26 października 2012

VI

6. Czuję jakbym tęsknił za tobą przez cały ten czas, kiedy nie znałem twojego imienia.




listopad, Dublin

Perspektywa Niall'a.

Klub był gorący i nie chodziło o temperaturę pachnącego alkoholem powietrza. Czułem się swobodnie wśród tłumu wijącego się na parkiecie. Głośna muzyka tłumiła myśli. Zamierzałem odprężyć się tu tak bardzo, jak tylko było to możliwe. Podszedłem do baru i zamówiłem mocnego drinka. Weekend u stryja był dobrym pomysłem. Powrót do Irlandii napełnił mnie pozytywną energią. Po prostu, bez zbędnych konkretów. Chyba nawet powietrze smakowało tutaj inaczej. Może powinienem pomyśleć o przeprowadzce na stałe właśnie teraz, kiedy Liam stawia pierwsze wielkie kroki w stronę dorosłości? Nie jestem mu już potrzebny. Poproszę Harry'ego, by nauczył mnie myśleć tak, jak robi to idealny egoista. Francuz bez wątpienia jest w tym mistrzem. Przynajmniej był.

Wlałem w gardło piekący płyn. Poczułem jak mięśnie powoli się rozluźniają, a rozszalały dotychczas umysł zmienia się w gładką taflę. Czułem błogość. Brakowało mi tylko.. no właśnie, jej. Wysoka, szczupła dziewczyna zajęła miejsce tuż obok mnie na krześle przy barowym blacie. Wsparła łokcie na jego gładkiej powierzchni i westchnęła spokojnie. Długie, mlecznoczekoladowe włosy opadały kaskadą na jej plecy. Dopasowana czarna sukienka uwydatniała idealne ciało i odkrywała wątłe uda. Była piękna. Zapach jej perfum był ostry. Zakręciło mi się w głowie. Gdy na mnie spojrzała, mimowolnie utonąłem w jej tęczówkach. Zamówiła wódkę z sokiem i gdy tylko ujęła w dłoń niską szklankę, obróciła się na krześle w moją stronę. Byłem pewien, że przez przesadnie głośną muzykę nie usłyszę ani słowa. Szatynka zdawała się czytać w moich myślach. Ujęła między palce wolnej dłoni skrawek materiału mojej koszulki i stanowczym ruchem pociągnęła mnie w stronę wyjścia na taras. To było godne podziwu.


Cenił zdecydowane ruchy; odważne poglądy i brak kontroli.


- Co uroczy, grzeczny blondasek robi w takim klubie dwie godziny przed wschodem słońca? - jej głos brzmiał jak piosenka, którą kiedyś sobie ukochałem.
Oparła się o metalową barierkę i delikatnie uśmiechnęła. Emanowała czystą delikatnością, a jej charakter pragnął nad wszystkim dominować. Cóż za połączenie.
- Pije. - uniosłem ku górze szkło z drinkiem. - Odpoczywam.
- W zatłoczonym miejscu przy głośniej muzyce? - uniosła brwi.
- Otóż to. - odparłem pewnie.
- Ali. - wysunęła dłoń w moją stronę. Uścisnąłem ją lekko.
- Niall. Niezwykle mi..
- Miło. Tak, wiem. - dokończyła za mnie i umoczyła wargi w alkoholu.
- Dlaczego ja? - spytałem, a kąciki moich warg uniosły się powoli.
- Potrzebujesz mnie. - szepnęła, po czym spojrzała na panoramę miasta. Niebo jaśniało nieśmiało.
- Ach, tak?
- Ktoś Cię zmienia. Nie jesteś sobą, Niall. Co, jeśli obiecam Ci coś niezwykłego? Zaufasz mi ślepo? - doszukałem się w wyrazie jej twarzy nieprzyzwoitej dawki wiary we własne możliwości.
- Tak. - skinąłem głową. - Nie mam nic do stracenia.
- Możesz jedynie sporo zyskać.

Promienie słońca były tego poranka wyjątkowo natrętne. Przebijały się przez zasłonięte zasłony. Przetarłem powieki wnętrzem dłoni i ziewnąłem odruchowo. Zegarek stojący na szafce obok łóżka wskazywał kilka minut po ósmej. Pokój hotelowy i ona leżąca obok mnie, w mojej koszulce z kilkoma smugami po tuszu do rzęs na policzku. Niedbale ułożona na jej ciele kołdra odgrywała karmelową skórę. Nie byłem do końca pewien jak długo jej się przyglądałem. Wiedziałem tylko, że kilka chwil po tym jak ją poznałem, wylądowaliśmy w hotelu. Nic się nie wydarzyło, my.. po prostu dobrze się bawiliśmy. Sądziłem, że chce tylko się ze mną przespać. Gdy jednak słuchałem jej słów, jej melodyjnego śmiechu, a nawet jej ciszy.. zapominałem o tym.

- Masz oczy jak ocean. - szepnęła czule, przyglądając się badawczo mojej twarzy. 
Odsunęła z czoła kosmyk kasztanowych włosów i uśmiechnęła się nienagannie. Jej oddech pachniał alkoholem. Uznałem to za urocze, nie wiedzieć czemu. Ja i ona; dwójka nieznajomych, która zdecydowała się na poranek w jednym z tanich hoteli.
- Słyszałem to setki razy. Nie stać Cię na więcej? - zagarnąłem zębami górą dolną, a jej brwi uniosły się z odrobiną poirytowania. 
- Letnie niebo w południe, niezapominajki, lody borówkowe, ten napój, który dodają do drinków..
Roześmiałem się.
- Nieźle. - skinąłem głową z podziwem. - Twoje są jak..
- Ten sufit? - uniosła palce ku górze, wskazując na poszarzałą powierzchnię. 
- Nie. - pokręciłem głową. - Raczej jak mgła.

Wspomnienie naszej rozmowy sprzed zaśnięcia było niezywkle przyjemne. Była płynna. Czułem jakbym znał ją od zawsze i spotkał po długiej rozłące. Gdy uchyliła powieki, odwróciłem wzrok. Zaśmiała się cicho i bez skrępowania wtuliła w mój tors. Spędziłem noc u boku dziewczyny która sprawiła, że jej umysł, sposób w jaki układa wargi, dołeczki w jej policzkach.. że to wszystko odciągnęło moją uwagę od potrzeby posiadania jej ciała. No proszę, Niall Horan spędził noc z nieznajomą na rozmowie. To nowość. Całkiem przyjemna.


Londyn

Perspektywa Zayn'a.

Spacer po niezbędne do przeżycia składniki, czyli fajki i alkohol dał mi możliwość do natknięcia się na Danielle. Kroczyła dzielnie, ściskając w dłoniach zieloną kopertówkę. Uśmiechnąłem się na jej widok, a gdy tylko podeszła, delikatnie ją uściskałem. Wyglądała kwitnąco. Nareszcie jej oczy nie były podkrążone, a policzki emanowały zdrowym kolorem. Jak to dobrze widzieć ją taką. Podczas ostatniej kolacji u Liam'a naszła mnie myśl, ze ta ciąża ją niszczy. Jest jednak niebywale szczęśliwa. Trudno się dziwić.
- Cześć, słoneczka. - ostrożnie ułożyłem dłoń na jej brzuchu i czule go pogładziłem.
- Witaj. Dokąd to? - spytała spokojnie, otulając mnie ciekawskim spojrzeniem.
- Zakupy. - mruknąłem. - A Wy?
- Comiesięczne spotkanie z lekarzem. - westchnęła. - Chcemy mieć wszystko pod kontrolą.
Skinąłem głową.
- Natknąłeś się już na Perrie? - spytała niepewnie i zacisnęła wargi.
- Nie rozumiem.. - ściągnąłem brwi.
- Nie było jej trzy tygodnie. Wróciła, podobno odmieniona.
- Wybacz, ale nie wychwyciłem jej zniknięcia. - zaśmiałem się. Szatynka tylko lekko się uśmiechnęła.

