2. Schroń się wewnątrz mnie. Bądź moją najsilniejszą słabością.
Perspektywa Eleanor.
Po kilku chwilach spędzonych z Zayn'em byłam odrętwiała. Jego chłód mi się udzielił, a maska którą trzymał na twarzy stała się niezwykle wiarygodna. Nie zamierzałam być natrętna, bo to jego życie. Wciąż jednak władały mną obawy, że zrobi krok w złym kierunku i coś się wydarzy. Coś niekoniecznie właściwego. Był dla mnie ważny, zupełnie jak Louis czy Niall. Pragnęłam jedynie by przestał udawać kogoś kim nigdy nie był. By nie tłumił cierpienia w tak niszczący dla niego sposób.
Zawsze była dobrą duszą. Jakby spadła z nieba podczas któregoś z lipcowych poranków.
Dochodziła ósma gdy weszłam na swoje podwórko. Trawa iskrzyła się od nadmiaru rosy. W salonie paliło się światło. Zapewne Harry raczył umysł jakąś skomplikowaną książką. Odkąd nie szkicuje, stara się zająć czas czymś równie kształcącym. Nie wiedzieć czemu miałam nadzieję na obecność Louis'a. Lubiłam ich razem. Byli jak dwa pierwiastki, które wspólnie tworzyły krystalicznie czyste powietrze. Weszłam do przedpokoju. Zdjęłam ze stóp beżowe pantofle i przelotnie zerknęłam w stronę wiszącego nad etażerką lustra.
- Harry? - do moich uszu dotarło tylko kilka szmerów. Skierowałam kroki w stronę salonu.
- Witaj, Skarbie. - perłowy, czysty głos dotarł do moich uszu i uniósł kąciki moich warg.
- Mama. - szepnęłam niespokojnie, by zaraz potem utonąć w ramionach rodzicielki.
- Alez ja tęskniłam. - powiedziała cicho w moje włosy. - Dobrze wyglądasz.
- Ty również. - w moich oczach pojawiły sie łzy szczęścia. To ci dopiero przyjemna niespodzianka.
- Mam dla Ciebie całe dwa dni.
Och, świetnie.
Mama zawsze stawiała pracę bardzo wysoko. Musiała się rozwijać, kosztem wszystkiego. Nigdy jednak nadto nie przepadała za Londynem. Tęskniłam za nią. Była moją najlepszą przyjaciółką, jedyną podporą gdy bałam się rozmawiać z przyjaciółmi. Kocham ją, dlatego nigdy nie zamierzałam jej ograniczać. Nigdy nie chciałam stawać jej na drodze. Wiem jednak, że te dwa dni nie wniosą w moje życie nic poza wzmożoną tęsknotą. Uśmiechałam się mając nadzieję, że przyjechała tu tylko dla mnie.
Dom przestał być pusty. W kuchni pachniało ciastem z owocami, a spokojna muzyka wypełniała powietrze w salonie. Harry'ego nie było, zapewne spędzał czas z którymś z chłopaków. Wspominał coś o odwiedzeniu Liam'a i ciocia, ale szczerze wątpię by odważył się tam pójść. Odniosłam wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz spokojniejszy i skryty. Zniknęła gdzieś ta arogancka postawa, którą się szczycił. Był kimś innym, jakby walczył o coś nieosiągalnego. Jakby był w stanie zapłacić każdą cenę, by tylko dojść do celu. Zmienił się, jak my wszyscy. Teraz był naprawdę sobą. Byłam pewna, że to zasługa Lou. Któż inny mógłby wpłynąć na Francuza tak dotkliwie? No właśnie, miłość. Wszędzie jej pełno. Żałuję, że mnie nie jest dane rozkoszować się jej smakiem. Słodkim, cudownym, subtelnym smakiem uczucia. Jestem swego rodzaju ewenementem, nie ma w tym jednak żadnego powodu do radości.
wciąż październik, Paryż.
Perspektywa Louis'a.
