Moje nowe opowiadanie:
24 stycznia 2013
21 stycznia 2013
Pytanie
Cześć, Robaczki!
Nie jest tajemnicą, że powoli zabieram się za nowa historię. Macie okazje odrobinę mi pomóc. Powinnam pisać kolejne opowiadanie o Larr'ym czy wolelibyście połączenie dwóch innych chłopaków? Czekam na propozycje. xx
18 stycznia 2013
Epilog
Epilog
Sklepowe witryny odstraszały mnie nadmiarem czerwieni. Przedwczresne celebrowanie "święta zakochanych" było dla Paryża takie typowe. Nie mogłem wybrać sobie lepszej pory na powrót do wcześniejszego życia, co za ironia. Cóż, cały ogrom winy leży po mojej stronie, prawda? Kąciki ust drgnęły delikatnie, gdy znajomy zapach marmolady różanej zagarnął mnie w swoje objęcia. Gdy byłem mały, spędzałem sporo czasu z nosem przyklejonym do szyby cukierni. Mama uważała, że muszę dbać o zęby, a ja nie miał zbyt silnej woli by trzymać się z daleka od wszystkich słodkości. To chyba ostatnia obietnica, której dotrzymałem. Każda kolejną łamałem z niebywałą łatwością. Z każdym kolejny miesiącem swojego życia upewniałem się w przekonaniu, że chcę żyć jak najdalej od ludzi i każdej ich błahostki. Pragnąłem stworzyć coś odrębnego. Moja wyobraźnia tworzyła niesamowite obrazy do chwili... w której spotkałem Louisa. Nie sądziłem, że ktoś będzie w stanie skrzywdzić mnie dotkliwiej niż Antoine. Okazało się, że pewien niepozorny Brytyjczyk uderzy moim sercem o ceglastą ścianę. Dlaczego o tym myślę? Tamten Harry nie miał serca, a przyjemność sprawiał mu tylko alkohol. Już drugiego dnia pobytu w Londynie skupiłem swe myśli na malowaniu. Byłem wtedy niezwykle czymś przejęty. Powietrze w tym miejscu było lżejsze, oddychało się nim z przesadną łatwością. Tego poranka poznałem człowieka, który odmienił moje życie i sprawił, że już nigdy nie będę sobą.
- *Puis-je vous aider? - Je veux
dire .. Przepraszam. W czym mogę Ci
pomóc?
- Ja.. Jesteś Harry, tak? Witaj, jestem Louis. Ten, którego wczoraj brakowało. Pomyślałem, że wpadnę by poznać Cię dzisiaj. Przyszedłem nie w porę?
- Ależ nie. Wybacz mi ten... bałagan. Wejdź. Ciocia powinna niebawem wrócić. Zabrakło jej konfitury.
- Rozumiem. W porządku. Zadomowiłeś się? .
- Yup. Z samego rana zabrałem się za malowanie.
- Ja.. Jesteś Harry, tak? Witaj, jestem Louis. Ten, którego wczoraj brakowało. Pomyślałem, że wpadnę by poznać Cię dzisiaj. Przyszedłem nie w porę?
- Ależ nie. Wybacz mi ten... bałagan. Wejdź. Ciocia powinna niebawem wrócić. Zabrakło jej konfitury.
- Rozumiem. W porządku. Zadomowiłeś się? .
- Yup. Z samego rana zabrałem się za malowanie.