Powinienem był to zauważyć? Miałem gdzieś co i z kim robi. Owszem, minęło sporo czasu odkąd mnie zraniła. Wciąż jednak miałem do niej żal. Zniszczyła coś naprawdę wartościowego, ale najwyraźniej tylko ja nadawałem naszej więzi takie miano. Z jej perspektywy wyglądało to tak, że nie byłem wystarczajaco dobry. Nie mogłem być lepszy, dawałem jej wszystko. Co za paranoja. Doszło do tego, ze kalkuluję to po raz setny sam nie wiem po jaką cholerę.


Zwycięzcą jest tylko ten, kto potrafi pokonać samego siebie.


Niestety, podczas drogi powrotnej natknąłem się na jej tęczówki. Jasne, przepełnione lekkością i prawdą tęczówki. Ich właścicielka wyrwała mi serce i zakopała je w swoim ogródku tuż przy białych różach. Jej pewny siebie uśmiech zbił mnie z pantałyku. Odwzajemniłem go jednak, starając się ignorować tę idiotyczną maskę, którą miała na twarzy. Rozmowa była nieunikniona.
- Wyglądasz doskonale. - zacząłem spokojnie. - Piękniejesz z chwili na chwilę.
- Cóż, dziękuję. - szepnęła. - Ty niesamowicie zmężniałeś. Do twarzy Ci z tym przesadnym zarostem.
Stała przede mną; moja Perrie. Piękna, niebywale delikatna, w tej pieprzonej, czerwonej sukience, którą jej kupiłem. Wszystkie myśli sprzed chwili spłonęły, by ustąpić miejsca tęsknocie i sporej dawce podziwu. To jakbym.. na nowo się w niej zakochał, tym razem bez udziału serca. To było po prostu bardzo mechaniczne. Inaczej mówiąc, miałem ochotą ją mieć. Tutaj.
- Jak się masz? - spytała po chwili. Zrobiłem krok w jej stronę, by spojrzeć prosto w jej oczy.
- Wybornie. - uśmiechnąłem się i ująłem w wolną dłoń jej, nieco drobniejszą. Splotłem nasze palce.
Miałem cholerną ochotę ją pocałować. Co się kurwa dzieje?
- Perrie? - świeży, słodki głos dotarł do moich uszu i poruszył mięśniami. Zerknąłem przez ramię.
- Els. - powiedziałem jak gdyby z ulgą. Szatynka uśmiechnęła się nieśmiało.
Chciała podejść i zapewne przywitać się z blondynką. Uniemożliwiłem jej to jednak. Rzuciłem na chodnik tlącego się jeszcze papierosa. Gdy czekolada tęczówek Calder wtopiła się w moją, nieco bardziej gorzką, ugięły się pode mną kolana, a twarz Perrie, którą nie dalej jak przed sekundą uwielbiałem ponad wszystko, nagle wypadła z moich myśli.
- Co robisz? - Els uniosła brwi. - Chcę się z nią przywitać.
Uśmiechnąłem się kpiąco. Chciała przejść, odepchnęła mnie delikatnie.
- Malik, o co Ci chodzi? - syknęła po chwili.
Bez zawahania ułożyłem dłonie na jej talii i bez większego problemu uniosłem jej ciało ku górze. Wsparłem je na swoim torsie i ostrożnie przerzuciłem przez ramię. Kusa sukienka odsłoniła jej wątłe uda, więc pośpiesznie na powrót nakryłem je czarnym materiałem. Ruszyłem powoli w stronę mieszkania, ignorując jej piski i pięści, którymi okładała moje plecy. Żałuję tylko, ze nie mogłem zobaczyć miny Perrie.


Perspektywa Harry'ego.

Usiadłem na ławce przed moim obecnym domem. Lubiłem to miejsce; ogródek, huśtawkę, altanę. Byłem spełniony, w jakimś sensie. Mieszkanie z Lou będzie zapewne czymś wspaniałym, ale nie jestem do końca pewien, czy tego potrzebujemy. Im więcej czasu ludzie ze sobą spędzają, tym szybciej mają siebie dość. Niestosownie byłoby myśleć, że z nami będzie inaczej. Skąd te obawy? Dlaczego sieję w swojej głowę same negatywy, zamiast rozmyślać o tym jak cudownie byłoby budzić się codziennie u jego boku, patrzeć jak je śniadanie i wychodzi do pracy? Stałem się przesadnie sentymentalny. To jakbym.. poza Louis'em nie widział już nikogo innego. W pewnym sensie tak właśnie było.

Ed wysunął w moją stronę zaproszenie na jutrzejszy podwieczorek. Musiałem je odrzucić, ponieważ Louis bierze jutro udział w meczu. Nie sądziłem, że potrafi grać w piłkę. Nie poskąpiłbym sobie możliwości zobaczenia go w krótkich spodenkach, biegającego za piłką z grupą innych. To ma w ogóle jakiś sens? Nigdy nie przepadałem za sportem. We wszystkim doszukiwałem się sensu, a piłkarze po prostu biegali za piłką. Wszyscy. Jak owce, jeden za drugim. Jednak to Lou, a dla niego takie drobiazgi mają znaczenie. Razem z Eleanor będziemy należycie mu kibicować.


Delikatność jego myśli pachniała poziomkami. 


Skrzywiłem się, gdy moje myśli zmącił właśnie głos szatynki. Były to raczej krzyki przepełnione złością. Doszukałem się w powietrzu także drugiego głosu, bardziej zachrypniętego i ( o dziwo ) spokojniejszego. Po chwili zza rogu wyłonił się Zayn trzymający drobną Els. Dziewczyna uderzała pięściami w jego plecy i gryzła jego ramię w przerwach między kolejnymi, niezbyt przyjemnymi epitetami. A im o co znowu poszło?



***


Dobry wieczór.
Dziękuję Wam za cierpliwość i przepraszam, że musieliście tak długo czekać na nowy rozdział. Zrekompensuję Wam to jednak, gdyż przygotowałam ciekawy jednopart, który będziecie mogli przeczytać już niebawem. Ponad to zapraszam wszystkich, którzy łakną odrobinę bardziej mnie poznać na http://vous-etes-la-prochaine-victime.blogspot.com/ . Pozdrawiam i dziękuję x


16 października 2012

V

5. Chciałbym powiedzieć Ci o rzeczach, o których nigdy nie powiedziałbym sobie.




Perspektywa Harry'ego.

Liam urządza dziś kolację. Nie byłem zaskoczony zaproszeniem, po prostu nie miałem ochoty tam iść. Louis nalegał jednak, ba, był niezwykle podekscytowany. Nie zamierzałem szczędzić mu radości. Byłem przygotowany na stertę pytań skierowanych przez ciocię w nasza stronę. Nie obawiałem się wyników rozmów prowadzonych podczas jedzenia. Miałem w zapasie sporo ( nie ) przygotowanych odpowiedzi, które nawet najmniej ułożonego człowieka wyprowadziłby z równowagi.

Lou krzątał się po całym pokoju bez większego celu. Maszerował od biurka do łóżka i z powrotem. Przyglądałem się z uwagą stawianym przez niego krokom. Był jak mała zabawka na baterie. Bardzo słodka i niezwykle urokliwa zabawka. To dziwne, że to nad wyraz przedmiotowe określenie można było interpretować pozytywnie. W przypadku Louis'a wszystko było łatwiejsze. Potrafiliśmy czytać we własnych myślach. Nie było zawiłości.