Kilka szczupłych, szczebiocących po francusku dziewcząt przebiegło tuż obok nas, gdy spacerowaliśmy wzdłuż ulicy Raynouard. Powietrze pachniało uczuciami i białą czekoladą. Minęliśmy powoli Maison de Balzac, kierując się w stronę Wieży Eiffela. Lubiłem stolicę Francji. Nie przez wzgląd na to, że to jedno z najpopularniejszych i najchętniej odwiedzanych przez turystów miast, ale z sentymentu przez fakt, że właśnie tutaj wychowywał się Harry. Był znudzony spacerem. Nie zamierzałem jednak iść mu na rękę. Pogoda była wyborna, idealna do spędzania czasu na świeżym powietrzu wśród ludzi.
Jego mama przywitała mnie wczoraj całusem w policzek. Byłem pewien, że nie pała do mnie sympatią przez wzgląd na to, że jej syn poświęcił się dla mnie, narażając przy tym własne życie. Zdawała się jednak być wdzięczna, jakbym dawał Harry'emu szczęście. Jakby jego uśmiech zależał tylko od mojego nastroju. Weekend w Paryżu był dobry dla nas obu. Curly zniwelował ( w jakimś stopniu ) tęsknotę za najważniejszą kobietą w jego życiu, a ja miałem sposobność do tego by odpocząć od Londynu. Tak, zdecydowanie tego było mi trzeba; oddychania w innym miejscu, pod innym niebem.
Wstąpiliśmy do kawiarenki usytuowanej na jednej z wąskich uliczek. Zamówiłem herbatę z dziekiej róży, a Harry mocne espresso. Patrzył prosto w moje oczy za każdym razem, gdy jego pełne wargi stykały się z brzegiem małej, białej filiżanki. Uśmiechałem się, choć podobne zachowanie w wykonaniu kogoś innego na pewno by mnie irytowało. Co takiego szatyn miał w sobie, że zawsze traktowałem go inaczej niż innych? Że był wyjątkowy?
- Jak się czujesz? - spytał półszeptem i ułożył ust w pogodny uśmiech. Jego włosy wyglądały dziś wyjątkowo niekorzystnie, to urocze.
- Dobrze. - wzruszyłem ramionami. - Dlaczego pytasz?
- Byłem ciekaw. - zamyślił się na moment. - Lubię Cię w tym swetrze.
- Lubisz mnie we wszystkim. - powiedziałem pewnie, a Curly pochlebnie się uśmiechnął i pokręcił przecząco głową.
- Nie. Tylko w tym swetrze. I w paskach i.. tej niebieskiej koszuli, gdy zapinasz ją pod samą szyję.
Chciałem, by mnie pragnął, ale równie mocno się tego obawiałem.
Zapadł zmrok. Przed powrotem do mieszkania Pani Styles miałem jeszcze ochotę popatrzeć na oświetloną Wieżę Eiffella. Harry uszanował moją zachciankę. Nie miał wyboru. Nasunął na głowę kaptur szarej bluzy. Ciepły, jak na tę porę roku wiatr był niezwykle kojący. Podwinąłem rękawy swetra jeszcze wyżej. Uśmiechałem się do sklepowych wystaw, do szczęśliwych ludzi, oczarowanych tym miastem, ale przede wszystkim do mojego przyjaciela, który starał się nie spuszczać ze mnie spojrzenia. Jakby się bał, że się potknę, jakby był gotów po raz kolejny uchronić mnie przed niebezpieczeństwem. Ta myśl była odrobinę absurdalna, ale nie potrafiłem interpretować tego inaczej. Kilka metrów przed intensywnie oświetloną konstrukcją, z która kojarzony był Paryż, natknęliśmy się na chłopaka, który uśmiechnął się szeroko na widok Harry'ego. Gdy wpadł w jego ramiona, uniosłem brwi z ciekawością.
- Lubisz mnie we wszystkim. - powiedziałem pewnie, a Curly pochlebnie się uśmiechnął i pokręcił przecząco głową.
- Nie. Tylko w tym swetrze. I w paskach i.. tej niebieskiej koszuli, gdy zapinasz ją pod samą szyję.
Chciałem, by mnie pragnął, ale równie mocno się tego obawiałem.