Wszedłem do mieszkania, w którym się wychowałem. Rzuciłem lichy bagaż na łóżko w swoim pokoju. Nic tutaj nie uległo zmianie. Zacisnąłem wargi czując, jak ból na nowo szarpie moimi ścięgnami. Uchyliłem okno i odpaliłem papierosa, by stłumić wszystko w zarodku. Nie pozwolę wyjść temu na wierzch. Wszystko wróci do mojej stosowności. Powinienem skupić się na swoich pracach. Ból może tworzyć niesamowite szkice. Czasem moja dłoń poruszała się sama; ulubiony ołówek kreśli wszystko bez mojej ingerencji. Byłem pewien, że to wróci, gdy tylko usiądę przy swoim biurku i wyjmę z szuflady czysty papier. Zamiast wartych zapamiętania obrazów panoramy Paryża, w moich oczach pojawiły się łzy, które już po chwili starłem pośpiesznie z kpiącym śmiechem. Czasem byłem taki żałosny. Wspomnienia powinny być pierwszą rzeczą, z którą muszę się zmierzyć. Jeśli wyrzucę z siebie kolor jego tęczówek, zapach jego skóry, uśmiech... będzie mi łatwiej. Czy to przypadkiem nie naiwność z mojej strony? Kurwa, czułem się jak na lekach, które zamiast pomagać znacząco pogarszały sytuację. Brakuje mi sił, by puścić to wszystko w niepamięć. Upadłem i tym razem do końca się nie podniosę. Zgasiłem niedopałek na szarym parapecie i zamknąłem okno. Wyjąłem z torby kilka przedmiotów, które w pośpiechu udało mi się zagarnąć z domu Eleanor. Na przestrzeni najbliższych dwudziestu minut powinienem spodziewać się telefonu od mamy. Dlaczego miałem nadzieję, że On napisze choć jedno słowo? Nie wierze, że czuł się cholernie doskonale po tym jak dotarło do niego, co zamierzałem zrobić. Jeśli jednak nie władają nim żadne negatywne emocje, to już nie wiem, kim on właściwie jest. Mój Louis nigdy nie doprowadziłby mnie do takiej ruiny. Może ja po prostu... miałem do wykonania stosowne zadanie? Miałem pojawić się w jego życiu, uchronić go od bólu w dosłownym tego słowa znaczeniu, dać mu tyle ile mogłem, a potem po prostu odejść? Gdybym miał wybrać między nieznaniem go i jego cierpieniem lub nawet śmiercią, a tym, co się wydarzyło, czyli uratowaniem go i daniem mu szansy na kolejnych kilka chwil egzystencji, to bez wahania wybrałbym te druga opcję. To głupie myśleć, że czułbym ból wywołany jego śmiercią, nic o nim nie wiedząc.
- Wpadłeś pod kosiarkę?
- Jesteś kretynem, wiesz? Jak mogłeś postąpić w ten sposób? Bałem się, że Cię stracę, rozumiesz?
- Zrobiłbyś to samo, uwierz. Miałem zaledwie ułamek sekundy na podjęcie decyzji. Uznałem, ze Twoja egzystencja jest cenniejsza. Jestem teraz w centrum uwagi, tsa?
- A czego się spodziewałeś, Curly? Alice od razu poinformowała Twoją mamę o tym co się stało, ale udało jej się wybłagać u siostry pozostanie we Francji. Wracasz, gdy tylko Cię wypiszą, prawda?
- Oczywiście.
- Eleanor zmieniała mnie na warcie. Martwiła się o Ciebie równie mocno, co ja. Siedzieliśmy przy Tobie na zmianę.
- Chcesz powiedzieć, że spędzałeś tutaj wolny czas? Louis..
- No co? Tutaj czułem się dobrze. Przyniosłem Ci nawet miętowego batonika, ale.. ale go zjadłem.
- Zjadłeś mojego batonika, Ty egoisto?
- Przepraszam, ale spałeś, więc.. O patrz, mam miętówkę, chcesz?
- Jesteś kretynem, wiesz? Jak mogłeś postąpić w ten sposób? Bałem się, że Cię stracę, rozumiesz?
- Zrobiłbyś to samo, uwierz. Miałem zaledwie ułamek sekundy na podjęcie decyzji. Uznałem, ze Twoja egzystencja jest cenniejsza. Jestem teraz w centrum uwagi, tsa?
- A czego się spodziewałeś, Curly? Alice od razu poinformowała Twoją mamę o tym co się stało, ale udało jej się wybłagać u siostry pozostanie we Francji. Wracasz, gdy tylko Cię wypiszą, prawda?
- Oczywiście.
- Eleanor zmieniała mnie na warcie. Martwiła się o Ciebie równie mocno, co ja. Siedzieliśmy przy Tobie na zmianę.
- Chcesz powiedzieć, że spędzałeś tutaj wolny czas? Louis..
- No co? Tutaj czułem się dobrze. Przyniosłem Ci nawet miętowego batonika, ale.. ale go zjadłem.