Wsparłem się na łokciach i spojrzałem na niego jeszcze uważniej.
- Nie mogę znaleźć mojego zegarka. - skrzywił się. - Chyba zostawiłem go u Eleanor.
- To tylko zegarek. - wzruszyłem ramionami.
- Jest dla mnie ważny.
- Bo przywiązujesz się do rzeczy. Psują się, tracą wartość, a czasem nawet uciekają w popłochu. Jaki w tym pożytek? - szeptałem z uśmiechem przyozdobionym wyższością.
- Mowa o telefonie, który przed Tobą "uciekł" zanim jeszcze zdążyłeś zapoznać się z instrukcją obsługi, prawda?
- Tsaa. - wywróciłem młynka oczyma, a Louis się zaśmiał.
Po chwili podszedł bliżej i usiadł obok mnie. Znałem na pamięć zapach jego perfum, gładkość skóry i przenikliwość spojrzenia. Jakbym znał go od zawsze. Jakby był tuż obok mnie przez całe życie. Wciąż jednak był małą zagadką. Te sprzeczności zdawały się trzymać mnie przy nim jeszcze usilniej. Nie zamierzałem się oszukiwać, okłamywanie siebie było nie na miejscu. Kochałem Louis'a Tomlinson'a jak jeszcze nigdy nikogo.


Beztroska przyjaźni, niepewność uczucia.


Przed szóstą byliśmy już w domu cioci. Liam przywitał nas należycie. Poczułem się dziwnie. Odkąd mieszkam w Londynie nie odezwał się do mnie nawet słowem. Po chwili za jego plecami stanęła Danielle. Była bladziutka, ale uśmiechała się czule. To ona była powodem milczenia mojego kuzyna. Pal licho moją niedomyślność. Spory brzuszek szatynki starannie opinał kremową koszulkę z kołnierzykiem. O ile się nie mylę, to już piąty miesiąc. Delikatnie musnąłem jej ciepły policzek, a otwartą dłonią pogładziłem plecy. Wyglądali na szczęśliwych albo najzwyczajniej w świecie dobrze udawali. Mogli jeszcze zupełnie nie zdawać sobie sprawy z tego, co na nich czeka. Beztroska nie leży jednak w naturze Liam'a. On był chyba po prostu odważny. I odpowiedzialny.

- Co Wy tu robicie? - spojrzałem na wszystkich, którzy siedzieli przy stole w ogrodzie.
Zayn, Niall, Eleanor. Nawet Louis zdążył już znaleźć dla siebie miejsce. Najbardziej jednak zaskoczył mnie widok rudowłosego chłopaka, którego poznałem zaledwie wczoraj.
- Sądziłeś, że tylko Ty dostałeś zaproszenie, egoisto? - zaśmiała się cicho Els. Posłałem w jej stronę pocałunek z cichym mlaśnięciem.
Ed wstał i podszedł do mnie. Podał mi dłoń.
- Nie brałem pod uwagę, że to Ty jesteś tym kuzynem z Francji. Liam sporo mi o Tobie opowiadał. Że też się nie domyśliłem, Twój akcent jest nietutejszy.
- A Ty jesteś kim? - spytałem podejrzliwie.
- Jego kolegą ze szkoły. Świat jest mały, czyż nie?
Louis wciąż się nam przyglądał. Zapewne był wielce ciekaw, skąd znam kolorowego jegomościa. Po chwili po prostu podszedł. Uśmiechnąłem się na przypuszczenie, że natknął się na nutę zazdrości lub coś na ten kształt.
- To mój chłopak, Louis. - wskazałem kciukiem na szatyna.
- Znamy się, Harry. Zapewne on namówił Cię na te zajęcia. - zauważył słusznie, a ja skinąłem tylko głową.


Perspektywa Louis'a.

Edward był dobrym znajomym Liam'a. Znałem go. Nie sądziłem jednak, że ten wieczór będzie taki obszerny. Liczyłem raczej na spokojny posiłek. Zajęliśmy miejsca przy stole. Alice podała kolację, wszyscy byli zachwyceni. Kurczak z warzywami wyglądał obłędnie, a pachniał o niebo lepiej, choć trudno to sobie wyobrazić. Wiedziałem jednak, ze to nie bezcelowy zabieg. Coś było na rzeczy. Upewniłem się w tym przekonaniu, gdy Payne ujął wątłą dłoń Danielle, wplótł w nią palce i począł mówić.
- Jesteśmy zaręczeni.
Wszyscy wstali i zaczęli im gratulować. Nie byłem zaskoczony, to naturalna kolej rzeczy.
- Szykuje się ślub! - pisnęła z ekscytacją El.
- Tak, a każdy z Was odegra jakaś rolę. - zaczęła cicho Dan.
Wszyscy skupili spojrzenia na jej twarzy.
- Nie da się ukryć, ze już niebawem na świecie pojawi się nasze maleństwo... - dotknęła swojego brzucha. - ... pomysł był taki, to właściwie prośba.
- Niall. - Liam szepnął do blondyna. - Wybrałem Cię na ojca chrzestnego.
- Co? - burknął cicho Irlandczyk, a mały kawałek sałaty wysunął się z pomiędzy jego warg. Wszyscy cicho się zaśmiali.
- Będziesz idealny. - dodała Danielle.
- Naprawdę tak uważacie? To cudowne, zupełnie się tego nie spodziewałem. Kto będzie mamą chrzestną?
- Perrie. - odparł Liam.
Zayn donośnie się zaśmiał.
- Toście sobie wybrali wzór dla swojego dzieciaka. - zakpił.
- Przestań, Malik. To ich decyzja. - zaznaczyłem.
- Jeśli chodzi natomiast o sam ślub, na świadków chcielibyśmy prosić Harry'ego, który jak mniemam będzie z Louis'em i Eleanor..
- ... która będzie ze mną. - dopowiedział Zayn, a szatynka posłała mu karcące spojrzenie.

Nie byłem do końca pewien, co się święci pomiędzy Els i Malik'iem. Byli dla siebie oschli, trzymali się na dystans. Zayn jednak otulał szatynkę spojrzeniem, którego nie powstydzić by się mógł zakochany w kimś wariat. Jeśli na tyle wyżarło mu mózg, że chce i ją zdobyć, a potem porzucić, to własnoręcznie skopię mu ten chudy tyłek. Eleanor jest dla mnie jak siostra. Oddałbym za nią życie, gdyby zaszła taka potrzeba. Jej szczęście jest dla mnie naprawdę ważne, a Zayn nie jest dla niej; zraniłby ją wcześniej czy później.


O naszym człowieczeństwie świadczy brak odporności na ból. Lęk przed bólem


Kolacja w gronie przyjaciół była naprawdę miłym doświadczeniem. Nic jednak w tym dziwnego, że podczas powrotu do domu myślałem tylko o nadchodzącej nocy, którą spędzę z Harry'm. Łaknąłem jego bliskości jak nigdy dotychczas. Stęskniłem się za nim, za jego ciepłem ukrytym pod tą arogancką postawą. Cały jutrzejszy dzień chcę spędzić tylko z nim. Nie ma nic cudowniejszego od leniwej niedzieli w towarzystwie osoby, która ( nieświadomie, być może ) wzbogaca moje powietrze o jakiś niezbędny pierwiastek. Wtuliłem się w bok jego ciała, gdy wchodziliśmy na podwórko przed domem Eleanor. Dziewczyna maszerowała kilka kroków przed nami.Uśmiechała się, byłem pewien. Chłodny wiatr przeczesał moje włosy, zadrżałem odruchowo. Harry otulił mnie ramieniem i przysunął wargi do mojego ucha. Jego ciepły oddech sprawił, że poczułem się lepiej. Wiedziałem, że nie jest zachwycony wyborem Liam'a i Danielle, ale kto inny byłby bardziej idealnym świadkiem? To zobowiązujące, może nie tak bardzo jak bycie ojcem chrzestnym, ale jednak. Byłem pewien, że spisze się doskonale i zamiast kręcić nosem, będzie dumny. W końcu Payne i Peazer to para idealna w każdym calu. Bez krzty ironii.