Zapadł zmrok. Przed powrotem do mieszkania Pani Styles miałem jeszcze ochotę popatrzeć na oświetloną Wieżę Eiffella. Harry uszanował moją zachciankę. Nie miał wyboru. Nasunął na głowę kaptur szarej bluzy. Ciepły, jak na tę porę roku wiatr był niezwykle kojący. Podwinąłem rękawy swetra jeszcze wyżej. Uśmiechałem się do sklepowych wystaw, do szczęśliwych ludzi, oczarowanych tym miastem, ale przede wszystkim do mojego przyjaciela, który starał się nie spuszczać ze mnie spojrzenia. Jakby się bał, że się potknę, jakby był gotów po raz kolejny uchronić mnie przed niebezpieczeństwem. Ta myśl była odrobinę absurdalna, ale nie potrafiłem interpretować tego inaczej. Kilka metrów przed intensywnie oświetloną konstrukcją, z która kojarzony był Paryż, natknęliśmy się na chłopaka, który uśmiechnął się szeroko na widok Harry'ego. Gdy wpadł w jego ramiona, uniosłem brwi z ciekawością.
- Harry! Ça fait longtemps qu'on ne s'est pas vu. - powiedział podekscytowany chłopak, a Curly stęknął bezradnie, otulając jego twarz uważnym spojrzeniem.
- Hé, Antoine.
- Que faites-vous à Paris? J'ai perdu l'espoir que nous nous reverrons.
Perspektywa Harry'ego.
Gdy do mnie podbiegł, coś umarło. Ponownie. Nie widywałem go, od jakiegoś czasu żył tylko we wspomnieniach, które czasem mnie nękały. W tej chwili stał przede mną, pod pieprzoną Wieżą Eiffla. Zmienił się. Teraz to ja byłem od niego wyższy. Jego włosy miały naturalny kolor, ciemniejszy niż wtedy gdy z nim byłem. W jego oczach wciąż jednak tkwiła cholerna wyższość której nie znosiłem. Pachniał tak samo, łatwo przywiązywał się do perfum. Pamiętałem o tym.
Spojrzałem na jego twarz i ten przeklęty, czuły uśmiech. Wsunąłem dłonie do kieszeni swojej bluzy. Nie byłem do końca pewien co powinienem powiedzieć, o co powinienem go spytać. Kiedyś był dla mnie wszystkim. Teraz? Teraz jest tylko myślą wiążącą się z bólem. Jak.. wspomnienie dotyczące wizyty u dentysty.
- To Twój chłopak? - wskazał palcem na Louis'a, który nie rozumiał ani słowa. Patrzył tylko to na mnie, to na Antoine. Był zdezorientowany. Lubiłem go takiego.
- Skądże. To mój przyjaciel. - wyjaśniłem spokojnie, a Francuz zacisnął usta.
- Zmieniłeś się, Hazza. Już nie jesteś małym chłopcem z lokami i brakiem kontroli nad własnym sercem. - uśmiechnął się pogardliwie. - Słyszałem, ze wyrosłeś na artystę.
- Ów fakt czyni mnie kimś bardziej wartościowym? Każdy dorasta, czy się mylę? - uniosłem brwi, a chłopak odważnie poszerzył swój uśmiech. Zwróciłem spojrzenie w stronę Lou. Jego oczy dawały mi do zrozumienia, że domaga się wyjaśnień.
- To jest Antoine. Opowiadałem Ci o nim, pamiętasz? Byliśmy ze sobą. - Brytyjczyk skinął głową na znak, że zrozumiał i wysunął dłoń w stronę nowo poznanego chłopaka. - To jest Louis, mieszka w Londynie. Jest powodem mojej przeprowadzki. - wyjaśniłem po francusku, a Antoine zagwizdał pochlebnie.
- Biegasz za chłopakami po całej Europie? Kto by pomyślał. Sądziłem, że po mnie zajmiesz się dziewczętami. - chciał wyprowadzić mnie z równowagi. Ja jednak pokręciłem tylko głową z uśmiechem.
Nigdy nie był skromny, zupełnie jak ja. Dlatego tak gładko nam się ze sobą rozmawiało. Chemia pojawiła się już po kilku dniach znajomości. Nie myślałem o tym, że jest facetem, a ja nigdy nie posądziłbym siebie o takie zachcianki. Cóż jednak mogłem zrobić, skoro serce wzięło górę nad rozsądkiem? Teraz jestem rozważniejszy, choć sytuacja z Louis'em była podobna. Tłamsił mnie, zmienił moje usposobienie, był górą. Cholera.
