chłopiec.
- Ale się martwię, a Ty jak na złość mi wszystko utrudniasz.
- Zamknij się. - szepnął z czułym uśmiechem i jeszcze mocniej wtulił mnie w swoje ciało. Martwiłem się, bo nigdy wcześniej taki nie był. Taki przesadnie spokojny. Taki normalny. Jesteśmy przyjaciółmi, to chyba naturalne, że chcę się o niego troszczyć. Powinienem chyba jednak przywyknąć, że Styles bywa trudny i choć jestem mu najbliższy, czasem nawet i mnie nie udaje się wejść do jego głowy.
Wieczór spędziliśmy przy piwie, w jego sypialni. Chciałem go zostawić, pozwolić mu na kilka chwil samotności. Nie zgodził się tłumacząc, że jeśli ma rozkoszować się ciszą, to tylko w moim towarzystwie. Przystałem na to, choć czułem się odrobinę nieswojo. Nie zamierzałem jednak ingerować w jego sprawy zbyt natrętnie. Jeśli zechce, powie mi o wszystkim. O każdej niekorzystnej myśli i wspomnieniu. Może jeszcze mi nie ufa? Może wcale nie potrzebuje mnie tak bardzo jak ja jego? Może zbyt wcześnie zacząłem patrzeć na nas jak na przyjaciół? Ale przecież.. on uratował mi życie. To coś istotnego, prawda?


Eleanor.
Wróciłam do domu przed dziesiątą. Zakupy z Perrie poprawiły mi humor. O dziwo nie wspomniała o Zayn'ie. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Była szczęśliwa z Tom'em. Wyglądała na szczęśliwą. Zdążyłam się za nią stęsknić. Ostatnio nie miałyśmy dla siebie zbyt wiele czasu. Żałuję, że Dan do nas nie dołączyła. Cóż, szczerze powiedziawszy nie wierzyłam, że znajdzie chwilę. Drzwi do domu były otwarte. Sądziłam, że Harry czyta w salonie lub ewentualnie szkicuje na górze. Zaskoczyła mnie więc cisza. Wspięłam się po schodach i niepewnie zajrzałam do sypialni Francuza. Drzwi były delikatnie uchylone. Mała, nocna lampka rzucała słabe światło na łóżko na którym leżeli Harry i Louis. Starszy wtulał się w młodszego. Uroczy obrazek. Zapewne zasnęli przez przypadek. Obudzę Lou rano, by mógł spokojnie zdążyć do pracy. Ich więź jest naprawdę wyjątkowa. Może.. oni sami tego nie dostrzegają. Jednak sposób w jaki na siebie patrzą, chociażby, jest niesamowity. Ujęłam w dłonie miękki koc i okryłam nim śpiąca dwójkę. Nawet nie drgnęli. Westchnęłam cicho i zgasiłam lampkę. Cieszę się, że mają siebie. Harry jest bardzo specyficzną jednostką. Albo się go kocha albo nienawidzi. Ma trudny charakter, a mimo to dogadał się z Lou. Są jak bracia, choć zupełnie inni. Jak dwie połówki tego samego jabłka, ale nie do końca. To skomplikowane. Chyba sama nie potrafię tego racjonalnie wyjaśnić, czyż to nie urocze? Weszłam do swojej sypialni. Byłam zmęczona. Nie miałam ochoty nawet na herbatę, która zazwyczaj pomagała mi zasnąć. Chciałam tylko się położyć, nawet jeśli bezsenność zechce zagarnąć mnie w objęcia. Czasem, mimo iż ciało jest zmęczone, umysł karmi nas obrazami które nie pozwalają zasnąć. Czułam, że właśnie taka będzie ta noc. Nie przeszkadzało mi to. Byłam gotowa.


Liam.
Otworzyłem oczy. Zegarek stojący na biurku wskazywał dziewiątą. Ziewnąłem przeciągle, a śpiąca obok Danielle wzdrygnęła się delikatnie. Moje Szczęście. Uśmiechnąłem się lekko i musnąłem wargami jej czoło. Wstałem tak, by jej nie obudzić i zszedłem do kuchni by przygotować śniadanie. Harry obiecał, że zje je razem z nami. Cieszyłem się, że wrócił. Nie miałem jednak czasu by się z nim spotkać. Wszystko ostatnio tak bardzo się pokomplikowało. Byłem szczęśliwy, ale inaczej. Czułem, że moje życie niebawem diametralnie się zmieni. Ba, byłem tego pewien. Wstawiłem wodę na herbatę i przygotwałem omlet. Gdy moja ukochana zeszła na dół, wszystko było już gotowe. Zapach śniadania przyprawił ją o uśmiech. Miała na sobie mój ulubiony sweter i jasne szorty. Wyglądała niezwykle uroczo. Mój kuzyn się spóźniał. Być może zupełnie zapomniał o moim zaproszeniu? Po chwili jednak do moich uszu dotarło pukanie do drzwi. Uchyliłem je i uśmiechnąłem się na widok czwórki przyjaciół. Nie spodziewałem się, że odwiedzą mnie wszyscy. Uściskałem Harry'ego i zaprosiłem ich do salonu. Dan zdążyła rozlać sok pomarańczowy do wysokich szklanek. Louis zajął miejsce obok Zayn'a, a Niall niepewnie usiadł obok Francuza. Stęskniłem się za nimi. Uśmiechałem się jak głupek.
- Nie jesteśmy głodni... - zaczął Lou, ale blondyn zaraz mu przerwał.
- Ja jestem! - wszyscy westchnęli odruchowo, a ja spojrzałem na Tomlinson'a, który wywrócił oczyma.
- ... ale dawno się nie widzieliśmy. - dokończył szatyn, a ja skinąłem głową. To prawda, ostatnio nie mam dla nich czasu. Mieli prawo być źli. Dlatego też ucieszyłem się, ze przyszli. Chciałem im wszystko wyjaśnić. Okazja była ku temu idealna.
- Więc.. - stęknąłem niepewnie, a Harry uważnie spojrzał na moją twarz. Właściwie.. wszyscy mi się przyglądali. Poza Niall'em oczywiście, który upychał w policzkach omlet z grzybami.
- To moja wina. - czysty, kobiecy głos wprawił w drganie gęste powietrze, a oczy moich gości przeniosły się na moją dziewczynę. Zayn prychnął pobłażliwie. Skarciłem go spojrzeniem. To nie tak, że Dan przywłaszczała sobie mój czas. A nawet jeśli to robiła, to miała ku temu powód. Nie wiedziałem jak im wszystko wyjaśnić. Jak wytłumaczyć swoją niebecność w ich życiach.
- Nie, Danielle. Posluchajcie. Nie warto niczego przed Wami ukrywać. Zasługujecie na prawdę. Zasługujecie, by dowiedzieć się od nas. Więc.. ja i Danielle.. my..
- Wy co? - spytał niecierpliwie Hazz, odsuwając od warg szklankę z sokiem. Ton jego głosu przyprawił mnie o zakłopotanie i niepewność. Uchyliłem lekko usta i zawahałem się. Po chwili jednak wydusiłem.
- Będziemy mieć dziecko.