Wszedłem do jego pokoju. Zapach unoszący się w powietrzu był mieszanką jego perfum i papierosów. Zaczynałem lubić tę kombinację, była taka personalna i niepowtarzalna. Miałem nadzieję, że Harry przystanie na mój pomysł. Nic nie stało na przeszkodzie. Poza tym Curly nie należy do osób przesadnie staroświeckich.
- Zamieszkasz ze mną? - spytałem bez skrępowania.
Szatyn uchylił niewielkie okno i odpalił papierosa.
- A czego brakuje mi tutaj?
- Mnie. - szepnąłem pewien. Uśmiechnął się.
Lubił, gdy nie zaniżałem własnej wartości. Lubił fakt, że wiedziałem ile dla niego znaczę.
- Wiesz doskonale, że mama Els wraca za dwa tygodnie. - spojrzałem na jego twarz. - Nie uważasz, że to czas najwyższy, by kupić własne mieszkanie?
- Gdzie?
- W okolicy.
- To jest szybkie, Louis. - zauważył słusznie i zaciągnął się dymem.
- Wiem. Po prostu się zastanów. - odparłem spokojnie i upadłem plecami na materiał pościeli.

Tuż przed północą obaj odczuliśmy pierwsze oznaki zmęczenia. Mógłbym rozmawiać z nim do świtu, słuchać jego opinii, uśmiechać się gdy najdzie go ochota na przesadną gestykulację. Mógłbym po prostu na niego patrzeć. Doszukiwać się w jego twarzy detali, których jeszcze nie znam. Może czasem byłem przesadnie pewny siebie. Może czasem nie chciałem mu wprost ukazywać swoich uczuć. Byłem jednak pewien, że wie, że jest całym moim życiem. Był inny w stosunku do mnie. Znałem go jako odważnego egoistę, który traktował uczucia przedmiotowo ( oczywiście po rozstaniu z Antoine ). Teraz był bardziej cichy, bardziej ułożony. Patrzył na mnie z czułością i troską. Jego pocałunki był subtelne. Wiedziałem, że każdą decyzję podejmiemy razem. Sprawę wspólnego mieszkania może więc konkretnie przemyśleć; wszystkie za i przeciw.


Brnął w to co pewne w niepewności.


Jego policzek wtulony w moją szyję dawał mi pewność, że wszystko jest w porządku. Jego spokojny oddech był jak najcudowniejsza z melodii. Był muzyką, od której uzależnione było moje życie. Kim byłbym, gdyby nie on? Czy uniknąłbym napaści, czy wręcz przeciwnie - zginąłbym od ciosów nożem? To przeszłość, owszem. Jak więc będzie wyglądać nasza wspólna przyszłość? Czy fundamenty zbudowane na przyjaźni okażą się tymi najtrwalszymi? Pokładałem w tym całą nadzieję. Chciałem uczynić go niewyobrażalnie szczęśliwym. W moje myśli wkradła się nikła doza wątpliwości.

Przycisnąłem wargi do jego nadgarstka, który leżał swobodnie na poduszce tuż przed moimi ustami. Smak jego skóry był jak narkotyk. Wszystko związane z nim działało na mnie w podobny sposób; uzależniało, czy tego chciałem, czy nie. Do mojego ucha dotarł jego stłumiony śmiech. Zwróciłem twarz w jego stronę. Chciałbym wyśnić ten nienaganny uśmiech. Gdy się obudzę, on nadal będzie przy mnie, nie musimy się żegnać z nadejściem poranka. Czy to nie cudowne? Rozwodzę się nad każdym aspektem, jestem taki ckliwy. Harry odbierał mi pewność siebie. Wiedziałem jednak, że to.. dobra rzecz.
- Zasypiasz, Louis. - szepnął z czułością, wciąż wykrzywiając wargi w ten przyjemny dla oczu półuśmiech.
- Wcale nie. - zaprzeczyłem szybko i ściągnąłem brwi.
- Ależ tak. - upierał się. - Jesteś zmęczony. - dodał ciszej, po czym dotknął koniuszkiem nosa, mojego.
- Nie jestem. - pokręciłem powoli głową, a nasze nosy po raz kolejny się o siebie otarły.
- Nie potrafisz kłamać. - szepnął i dotknął wargami kącika moich ust.
Moje powieki automatycznie opadły w dół. Zapragnąłem więcej.
- Widzisz? - muskał skórę moich warg swoimi, pomiędzy kolejnymi słowami. - Potrzebujesz snu.
- Potrzebuję Ciebie. - poprawiłem go.
- Nie mam co do tego wątpliwości.
Obaj zatracaliśmy się wolno w tej bliskości. Potrzeba snu zeszła na dalszy plan. Moje serce przyśpieszyło biegu, gdy jego kciuk przesunął się wzdłuż mojej kości policzkowej. Zielone tęczówki bez skrępowania tonęły w oceanie moich. Dotarło do mnie, że Harry ma drugą stronę, bardziej subtelną. Potrzebował czułości. Większą satysfakcję dawały mu gesty, a niźli słowa. Zapewne czuł wyższość. Widział jak reaguję na jego dotyk. Nie potrafiłem, a co najważniejsze nie chciałem tego kontrolować.



***


Cześć, Kochani.
Ostatni rozdział nie był chyba nazbyt spektakularny, za co przepraszam.
Mam dla Was niespodziankę, a mianowicie dość obszerny wątek z Irlandczykiem. Zwiastun trzeciego sezonu na to nie wskazywał, stąd właśnie niespodzianka. Mam nadzieję, że Wam się spodoba ;)
No i ostatnia sprawa, ale najważniejsza. Ten rozdział został napisany w drodze do i w samym Krakowie. Jest może odrobinę chaotyczny, ocenę pozostawiam Wam. Dedykuję go Justynie, która spędziła ze mną kilka chwil w sobotę. Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję. Było cudownie móc Cię poznać.

11 października 2012

IV

4. Chcę nazwać smak, którym dysponują Twoje wargi. Nadać miano zapachu muzyce Twojego oddechu.




Perspektywa Zayn'a.

Wyszedłem z kuchni z dwoma filiżankami i ciastem od mamy. Nie muszę chyba nakreślać, jak ułożony na talerzu smakołyk wyglądał. Udało mi się pokroić wypiek niezwykle niezgrabnie. Julie zajęła miejsce na sofie i poczęła bez skrępowania rozglądać się po odrobinę niechlujnie urządzonym salonie. Czego się spodziewała? Tapety w kwiaty i mahoniowych mebli? Zająłem miejsce obok niej i podałem jej herbatę. Nie zwykłem zapraszać dziewczyn do siebie, ale ona zdawała się być na swój sposób wyjątkowa. Odsunęła z policzka kosmyk włosów i uśmiechnęła się pogodnie. Zapach jej perfum przywodził na myśl maki. Jasne, długie włosy swobodnie opadały na wątłe ramiona skryte pod materiałem beżowego swetra. Usta kusiły krwistą czerwienią, nie rozstawały się ze szminką. Wciąż jednak miałem na uwadze fakt, że to kuzynka Perrie. Prawie-jak-siostra Perrie. Być może właśnie dlatego, tylko dlatego zwróciła moja uwagę? Być może żywiłem nadzieję, że Edwards poczuje... coś, gdy zobaczy nas razem? W mojej głowie echem odbijały się słowa Eleanor. Nie byłem aż takim dupkiem.