- Francuzi są zbyt prości, wiesz? Och tak, wiesz doskonale. Przeleciałeś połowę Paryża. - powiedziałem czule, a Antoine ułożył dłoń na moim ramieniu i skinął głową z aprobatą. Spojrzał w stronę Lou, który trzymał w dłoni aparat fotograficzny.
- Zrób nam zdjęcie. - mruknął stanowczo z zabawnym akcentem, a Tomlinson spojrzał na mnie i ułożył wargi w wymuszony uśmiech.
Wróciliśmy do domu na kolację. Louis Nie ukrywał ciekawości związanej z Antoine. Nie chciał jednak pytać o zbyt wiele. Wiedział jak się czuję. Nie wierzyłem, że jeszcze kiedyś go spotkam. Los chciał inaczej. Pragnął pomęczyć mnie dziś wspomnieniami, niszcząc tym samym do końca ( bo początkowo zrobił to Lou ) mój wizerunek, który tak długo budowałem. Runął jak domek z kart. Znowu byłem sobą.
Wspominałem już, że nie znoszę Paryża? Muszę czym prędzej zabrać stąd mamę, by już nic mnie tu nie trzymało. Pożegnać się z tym miastem raz na zawsze i zamknąć ten bolesny rozdział. Już nigdy nie wracać tu nawet myślami. Stawiam na bezwzględność, koniec sentymentów.
- Sądziłem, że jest wyjątkowy. - szepnął nieśmiało Louis i umoczył wargi w gorzkiej herbacie.
- Był. - zaznaczyłem. - Wewnątrz. Teraz jest dupkiem, jak ja.
- Przestań. - zaprotestował i przysunął się nieco bliżej. - Jesteś cudowny.
- Dlaczego? - szatyn zmarszczył nos na moje pytanie.
- Po prostu. Nie myśl o nim, nie zasłużył na to. Stracił Cię, zapewne teraz dogłębnie żałuje.
- Nie wymagaj ode mnie, bym to tuszował. Nie zamierzam okłamywać samego siebie. - podniosłem się, a on złapał mnie za rękę.
- No, proszę. Harry postanowił być szczerym! - krzyknął z entuzjazmem. - Ba, na dodatek względem samego siebie.
- Nie kpij, Louis. Chcę już wrócić do Londynu.
Leżałem na posadzce własnego życia, smagany bólem i rozczarowaniem, a Louis mnie kopał mając nadzieję, że to uczyni mnie silniejszym w przyszłości. Miał rację, działało. Jestem pieprzonym masochistą, ale Tomlinson też nim był. Postanowiłem sprawdzić, jak długo potrafi grać niedostępnego. Może być zabawnie, czyż nie? Od dziś będziemy grać w moją grę. Na kilka chwil wrócę do bycia sobą sprzed przyjazdu do stolicy Wielkiej Brytanii. Powinienem odnowić znajomość z Zayn'em. Zapewne zrozumie mnie jak nikt inny.
Jesień zawsze kojarzyła się z melancholią. Była smutkiem, dla zasady.
Gdy na powrót zająłem miejsce na sofie, Louis niezdarnie wlazł na moje uda i usiadł na nich okrakiem. Zawsze podziwiałem sposób, w jaki zwraca na siebie uwagę innych. Chwila słabości?
- Dziękuję za spacer. - powiedział cicho i utkwił spojrzenie w moich tęczówkach.
- Il n'y a pas de quoi. - uśmiechnąłem się delikatnie i odłożyłem na bok gazetę, którą trzymałem w dłoniach.
Pachniał esencją earl grey. Jego oczy mówiły mi, że czuje niedosyt, że chce jeszcze o coś spytać. Władały nim obawy. Nie byłem tylko pewien, czy bał się o moje czy o swoje samopoczucie.
- Byłem zazdrosny.. przez moment. - szepnął spokojnie jak gdyby nie dowierzając, że naprawdę tak było.
- Co? - zdziwiłem się, mimo woli poszerzając swój uśmiech.
- Gdy wpadł w Twoje ramiona. Gdy na Ciebie patrzył, jakby analizował każdy detal Twojej twarzy. Gdy dotknął Twojego ramienia..
- Nie przyjechałem tu z nadzieją, że wpadnę na niego na ulicy. - wyjaśniłem. - Nie myślałem o tym, a nieświadomie straszliwie się tego obawiałem.