- Zjadłeś mojego batonika, Ty egoisto?
- Przepraszam, ale spałeś, więc.. O patrz, mam miętówkę, chcesz?
To jedyna dobra rzecz, którą zrobiłem w swoim życiu.Wyszedł ze mnie bohater. Tego wieczoru byłem człowiekiem, nie kreatura pozbawioną uczuć, która wybudowała dookoła siebie wielki, ciężki mur. Co z tego, że Louisowi udało się go zburzyć? Byłem zabawką w jego rękach. To smutne, że on sam nie wiedział, jak wszystko się potoczy. Nie wiedział, że jego serce przestanie bić dla mnie w najmniej odpowiednim momencie. Czuję się oszukany, ale chyba bardziej przez los, nie przez Niego. Skierowałem swe kroki do niewielkiej kuchni, by przygotować herbatę. Nie miałem na nią zbyt wielkiej ochoty, ale uraczenie żołądka czymś ciepłym wydawało się takie rozsądne. Musiałem wybrać się na drobne zakupy, choć jedzenie nie było mi do niczego potrzebne. Tak naprawdę miałem zamiar zaopatrzyć się jedynie w papierosy i coś, co "odświeży" mój umysł. Otuliłem szyję ulubionym szalem i zarzuciłem na ramiona płaszcz. Tegoroczna zima wydawała się tutaj o wiele łagodniejsza niż tam, w Wielkiej Brytanii. O mało co nie potknąłem się o kamień leżący na chodniku, a osoba która mnie przytrzymała, przyozdobiła powietrze cichym przekleństwem. Uniosłem spojrzenie na twarz mojego "wybawcy" i zamarłem.
- Antoine. - szepnałem mimowoli, a szatyn tylko się uśmiechnął.
- No proszę, Harry. Kolejne niefortunne spotkanie.
Wywróciłem młynka oczyma.
- Wróciłeś, huh? - spytał, a jego wargi wygięły się w pewny siebie uśmiech.
- Na stałe. - skinąłem głową, a on zagwizdał niepokojąco.
- Zawód miłosny? Ach, coś o tym wiem.
- Nie wątpię. - zaśmiałem się pogardliwie i odsunąłem z czoła kilka drobnych loków.
- Co powiesz na kilka wspomnień dotyczących przeszłości? W moim towarzystwie, naturalnie.
- Wiesz... z wielką chęcią.
* - Mogę w czymś pomóc? To znaczy...
Musze napisać kilka słów. Cóż, chciałam Wam podziękować za każdy miesiąc tutaj. Za to, że mogłam dla Was pisać, za każde ciepłe słowo i opinię. Nie mogłam sobie wymarzyć cudowniejszych czytelników. Dziękuję przede wszystkim @JustineAvenue za nieustające wsparcie, za każdą wspólnie spędzoną chwilę i za każdy uśmiech. Dziękuję kochanej @JBluvsBabycakes za ciepłe słowa i upewnianie mnie w przekonaniu, że potrafię pisać. Dziękuję @CassieMint za rozmowy. Mam nadzieję, że niebawem się zobaczymy!
"Miętowy poniedziałek" jest dla mnie bardzo ważny, zawsze będzie. Nie ukrywam jednak, że chciałabym coś jeszcze dla Was napisać. Wpierw muszę jednak skupić się na pisaniu czegoś poważniejszego. Zaczęłam i chcę spokojnie skończyć.
Jeszcze raz bardzo bardzo bardzo dziękuję. Kocham Was xxx
Jeśli macie pytania - ask
Jeśli ktoś chce utrzymywać ze mną kontakt - twitter
- Antoine. - szepnałem mimowoli, a szatyn tylko się uśmiechnął.
- No proszę, Harry. Kolejne niefortunne spotkanie.
Wywróciłem młynka oczyma.
- Wróciłeś, huh? - spytał, a jego wargi wygięły się w pewny siebie uśmiech.
- Na stałe. - skinąłem głową, a on zagwizdał niepokojąco.
- Zawód miłosny? Ach, coś o tym wiem.
- Nie wątpię. - zaśmiałem się pogardliwie i odsunąłem z czoła kilka drobnych loków.