- Zawsze chciałam poznać Cię bliżej. - powiedziała z uśmiechem i ujęła w dłoń filiżankę. - Perrie Cie nie doceniała.
Zaśmiałem się.
- Ach, tak? - spojrzałem na nią.
- Owszem. Ty byłeś zaangażowany, a ona spędzała czas z Tom'em.
Krew, która nagle przyśpieszyła biegu zacisnęła moje dłonie w pięści. Nieprzyjemny odruch.
- Pieprzę to. - syknąłem.
- Mh, jasne. - uśmiechnęła się czule. Czyżby powątpiewała?


Daj mi miłość, zanim moja krew utonie w alkoholu.


Gdy blondynka skończyła herbatę, odprowadziłem ją do drzwi. Pożegnała się subtelnym pocałunkiem w policzek. Nie wiedziała, że już się nie spotkamy. Nie wiedziała, że choć nic cielesnego nas nie łączyło, dołączyłem ją do swojej kolekcji. Uśmiechnąłem się z satysfakcją wiedząc, że Julie obdarzyła mnie uczuciem. Być może delikatnym, ale jednak. Czy to dowód na to, że nie ma na tym świecie ( a przynajmniej w tym mieście ) dziewczyny, która potrafiłaby mi się oprzeć? To co najmniej dziwne. Że też wcześniej tego nie wykorzystywałem.

Nagle poczułem, ze Perrie już nic dla mnie nie znaczy. Była jak wspomnienie o jednym z wielu przelotnych romansów. Julie? Jej obecność była mi zbędna. Dotarło do mnie, że jest ktoś kogo naprawdę potrzebuję. Ktoś o kim zdarza mi się myśleć. Ktoś kogo nie miałem. Wyjąłem z kieszeni telefon i pośpiesznie wystukałem wiadomość.

" Els, będę u Ciebie za 10 minut. "

" Dziś nie mogę, Zayn. Idę z Lou na koncert x "

Fuck.


Perspektywa Harry'ego.

Zajęcia artystyczne miały być przyjemną alternatywą na spędzenie piątkowego popołudnia. Wahałem się. Zgraja nieznanych mi muzyków, malarzy i poetów miała wymieniać poglądy na temat sztuki i bycia twórcą. Bleh, niedobrze mi na myśl o cudzych interpretacjach. Louis obiecał Eleanor wspólne wyjście, więc postanowiłem wrzucić swoje wybujałe ego na dno szuflady i pójść na te zajęcia. Ostatnimi czasy moja twórczość błaga o zainteresowanie. Powinienem wrócić do systematycznego szkicowania.

Niebo wiszące nad Londynem przybrało na szarości, a chłodny wiatr targał kolorowe liście. Lubiłem taką jesień. Każdy dzień pozbawiony deszczu był na wagę złota i zapewne nie tylko ja tak uważałem. Po kilkuminutowym spacerze dotarłem do budynku, w którym miały odbyć się zajęcia. Na schodach siedziało kilka zażarcie o czymś dyskutujących osób. Wszedłem do środka i skierowałem swe kroki do odpowiedniej sali. Zająłem jedno z wielu wolnych miejsc. Poczułem się jak na wykładach we francuskiej uczelni. Zakląłem w myślach. Na samo wspomnienie przymusowego przystosowywania się do innych i wykonywania poleceń wykładowcy, który narzucał mi swą wolę, robiło mi się niedobrze. Po cholerę więc w to wszystko się wkopałem? Co najgorsze, dobrowolnie. Louis ma na mnie dziwny wpływ.


Szepcz; Chcę być Twoją perfekcją. 


Każdy z nas był inny; wyodrębniłem dwie podstawowe grupy: Ci, którzy wyglądali na wziętych artystów i tacy, których nie można by posądzić o żadną twórczość. Trudno było mi przypisać siebie do którejś z tych grup, bo choć wyglądałem zupełnie normalnie, moje loki przykuły uwagę siedzącego obok chłopaka. Jego włosy były wręcz mandarynkowe. Lewe przedramię zdobiła masa kolorowych tatuaży. Dodatkiem do całości było hipnotyzujące spojrzenie i odrobinę niechlujny wygląd. Tak, on zdecydowanie należał do tej pierwszej grupy.

- Ed. - szepnął spokojnie i wysunął ku mnie dłoń.
- Harry. - mruknąłem cicho.
- Paranoja, co?.
- Hm?
- Absurd. - stęknął. - Stek bzdur.
Miał rację. Wykład był niewątpliwie nużący i mało ciekawy.
- Idziemy na szluga? - spytał po chwili.
Wstałem i jak gdyby nigdy nic wyszedłem z sali. Ed pospiesznie do mnie dołączył. Minęliśmy długi korytarz przyozdobiony spora ilością fotografii i rysunków i wyszliśmy przed budynek. Świeże powietrze zrobiło mi dobrze. Jakkolwiek to brzmi.
- Co Cię tu sprowadza, Harry? - mój towarzysz spojrzał na mnie uważnie. Uśmiechnąłem się.
- Ciekawość. - odparłem. - Niestety mnie zawiodła.
Chłopak skinął głową.
- Jesteś... ?
- Muzykiem. - powiedział szybko. - Piszę, komponuję i śpiewam.
Westchnąłem z aprobatą.
- A Ty?
- Trochę bazgrzę. - skrzywiłem się i przytknąłem do warg szyjkę plastikowej butelki wypełnionej wodą.
- Okey. - zamyślił się na moment. - Pokażesz mi prace.
- Nie zwykłem przesadnie się nimi dzielić. - wyjaśniłem.
Ed uśmiechnął się zachęcająco.
- Masz. - podał mi swój telefon. - Wpisz kontakt.

Jego zuchwałość bez dwóch zdań przypadła mi do gustu. Był pewny siebie, ceniłem to. Zresztą, miałem potrzebę wymiany myśli z kimś, kto rozumie potrzebę tworzenia czegokolwiek. Louis jest doskonałym partnerem do rozmów, ale nie chcę wpychać go w coś, co według niego jest zupełnie błahe. Poza tym, skoro jesteśmy dla siebie kimś więcej, może warto byłoby znaleźć nowego przyjaciela? Nie wierzę, że myślę o czymś takim. Gdzie do cholery podziała się moja godna pozazdroszczenia niezależność? Nigdy nikogo nie potrzebowałem. Czy ja właściwie jestem jeszcze sobą? A może.. dopiero teraz jestem?


Perspektywa Eleanor.

Louis przyszedł po mnie ciut przed siódmą. Nie miałam zbytniej ochoty na to wyjście, cały zapał umknął gdzieś pośpiesznie. Wiadomość od Zayn'a odrobinę mnie zmartwiła. Może coś się stało? Może potrzebował mojej pomocy? Chyba nie powinnam tak przesadnie się o niego troszczyć. Jest już dużym chłopcem, a przynajmniej powinien nim być. Czasem miałam co do tego wątpliwości, bo co jak co, ale znam go lepiej niż ktokolwiek inny. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że wiem o nim więcej niż Perrie. Swoją drogą, wciąż nie wiem dlaczego zraniła Zayn'a. Chyba powinnam przestać starać się wszystko rozumieć.


Każdy miał duszę z porcelany. Piękną, ale nie nieśmiertelną. 


- Aleś Ty śliczna. - wyszeptał wprost do mojego ucha i otulił moją talię dłońmi.
- Lou, dobrze się czujesz?
- Jak nigdy! - oburzył się znacząco.
Spojrzałam w lustro i szybko upięłam kilka kosmyków z tyłu, by wiatr nie targał ich nazbyt przesadnie. Narzuciłam na ramiona płaszcz i spojrzałam na swojego przyjaciela, który wyglądał na wyraźnie zniecierpliwionego. To dziwne, że on i Harry nie spędzają wieczoru w swoim towarzystwie. To ich początki, tak? O ile można to tak nazwać. Jestem zdania, że mieli się ku sobie już od pierwszego dnia, ale nie mnie to oceniać.
- Chodźźź... - stęknął żałośnie, a ja roześmiałam się cicho, po czym ufnie wplotłam palce w jego dłoń.