- Wiem, ale..
- Nie wiesz. - pokręciłem głową z uśmiechem, po czym ułożyłem prawą dłoń na jego udzie. - Mało wiesz, Louis.
Czy wspominałam już, jak bardzo Was kocham? Ponad wszystko.
Dziękuję Wam za opinie pod ostatnim rozdziałem. Nigdy nie było ich aż tyle. Dodały mi sił.
Uśmiecham się gdy widzę cytaty z mojego opowiadania w Waszych opisach na gg.
Dziękuję x
- Hé, Antoine.
- Que faites-vous à Paris? J'ai perdu l'espoir que nous nous reverrons.
Perspektywa Harry'ego.
Gdy do mnie podbiegł, coś umarło. Ponownie. Nie widywałem go, od jakiegoś czasu żył tylko we wspomnieniach, które czasem mnie nękały. W tej chwili stał przede mną, pod pieprzoną Wieżą Eiffla. Zmienił się. Teraz to ja byłem od niego wyższy. Jego włosy miały naturalny kolor, ciemniejszy niż wtedy gdy z nim byłem. W jego oczach wciąż jednak tkwiła cholerna wyższość której nie znosiłem. Pachniał tak samo, łatwo przywiązywał się do perfum. Pamiętałem o tym.
Spojrzałem na jego twarz i ten przeklęty, czuły uśmiech. Wsunąłem dłonie do kieszeni swojej bluzy. Nie byłem do końca pewien co powinienem powiedzieć, o co powinienem go spytać. Kiedyś był dla mnie wszystkim. Teraz? Teraz jest tylko myślą wiążącą się z bólem. Jak.. wspomnienie dotyczące wizyty u dentysty.
- Skądże. To mój przyjaciel. - wyjaśniłem spokojnie, a Francuz zacisnął usta.
- Zmieniłeś się, Hazza. Już nie jesteś małym chłopcem z lokami i brakiem kontroli nad własnym sercem. - uśmiechnął się pogardliwie. - Słyszałem, ze wyrosłeś na artystę.
- Ów fakt czyni mnie kimś bardziej wartościowym? Każdy dorasta, czy się mylę? - uniosłem brwi, a chłopak odważnie poszerzył swój uśmiech. Zwróciłem spojrzenie w stronę Lou. Jego oczy dawały mi do zrozumienia, że domaga się wyjaśnień.
- To jest Antoine. Opowiadałem Ci o nim, pamiętasz? Byliśmy ze sobą. - Brytyjczyk skinął głową na znak, że zrozumiał i wysunął dłoń w stronę nowo poznanego chłopaka. - To jest Louis, mieszka w Londynie. Jest powodem mojej przeprowadzki. - wyjaśniłem po francusku, a Antoine zagwizdał pochlebnie.
- Biegasz za chłopakami po całej Europie? Kto by pomyślał. Sądziłem, że po mnie zajmiesz się dziewczętami. - chciał wyprowadzić mnie z równowagi. Ja jednak pokręciłem tylko głową z uśmiechem.
Nigdy nie był skromny, zupełnie jak ja. Dlatego tak gładko nam się ze sobą rozmawiało. Chemia pojawiła się już po kilku dniach znajomości. Nie myślałem o tym, że jest facetem, a ja nigdy nie posądziłbym siebie o takie zachcianki. Cóż jednak mogłem zrobić, skoro serce wzięło górę nad rozsądkiem? Teraz jestem rozważniejszy, choć sytuacja z Louis'em była podobna. Tłamsił mnie, zmienił moje usposobienie, był górą. Cholera.
- Francuzi są zbyt prości, wiesz? Och tak, wiesz doskonale. Przeleciałeś połowę Paryża. - powiedziałem czule, a Antoine ułożył dłoń na moim ramieniu i skinął głową z aprobatą. Spojrzał w stronę Lou, który trzymał w dłoni aparat fotograficzny.
- Zrób nam zdjęcie. - mruknął stanowczo z zabawnym akcentem, a Tomlinson spojrzał na mnie i ułożył wargi w wymuszony uśmiech.