- Co powiesz na kilka wspomnień dotyczących przeszłości? W moim towarzystwie, naturalnie.
- Wiesz... z wielką chęcią.
Nie uczymy się na błędach, a czas nie leczy ran.
Brniemy w to co destrukcyjne, bo potrzebujemy czuć ból, pod każdą postacią. Warto kochać bez opamiętania chociażby przez chwilę. Nieważne z jakiej wysokości później upadniemy, nieważne jak wiele wylejemy łez i stracimy krwi. Nieważne, że pożegnamy się z nadzieją i nigdy już nie dotkniemy zaufania. Chwila, w której kochamy i czujemy się kochani jest sekundą, która doceniamy dopiero gdy upłynie. Później, stajemy się kimś zupełnie innym.
koniec.
* - Mogę w czymś pomóc? To znaczy...
***
Musze napisać kilka słów. Cóż, chciałam Wam podziękować za każdy miesiąc tutaj. Za to, że mogłam dla Was pisać, za każde ciepłe słowo i opinię. Nie mogłam sobie wymarzyć cudowniejszych czytelników. Dziękuję przede wszystkim @JustineAvenue za nieustające wsparcie, za każdą wspólnie spędzoną chwilę i za każdy uśmiech. Dziękuję kochanej @JBluvsBabycakes za ciepłe słowa i upewnianie mnie w przekonaniu, że potrafię pisać. Dziękuję @CassieMint za rozmowy. Mam nadzieję, że niebawem się zobaczymy!
"Miętowy poniedziałek" jest dla mnie bardzo ważny, zawsze będzie. Nie ukrywam jednak, że chciałabym coś jeszcze dla Was napisać. Wpierw muszę jednak skupić się na pisaniu czegoś poważniejszego. Zaczęłam i chcę spokojnie skończyć.
Jeszcze raz bardzo bardzo bardzo dziękuję. Kocham Was xxx
Jeśli macie pytania - ask
Jeśli ktoś chce utrzymywać ze mną kontakt - twitter
16 stycznia 2013
XV
15. Wybacz mi kiedyś.
Perspektywa Louisa.
Od kilkunastu dni każda chwila otulała się szarością. Wszystko było takie samo, a moje myśli wydawały się obce. Uśmiech nie gościł na moich wargach od dłuższego czasu, a wszystko co dotychczas dawało mi szczęście, było pisane innym językiem; nie rozumiałem tego. Nie potrafiłem cieszyć się z drobiazgów. To jakbym wydoroślał na przestrzeni tygodnia lub spadł z wielkiej wysokości i mimo bólu miał świadomość, że to był dobry krok. Trudno było mi kontaktować się z kimkolwiek, a jedyną osobą, której nie potrafiłem wyrzucić ze swojej głowy była Eleanor.
- Lou - szepnęła czule i zapewne uśmiechnęła lekko. - powinieneś założyć ten szary sweter. Twój ulubiony.
- To tylko kolacja... - wyjęczałem do telefonu, a po drugiej stronie ktoś ciężko westchnął.
- Założysz jeszcze cholerną, białą koszulę i wyjmiesz z szuflady najładniejszy uśmiech, jasne?
Stęknąłem odruchowo.
- Jak ma się Harry? - spytała po chwili.
- Cóż, emm... W porządku.
- Coś nie tak?
- Jest ok. Krząta się po całym domu bez celu. Najzwyklejszy dzień. - wzruszyłem ramionami, jakby mogła to zobaczyć.
- Widzimy się u Liama!
Stanąłem przed lustrem by starannie dopiąć dwa ostatnie guziki wymiętej koszuli. Poczułem znajomy oddech na swoim karku, więc uśmiechnąłem się delikatnie, by jego właściciel mógł to zobaczyć. Miał na sobie jasnozielony sweter, który podkreślał znacząco kolor jego tęczówek. Kasztanowe włosy sterczały w każdym możliwym kierunku, a blade wargi drżały delikatnie, drażnione przesadnie szybkim oddechem. Był sobą, może nieco słodszym niż zazwyczaj. Odwróciłem się do niego przodem, by mógł ugładzić mój kołnierzyk. Znałem na pamięć zapach jego perfum i sposób, w jaki stara się trzymać w myślach nienaganny porządek. Nie wiem ile minut udało nam się ze sobą spędzić. Nie wiem jak bardzo udało mi się go w sobie rozkochać. Sęk tkwił w tym, że drżałem gdy wyznawał mi miłość.