Louis wyglądał nienagannie. Rubinowa koszula leżała na nim idealnie. Inaczej niż zazwyczaj ułożone włosy podkreślały jego delikatną twarz. Tylko uśmiech był ten sam, dzięki Bogu. Jego jasne tęczówki co kilka chwil muskały moją twarz, jakby coś miało się wydarzyć. Cóż, tak to już między nami jest. Ja przesadnie się o wszystkich martwię, ale ludzie zawsze odwzajemniają tę troskę. Można to lubić, ja po prostu przywykłam. Sądzę, że moi przyjaciele także.

Czułam się odrobinę skrępowana. Uwielbiałam, gdy Louis trzymał mnie za rękę, nie było w tym głębszego sensu, po prostu to lubił. Ludzie jednak przyglądali nam się z rozczuleniem, jakbyśmy byli młodym małżeństwem zażywającym wieczornego spaceru. Brakowało jeszcze gratulacji ze strony przypadkowego przechodnia. Szatyn zauważył, że jestem odrobinę onieśmielona. Puścił moją dłoń i objął mnie, wtulając w swój bok. Miałam poczuć się lepiej? Nie pomogło.
- To nieważne. - powiedział z uśmiechem, patrząc przed siebie. - To ich myśli.
Zgodziłam się z nim subtelnym skinieniem głowy.
- Wiesz, że Cię kocham. - dodał i zwrócił ku mnie swe spojrzenie. - Jestem pewien, że znajdzie się ktoś odpowiedni i wiem, że Ty także nie masz co do tego wątpliwości. Ba, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że ten KTOŚ jest całkiem blisko.
- Słucham? - uniosłam brwi.
- Els, kogo chcesz oszukać? - zerknął na mnie z politowaniem. Zarumieniłam się. - Tę chemię między Wami czuć na kilometr.
- Jesteśmy zupełnie inni. Uważasz, że mogłabym być z nieodpowiedzialnym egoistą?
- Przeciwieństwa się przyciągają. - wzruszył ramionami.


Tylko on mógł zaszczepić w niej szczęście / Tylko on mógł zatrzymać jej serce.


Jestem mu wdzięczna za ten wieczór. Gdyby nie Lou, zapewne siedziałabym teraz w piżamie i puchatych skarpetach i raczyła umysł jakąś niewygórowaną lekturą albo przeciętnym serialem telewizyjnym. Cieszę się, że miał dla mnie czas, choć powinien być z Harry'm. Zazdroszczę im. Wszystkiego, dosłownie. Ludzie mówią, że najcudowniejszy jest okres poznawania drugiej osoby. Pełen wątpliwości i nieodpowiednich czasem myśli. Później wszystko jest monotonne. Pierwszy pocałunek jest niepowtarzalny. Później pragniemy czegoś innego, zatracamy się w przyzwyczajeniach. Pytanie tylko, czy to prawda? Czy naprawdę rutyna niszczy nawet najtrwalsze więzi? Nawet jeśli, pragnę tego doświadczyć na własnej skórze; uczyć się na błędach, krztusić rozczarowaniem, łkać z nadmiaru bólu. Nikt nigdy nie powiedział, że miłość jest łatwa. Jest  natomiast niezbędna. Działa jak używki. Na początku odrobinę onieśmiela. Pragniemy ją poczuć, zasmakować, bo większości daje to szczęście. Kiedy już się zachłyśniemy, nie potrafimy przestać. Uzależnienie.

Koncert był bardzo przyjemny. Potrzebowałam odrobiny spokojnych melodii. Niestety, wieczór przybrał na melancholijności. Perspektywa samotnej nocy brutalnie zdzierała z moich warg subtelny uśmiech. Ja naprawdę jestem samotna. Lou odprowadził mnie pod sam dom. Harry stał przed drzwiami. Ściskał między wargami papierosa. Uśmiechnął się serdecznie na nasz widok i podszedł powoli. Przywitał się ze mną pocałunkiem w policzek, po czym stanął przed Louis'em i delikatnie musnął jego wargi. Westchnęłam czule, nie kryjąc uśmiechu.
- Jak koncert? - spytał spokojnie.
- Okey. - odparłam. - Louis jest doskonałym towarzyszem.
Harry zacisnął wargi, by się nie uśmiechnąć. Spojrzał tylko na swojego chłopaka jak gdyby przekazując mu za pośrednictwem spojrzenia, że to wspaniale. Ta telepatia między nimi była odrobinę przerażająca. Nienaturalna i raczej niespotykana.
- Na kolejny wybierzesz się z nami. - zaznaczył Lou, po czym porwał mnie w swoje objęcia.
Uniósł mnie ku górze z wielką łatwością i obrócił się kilka razy dookoła. Odruchowo wtuliłam nos w zagłębienie jego szyi by stłumić pisk. Na nic zdały się palce zaciśnięte na jego ramionach. On po prostu był głupi. Czasem.
- Zjemy coś? - zaproponował Harry, a Louis spojrzał na niego podejrzliwie.
- Nie powiesz mi, ze przygotowałeś kolację..
- Oszalałeś? - zaśmiał się. - Zamówimy coś co nas nie zabije.

5 października 2012

III

3. Jesteś jak diament, a diamenty są na zawsze.





początek listopada, Londyn

Perspektywa Harry'ego.

Potrzebowałem toksycznego powietrza. Mieszanki papierosów i alkoholu. Tęskniłem za dawnym stylem życia, a bycie słabym nie wychodzi mi na dobre. Nikomu nie wychodzi. Obnażyłem swoje uczucie przed Louis'em całując go. On jednak nie wykonał żadnego kroku w stronę naszej bliskości, więc może najzwyczajniej w świecie wystarcza mu przyjaźń? Nie zamierzam się przed nim płaszczyć. Mogę mieć każdego, poza tym niezdecydowanym, pogmatwanym, cholernie cudownym Brytyjczykiem. Nalałem do niskiej szklanki odrobinę wódki. Uniosłem szkło ku górze obserwując jak alkohol lubieżnie otula każdą ze ścianek. Miałem pewność, że na przestrzeni kilku najbliższych chwil rozrzedzi moją krew i wszystko stanie się łatwiejsze. Byłem taki naiwny.

"Nie wiem co robisz, ale znajdź dla mnie moment." Jego wyczucie czasu było godne pozazdroszczenia. Uśmiechnąłem się do swojego telefonu, a zaraz potem wlałem do gardła piekącą ciecz. Poczułem jak ulatuje ze mnie wszystko co złe; każda słabość, lęk i obawa. To takie żałosne, że alkohol był jedynym źródłem mojej sił. Był esencją mojej osobowości, nieodzowną częścią charakteru, który tak długo i zawzięcie kreowałem.
Dzwonek do drzwi.

- Potrzebowałeś ciszy, wiem.. - jego dłonie drżały, a spojrzenie zdawało się być zupełnie nieobecne.
Wyglądał inaczej niż w ostatnich dniach. Jego irytująca pewność siebie umknęła gdzieś pośpiesznie, ustępując miejsca czemuś, czego jeszcze nie poznałem. Materiał jasnej koszulki ściśle przylegał do jego torsu. Klatka piersiowa falowała pod wpływem niespokojnego oddechu. Byłem pewien, że biegł.
- Ale? - uniosłem brwi, a on niepewnie wszedł do przedpokoju.
- Ja potrzebuję Ciebie.
Prychnąłem.
- Wybacz, Louis, ale nie mam ochoty na spacer, wypad do kina czy herbatę w towarzystwie kumpla. - wyjaśniłem, a zapał którym szatyn dysponował nagle przygasł.
- Więc nie bądźmy kumplami. - mruknął z wyrzutem i oparł się plecami o zamknięte drzwi.
W jego oczach nie było bólu. Wróciła jednak tak przeklęta pewność siebie. Kąciki jego ust uniosły się w subtelnym uśmiechu. Kurwa, nienawidzę gdy wszystko spływa po nim z taką łatwością.
- Okey. - wzruszyłem ramionami. Kiedy chciałem odejść, złapał mnie za rękę.
- Okey. - powtórzył ciszej i powoli przyciągnął mnie do siebie.