Wróciliśmy do domu na kolację. Louis Nie ukrywał ciekawości związanej z Antoine. Nie chciał jednak pytać o zbyt wiele. Wiedział jak się czuję. Nie wierzyłem, że jeszcze kiedyś go spotkam. Los chciał inaczej. Pragnął pomęczyć mnie dziś wspomnieniami, niszcząc tym samym do końca ( bo początkowo zrobił to Lou ) mój wizerunek, który tak długo budowałem. Runął jak domek z kart. Znowu byłem sobą.
Wspominałem już, że nie znoszę Paryża? Muszę czym prędzej zabrać stąd mamę, by już nic mnie tu nie trzymało. Pożegnać się z tym miastem raz na zawsze i zamknąć ten bolesny rozdział. Już nigdy nie wracać tu nawet myślami. Stawiam na bezwzględność, koniec sentymentów.
- Sądziłem, że jest wyjątkowy. - szepnął nieśmiało Louis i umoczył wargi w gorzkiej herbacie.
- Był. - zaznaczyłem. - Wewnątrz. Teraz jest dupkiem, jak ja.
- Przestań. - zaprotestował i przysunął się nieco bliżej. - Jesteś cudowny.
- Dlaczego? - szatyn zmarszczył nos na moje pytanie.
- Po prostu. Nie myśl o nim, nie zasłużył na to. Stracił Cię, zapewne teraz dogłębnie żałuje.
- Nie wymagaj ode mnie, bym to tuszował. Nie zamierzam okłamywać samego siebie. - podniosłem się, a on złapał mnie za rękę.
- No, proszę. Harry postanowił być szczerym! - krzyknął z entuzjazmem. - Ba, na dodatek względem samego siebie.
- Nie kpij, Louis. Chcę już wrócić do Londynu.
Leżałem na posadzce własnego życia, smagany bólem i rozczarowaniem, a Louis mnie kopał mając nadzieję, że to uczyni mnie silniejszym w przyszłości. Miał rację, działało. Jestem pieprzonym masochistą, ale Tomlinson też nim był. Postanowiłem sprawdzić, jak długo potrafi grać niedostępnego. Może być zabawnie, czyż nie? Od dziś będziemy grać w moją grę. Na kilka chwil wrócę do bycia sobą sprzed przyjazdu do stolicy Wielkiej Brytanii. Powinienem odnowić znajomość z Zayn'em. Zapewne zrozumie mnie jak nikt inny.
Jesień zawsze kojarzyła się z melancholią. Była smutkiem, dla zasady.
Gdy na powrót zająłem miejsce na sofie, Louis niezdarnie wlazł na moje uda i usiadł na nich okrakiem. Zawsze podziwiałem sposób, w jaki zwraca na siebie uwagę innych. Chwila słabości?
- Dziękuję za spacer. - powiedział cicho i utkwił spojrzenie w moich tęczówkach.
- Il n'y a pas de quoi. - uśmiechnąłem się delikatnie i odłożyłem na bok gazetę, którą trzymałem w dłoniach.
Pachniał esencją earl grey. Jego oczy mówiły mi, że czuje niedosyt, że chce jeszcze o coś spytać. Władały nim obawy. Nie byłem tylko pewien, czy bał się o moje czy o swoje samopoczucie.
- Byłem zazdrosny.. przez moment. - szepnął spokojnie jak gdyby nie dowierzając, że naprawdę tak było.
- Co? - zdziwiłem się, mimo woli poszerzając swój uśmiech.
- Gdy wpadł w Twoje ramiona. Gdy na Ciebie patrzył, jakby analizował każdy detal Twojej twarzy. Gdy dotknął Twojego ramienia..
- Nie przyjechałem tu z nadzieją, że wpadnę na niego na ulicy. - wyjaśniłem. - Nie myślałem o tym, a nieświadomie straszliwie się tego obawiałem.
- Wiem, ale..
- Nie wiesz. - pokręciłem głową z uśmiechem, po czym ułożyłem prawą dłoń na jego udzie. - Mało wiesz, Louis.
***
Czy wspominałam już, jak bardzo Was kocham? Ponad wszystko.
Dziękuję Wam za opinie pod ostatnim rozdziałem. Nigdy nie było ich aż tyle. Dodały mi sił.
Uśmiecham się gdy widzę cytaty z mojego opowiadania w Waszych opisach na gg.
Dziękuję x