Dotarliśmy do domu Liama chwilę po szóstej. Już w przedpokoju natknąłem się na mamę Harry'ego, która wyglądała na niebywale podekscytowaną. Przytuliła mnie mocno, szepcząc coś po francusku. Liam i Danielle parzyli herbatę w kuchni. Zayn opowiadał Eleanor o jakimś nowym filmie, który chciałby zobaczyć. Niall rozmawiał z Alice, co kilka chwil podbierając z jej niewielkiego talerzyka plasterki marchewki. Czułem się cudownie z tym ludźmi. Byli moją rodziną, choć nasze drogi odrobinę się rozeszły.
Po kolacji wszyscy moczyli usta w cierpki winie, a ja miałem ochotę wykrzyczeć całemu światu, co dzieje się wewnątrz mnie. Nie czułem się sobą, nie byłem sobą, nie chciałem być sobą. Harry patrzył na mnie z czułością, nie zapominając oczywiście o nikłej dozie troski, której nie potrafił się wyzbyć nawet w chwilach, gdy nie potrafiłem zapanować nad śmiechem. Eleanor zerkała na nas podejrzliwie. Jej morelowa, idealnie dopasowana sukienka podkreślała nienaganną figurę, a czekoladowe fale otulały ramiona i plecy. Na przestrzeni kilku najbliższych sekund zrobiło mi się niedobrze. Niezdrowy gorąc zawładnął moim ciałem i pobladłem zapewne. Wstałem, ująłem dłoń Francuza i pociągnąłem za sobą upewniając go wcześniej lekkim skinieniem głowy, że utrzymam się na własnych nogach. Gdy wyszliśmy na zewnątrz przeraźliwie chłodne, ale przyjemne powietrze uderzyło o moją skórę, dając ukojenie. Harry otulił mnie uważnym spojrzeniem.
- Chciałbym porozmawiać. - wydusiłem po chwili milczenia, a on na ułamek sekundy zacisnął wargi.
- Ja również - szepnął spokojnie. - o nas.
- Otóż to. - uniosłem ku górze palec wskazujący, a szatyn lekko się uśmiechnął. - Ostatnio mało ze sobą rozmawiamy, nie sądzisz?
- Tak. Ja byłem zabiegany, sporo malowałem, a Ty musiałeś pracować.
- Nie w tym rzecz. - pokręciłem głową. - Miałem na myśli fakt, że nie mamy o czym rozmawiać.
Harry ściągnął brwi.
- Nie chcę Cię oszukiwać, ok? - uniosłem bezradnie ramiona. - Wypaliłem się.
Słyszałem jak pęka jego serce. Maleńkie, kryształowe kawałeczki rozbiły się o wnętrze jego ciała z cichym stukotem. Dlaczego w tej chwili nie miało to dla mnie wielkiego znaczenia? Nie dalej jak miesiąc temu, nie pozwoliłbym go jakkolwiek zranić, a teraz sam zadawałem mu ból, na dodatek patrząc prosto w jego oczy. Byłem pieprzonym sadystą, ale czułem, że tak musi być. Zmieniłem się w jakimś sensie, potrzebowałem czegoś, czego Harry nie rozumiał. Nie chciałem go narażać na obłudę. Uznałem, że szczerość powinna górować na wszystkim. Związki się kończą, prawda? To naturalne.
- Co masz na myśli? - spytał ochrypłym głosem.
Jego źrenice błagały o natychmiastowe wyjaśnienia.
- Jesteś cudowny, ale wszystko jakoś zubożało i-
- Nie. - przerwał mi stanowczo. - nie zaserwujesz mi gadki w stylu "jesteś dobrym facetem, to moja wina..."
- Harry, posłuchaj.
- Co ty... co ty w ogóle wygadujesz? - pokręcił głową z niedowierzaniem. - Tak nagle wszystko gdzieś umknęło? Uczucia?
- To źle, że mówię ci prawdę? Wolałbyś karmić się moimi kłamstwami?