Byłem pewien, że sobie pójdzie. Trzaśnie drzwiami, bo uraziłem jego egocentryczne ego. On jednak odsunął na bok wszelką złość, rozczarowanie i brak kontroli. Zdominowałem go, ale tego właśnie potrzebował. Ułożył dłonie na mojej klatce piersiowej. Poczułem ciepło jego skóry, nie zamierzałem jednak nijak reagować. Uśmiechnął się, sunąc palcami w dół. Wodził wzrokiem za ruchem własnych dłoni. Po chwili zacisnął je na materiale mojej koszulki i uniósł spojrzenie na moją twarz. Nigdy dotychczas nie widziałem go tak uległego. Starał się przekazać mi każdą myśl za pośrednictwem ruchu źrenic. Jego wargi powoli się rozchyliły. Poczułem przyśpieszone bicie jego serca. W tej chwili był kimś innym. Jakby zdjął maskę, mając pewność że pokocham jego prawdziwe oblicze. Byłem pewien, że Louis nigdy nikogo przede mną nie grał. W ostatnim czasie.. tylko skrywał to, co naprawdę czuł. Zdążyłem już nawet wziąć pod uwagę, że względem mnie nie czuł po prostu niczego.

- Kochasz mnie. - wyszeptał z brakiem jakiejkolwiek wyższości i dotknął dłonią mojego policzka. Imponował mi, choć wystawiał moją cierpliwość na wielką próbę.
- Skąd ta pewność? - spytałem ochrypłym głosem, a on z uśmiechem pokręcił głową.
- Wiem to. Nawet teraz patrzysz na mnie jak tamtego wieczoru.
- Louis, nie baw się mną. - zacisnąłem wargi i zsunąłem jego dłoń z mojej twarzy. Miał nade mną kontrolę. Nie potrzebowałem tego. Bałem się tego.
- Nie, Curly.. - szepnął błagalnie. - ..to nie tak.
Utonąłem w jego lazurowych tęczówkach jak w ukochanym oceanie. Nic nie miało znaczenia.
- Obaj tego potrzebowaliśmy, wiesz? Przeszkód, odrobiny czasu. Nie jesteś prosty. - pokręcił głową. - Nie zamierzałem Ci niczego ułatwiać.
- Teraz to robisz. - zauważyłem słusznie, a Lou odruchowo poszerzył uśmiech.
- Bo już dłużej nie mogę trzymać Cię na dystans.

Był cholernym manipulatorem. To niezwykłe, że nie zauważyłem tego wcześniej. Gdy go poznałem był tak przesadnie ludzki. Teraz pokazał mi część siebie, której nie znałem. Pokazał mi, że potrafi uczynić wszystko bardziej wartościowym. Każda spędzona z nim chwila, każda noc, każde jego spojrzenie  i uśmiech przeznaczony tylko dla mnie; to wszystko prowadziło do tego. Moglibyśmy się wzbraniać przed odruchami serca. Mógłbym wyjechać i nie pisać. Ryzykiem w tym przypadku jest chęć zakosztowania czegoś ponad przyjaźń, a ja.. lubię ryzyko. Nawet jeśli wszystko ma upaść jak zamek z piasku i nie pozostawić po sobie nawet błahego wspomnienia.


Poszerzać horyzonty. Żadnych granic. Nigdy.


Jego dłoń na powrót spoczęła na moim policzku. Moje powieki opadły w dół, gdy ciepło jakim dysponowała jego skóra poraziło moje komórki. Wiedziałem jednak, że jesteśmy naprawdę blisko, czułem na swoich ustach jego przepełniony uczuciem oddech.. To wszystko było jak sen. Musiałem wyzbyć się siebie, stać się tym, kim byłem, odkopać z przeszłości dawnego mnie. A Louis? On pokazał mi, że jest w stanie narazić przyjaźń, że nie boi się stawiać kroków na przód. Nasze wargi dzieli zaledwie jeden, przeklęty centymetr. Czułem jego smak, wspomnienie naszego pierwszego pocałunku było teraz niebywale realne. Jakbym cofnął się w czasie, tyle, że teraz Louis trzymał w dłoniach inicjatywę. Byłem pewien, ze tego nie spieprzy. Ostrożnie dotknął ustami moich. Nasze wargi zaledwie się o siebie otarły.
- Kocham Cię. - wyszeptał drżącym głosem. - Jesteś..
- Shh. - uśmiechnąłem się lekko i pocałowałem go. Po prostu.
Nacisnąłem na jego usta z brakiem jakiejkolwiek siły. Wszystko zdawało się być przesadnie delikatne i czułe. Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie. On chciał mnie takiego jakim byłem. Chciał mnie takiego, jakim ja nie chciałem być. Czy to nie dziwne, że wolałem obnażyć mu siebie, niż być dupkiem i wciąż tkwić w przyjaźni z kimś tak wyjątkowym? To wszystko przestało nam po prostu wystarczać. Tylko my mogliśmy postawić krok do przodu. Razem. Czyste szaleństwo. Poczułem się, jakby ktoś podarował mi coś czego pragnąłem od bardzo dawna i choć jesteśmy tylko ludźmi, czułem w powietrzu wyjątkowość. Jakbym stawiał nas ponad, ale czy to miało znaczenie? Gdy musnął moje wargi po raz ostatni, odsunął się i ułożył dłoń na klamce.
- Zaczekaj. - szepnąłem, uprzednio wplatając palce w jego wolną dłoń.
- Wieczorem, Harry. Będę wieczorem.


Perspektywa Zayn'a.

Nie wiedziałem dlaczego obiecałem Eleanor ten wspólny wypad. Zupełnie nie miałem na niego ochoty. Ona i Louis znowu zechcą mnie umoralniać, jakbym tego potrzebował. Traktowali mnie jak małego chłopca, który nie wiedział co robi ze swoim życie. Wiedziałem, doskonale. Popołudnie w towarzystwie dwójki przyjaciół zwiastowało mękę, to smutne. Na przestrzeni kilku tygodni stali mi się zupełnie zbędni. Ludzie stali się zbędni. Może dlatego, że mogłem liczyć tylko na siebie? Nikt nie był w stanie wejść do mojej głowy i pomóc choć w najmniejszym stopniu. Nie, żebym tego chciał, a jednak myśl, że to niemożliwe sprawiała mi ból. Jestem chyba bardziej pogmatwany, niż mi się wydawało.