- Nie, do cholery. Ludzie od tak nie przestają kochać, Louis. I wie o tym nawet taki dupek, jak ja. Tak się nie postępuje, rozumiesz?! - pchnął mnie delikatnie, starając się powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
Po raz pierwszy widziałem go w takim stanie. Harry Styles zawsze był wściekły, przesadnie pewny siebie, ewentualnie zażenowany. Nigdy nie widziałem go tak bardzo przerażonego i zranionego, zarazem. Poczułem silne ukłucie w klatce piersiowej, gdy wplótł palce w swoje loki. Był zły, szargał nim ból, a ja... ja po prostu na to patrzyłem.
- Powiedz, że to żart. - zaśmiał się cicho. - Dam ci w twarz, ale będzie w porządku.
- Co się dzieje? - cichy, słodki głos dotarł do naszych uszu.
Zanim zdążyłem się odwrócić, szatynka stała już przy Harry'm. Jej wyczucie czasu było godne pozazdroszczenia. Cóż, troszczyła się o Francuza. Był jej przyjacielem, był ważną częścią jej życia.
- Dlaczego? - spytał, a ja ostrożnie zerknąłem na twarz Eleanor.
Przełknąłem ślinę, gdy kolana zatrzęsły mi się mimo woli. Teraz albo nigdy, szepnąłem w myślach, by dodać sobie otuchy. Spojrzałem w jego zaszklone, szmaragdowe oczy i lekko rozchyliłem usta.
- Nie rozumiemy się, Harry. Tak będzie lepiej. - wyszeptałem stłumionym głosem.
- Nie będę tego słuchał. - załkał i po raz ostatni spojrzał na moją twarz.
Wyjął z kieszeni spodni małe, granatowe pudełeczko, wcisnął je w moją dłoń i odszedł.
Tego wieczoru, widziałem go po raz ostatni.
Perspektywa Eleanor.
Byłam pewna, że Harry zechce zrobić to przy nas wszystkich. Zdziwił mnie więc fakt, gdy razem z Louisem opuścili salon. Władało mną przesadne podekscytowanie. Gdy wyszłam z domu miałam nadzieję, że moje oczy ujrzą coś na kształt... kwintesencji szczęścia. Serce na moment przestało mi bić, gdy zobaczyłam jak Harry ociera z policzków łzy. Prawda była taka, że nigdy nie widziałam, by płakał. To swego rodzaju przełom, niezwykle jednak nieprzyjemny. Podbiegłam do nich szybko, nie zważając na to, że może wcale nie powinnam.
Gdy Harry pośpiesznie zniknął za rogiem zadecydowałam, że za nim pobiegnę. Louis jednak chwycił mnie za rękę, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Błagalnie spojrzał w moje oczy, doszukując się w nich choć odrobiny zrozumienia.
- Poradzi sobie. - wszeptał.
- Kretyn. - pokręciłam głową z niedowierzaniem. - On chciał Ci się oświadczyć.
Szatyn otworzył ostrożnie pudełko i wstrzymał powietrze, gdy jego oczom ukazała się obrączka. Była jeszcze piękniejsza w świetle Księżyca. Dopiero teraz do niego dotarło, o czym Harry chciał z nim porozmawiać. Pod jego przymkniętymi powiekami zebrało się kilka łez. Zanim spłynęły w dół policzków, ja biegłam już chodnikiem. Po krótkiej chwili dotarłam do swojego domu. Drzwi były otwarte. Wbiegłam na górę i zajrzałam do sypialni mojego przyjaciela. Wrzucał do torby swoje rzeczy, starając się utrzymać na nogach. Nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć. To wszystko wyglądało jak jakiś koszmar. Nie chciałam wiedzieć, jak odczuł to sam Harry, który naprawdę sowicie się zaangażował.
- Hey, spokojnie. - podeszłam niepewnie i dotknęłam jego ramienia. - Koszule się pomną jeśli tak je wrzucisz i-
- Mam to gdzieś. - rzucił chłodno, nawet na mnie nie spoglądając.- Wracam do Paryża.
- Co? - spytałam zaskoczona. - Twoja mama jest tutaj...