Wyszedłem z domu, uprzednio wsuwając na ramiona ulubioną, czarną bluzę z kapturem. Lou i El czekali już na mnie. Odniosłem wrażenie, że włada nimi przesadne podekscytowanie. Przywitałem się z szatynem delikatnym uściskiem dłoni, a Els już po chwili wpadła w moje ramiona. Uśmiechnąłem się odruchowo, przez chwilę przytrzymując ją przy sobie. Lubiłem jej optymizm. Czasem bywał zaraźliwy.
- No powiedz mu. - Calder szturchnęła Lou w bok, a on tylko zerknął na swoje buty. Uniosłem brwi.
- Ja i Harry.. - zaczął, a ja lekko poszerzyłem swój uśmiech. No tak, to było do przewidzenia.
- Nareszcie. - stęknąłem, a szatyn rzucił w moją stronę pogardliwe spojrzenie. - No tak, obaj jesteście.. wiesz. Nic nie stało na przeszkodzie. - dodałem.
- Milcz, Malik. - syknął Lou, a ja zaśmiałem się donośnie.
- Dokąd idziemy? - wtrąciła cicho szatynka, ufnie łapiąc mnie pod ramię.
Zapach jej perfum machinalnie unosił kąciki moich ust. Była powiewem czegoś nienagannego i niebywale pięknego. Była jak dobra wiadomość albo długo wyczekiwany prezent. Sam nie wiem, czułem się przy niej szczęśliwy, choć nadto o niej nie myślałem. Przez moje życie przewinęło się w ostatnim czasie wiele dziewczyn. Nie przywiązywałem do tych znajomości zbyt wielkiej wagi.
- Nasza ulubiona knajpka w centrum. - zaproponował Tomlinson, po czym zerknął w moją stronę. Ten cwaniacki uśmiech przyklejony do jego warg nie zwiastował niczego dobrego. - Widziałem Cię przedwczoraj z taką rudą..
- Nie pamiętam imienia. - wzruszyłem ramionami na wspomnienie o jednej z moich ostatnich towarzyszek.
- Emm.. okey. - Lou skrzywił się nieznacznie. - A wczoraj z blondynką.
- Kuzynka Perrie.
- Co? - oburzyła się El. - One są dla siebie jak siostry, Zayn.
- Wiem - spojrzałem na nią surowo.

Spacer zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Sporo milczeliśmy, ale mnie osobiście wcale to nie przeszkadzało. Wiedziałem, że Eleanor potępia moje zachowanie. Skoro zamknąłem rozdział życia, które wiodłem z Perrie, nie powinienem do tego wracać. Owszem, to racjonalny pogląd na sprawę. Cóż jednak mogłem zrobić? Julie jest piękna. O wiele bardziej naturalna i otwarta. Zgodziła się na spotkanie, nie zmuszałem jej. Poza tym potraktowałem ją inaczej i liczę na kilka kolejnych chwil w jej towarzystwie. Pytanie tylko, czy robię to bo naprawdę jest w moim mniemaniu kimś interesującym, czy chcę tylko dopiec Edwards? Obie opcje niosły powodzenie dla mnie, więc może warto byłoby je jakoś sprytnie połączyć.


Liście klonu o tej porze roku kradły kolor Twoim tęczówkom.


Louis zostawił nas samych kwadrans przed ósmą. Twierdził, ze musi biec do Harry'ego. Teraz będą nierozłączni? Co ja gadam, zawsze byli. Chciałem odprowadzić Els pod sam dom. Być może przesadnie się o nią martwiłem, ale zawsze była niezwykle krucha. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś jej się stało. Zmarzła odrobinę, nic dziwnego, ten cienki sweterek nie nadawał się na taki wieczór. Narzuciłem na jej ramiona materiał swojej bluzy. Podziękowała skinieniem głowy.

- Obiecasz mi coś? - spytała półszeptem, patrząc przed siebie.
Można by odnieść wrażenie, że choć do mnie mówiła, myślami była w zupełnie innym miejscu.
- Yup. Co tylko zechcesz.
- Jeśli ją lubisz, wiesz, Julie.. to dobrze. Jeśli jednak chcesz się nią zabawić by zranić Perrie..
- Els. - przerwałem jej. - Za kogo Ty mnie właściwie masz?
Przystanęła na moment.
- Ja? To Ty kreujesz siebie na wielkiego dupka. - posłała w moją stronę ironiczny uśmiech, po czym jeszcze szczelniej otuliła się bluzą.
- Sprawianie bólu Edwards niczego nie zmieni. Moje rany już się zabliźniły. To, jak traktuję kobiety to mój interes. Nigdy żadnej do niczego nie zmusiłem i nigdy nie obiecałem, że zadzwonię. Jasne? - wyjaśniłem, a szatynka mruknęła coś pod nosem.
- Jesteś wspaniałym facetem, Zayn. Nie schowasz tego pod kilkudniowym zarostem, nieustannym trzymaniem szluga między wargami i spędzaniem każdej nocy z inną dziewczyną.
Ruszyła powoli wzdłuż chodnika, a ja za nią.
- Ja Cię znam. - dodała po chwili, uśmiechając się przy tym tryumfalnie. - I wiem też, że kochałeś blondynkę. To, że coś się skończyło nie oznacza, że nie warto rozpoczynać czegoś nowego.


Perspektywa Louis'a.


Nocne powietrze pachniało tęsknotą. Chciałem tylko.. przy nim być. Słyszeć jak oddycha i mieć pewność, że jest szczęśliwy. Wszystko inne nagle stało się tak dotkliwe błahe. Nie miało znaczenia. Czułem się za niego w pewnym sensie odpowiedzialny, zapewne z wzajemnością. Ta subtelna, dzieląca nas różnica wieku nigdy nie była dostrzegalna. Harry jest niezwykle dojrzały. Nawet ja czasem zapominam, że jest gówniarzem.

- El z Tobą nie wróciła? - spytał czule i zamknął za mną drzwi. Położyłem sweter na blacie komody.
- Znającą ją, zechce wyperswadować coś brunetowi. - skrzywiłem się.
- A Ty?
- Ja tęskniłem. - szepnąłem spokojnie, a szatyn tylko westchnął.
Był nad wyraz spokojny. Ucichł nagle, wyplenił arogancję?
- Zrobiłem herbatę. - dopowiedział po chwili, po czym ujął moją dłoń i delikatnie pociągnął mnie za sobą do swojego pokoju. Był podekscytowany, ale to uczucie zdawało się go przytłaczać.
- Hey, coś nie gra? - spytałem z troską, gdy usiadł na łóżku.
Odsunął z czoła gesty, czekoladowy lok i uśmiechnął się delikatnie.
- Nie znasz mnie takiego, Lou. Nie wiesz jaki jestem, kiedy się angażuję.
- Cichy? - zająłem miejsce obok niego.
- Normalny. - szepnął zachrypniętym głosem i otulił spojrzeniem moją twarz.
- Harry Styles normalny? No way. - na moje wargi wkradł się ciepły uśmiech. Curly tylko pokręcił głową, by po chwili wtulić policzek w moje ramię.

Był inny. Dla mnie, dla siebie przede wszystkim. Czuł się z tym.. nijak. Musiał przywyknąć. Czytałem z jego oczu jak z otwartej księgi. Nagle nie miał przede mną tajemnic. Ja sam postanowiłem otulić go niewyobrażalną dozą troski. Znam go jednak. Ponad to wiem, że żaden człowiek nie potrafi się zmienić aż tak bardzo. Tęskniłbym za dawnym Harry'm. Za jego arogancją, szczeniackimi odzywkami i pochopnymi decyzjami. Takiego go pokochałem. Nigdy nie wymagałabym, by cokolwiek w sobie zmieniał.



***


Dobry wieczór, kochani x
Ostatni rozdział chyba nie przypadł Wam do gustu. Miałam nadzieję, że ten będzie lepszy, ale nie jestem z niego zadowolona. Nie mam ostatnio nastroju do pisania, wybaczcie.
Poza tym chciałam poruszyć pewną kwestię. Ktoś ostatnio spytał, czy byłaby możliwość spotkania się ze mną. Pewnie, że tak ;) Jeśli ktoś jest z Krakowa lub okolic, chętnie zaproszę go na kawę albo spacer. Jestem otwarta. Więc.. jeśli kogoś najdzie ochota, znacie mój numer gg.
Pozdrawiam Was ciepło i dziękuję.