- Mieszkanie wciąż jest nasze. Nie udało się, ok? - odwrócił się w moją stronę i uniósł bezradnie ręce. - Nie udało.
- To nie znaczy, ze musisz odchodzić.
- Odwieziesz mnie na lotnisko?
- Harry, ja...
- Czy powinienem zadzwonić po taksówkę?
- W porządku, chodźmy.
Nie mogłam zrobić nic, by poczuł się lepiej. Nic, by zrozumiał, że świat nie kończy się na Louisie. Sęk tkwił w tym, że Tomlinson był jego powietrzem i... Czy Harry w tej chwili po prostu się dusił? Chciała mu ulżyć, nawet jeśli dozna ukojenia na pokładzie samolotu lecącego do Francji. To nie miało znaczenie. Potrzebował odejść, chciał odejść, bez słowa. Po prostu wsiedliśmy do samochodu, a potem pożegnaliśmy, gdy zbliżała się godzina wylotu.
To ostatni rozdział. Przygotowałam jednak jeszcze coś na kształt epilogu. Pojawi się niebawem.
pytania - ask
twitter
Perspektywa Louisa.
Od kilkunastu dni każda chwila otulała się szarością. Wszystko było takie samo, a moje myśli wydawały się obce. Uśmiech nie gościł na moich wargach od dłuższego czasu, a wszystko co dotychczas dawało mi szczęście, było pisane innym językiem; nie rozumiałem tego. Nie potrafiłem cieszyć się z drobiazgów. To jakbym wydoroślał na przestrzeni tygodnia lub spadł z wielkiej wysokości i mimo bólu miał świadomość, że to był dobry krok. Trudno było mi kontaktować się z kimkolwiek, a jedyną osobą, której nie potrafiłem wyrzucić ze swojej głowy była Eleanor.
- Lou - szepnęła czule i zapewne uśmiechnęła lekko. - powinieneś założyć ten szary sweter. Twój ulubiony.
- To tylko kolacja... - wyjęczałem do telefonu, a po drugiej stronie ktoś ciężko westchnął.
- Założysz jeszcze cholerną, białą koszulę i wyjmiesz z szuflady najładniejszy uśmiech, jasne?
Stęknąłem odruchowo.
- Jak ma się Harry? - spytała po chwili.
- Cóż, emm... W porządku.
- Coś nie tak?
- Jest ok. Krząta się po całym domu bez celu. Najzwyklejszy dzień. - wzruszyłem ramionami, jakby mogła to zobaczyć.
- Widzimy się u Liama!
Stanąłem przed lustrem by starannie dopiąć dwa ostatnie guziki wymiętej koszuli. Poczułem znajomy oddech na swoim karku, więc uśmiechnąłem się delikatnie, by jego właściciel mógł to zobaczyć. Miał na sobie jasnozielony sweter, który podkreślał znacząco kolor jego tęczówek. Kasztanowe włosy sterczały w każdym możliwym kierunku, a blade wargi drżały delikatnie, drażnione przesadnie szybkim oddechem. Był sobą, może nieco słodszym niż zazwyczaj. Odwróciłem się do niego przodem, by mógł ugładzić mój kołnierzyk. Znałem na pamięć zapach jego perfum i sposób, w jaki stara się trzymać w myślach nienaganny porządek. Nie wiem ile minut udało nam się ze sobą spędzić. Nie wiem jak bardzo udało mi się go w sobie rozkochać. Sęk tkwił w tym, że drżałem gdy wyznawał mi miłość.
Dotarliśmy do domu Liama chwilę po szóstej. Już w przedpokoju natknąłem się na mamę Harry'ego, która wyglądała na niebywale podekscytowaną. Przytuliła mnie mocno, szepcząc coś po francusku. Liam i Danielle parzyli herbatę w kuchni. Zayn opowiadał Eleanor o jakimś nowym filmie, który chciałby zobaczyć. Niall rozmawiał z Alice, co kilka chwil podbierając z jej niewielkiego talerzyka plasterki marchewki. Czułem się cudownie z tym ludźmi. Byli moją rodziną, choć nasze drogi odrobinę się rozeszły.
Po kolacji wszyscy moczyli usta w cierpki winie, a ja miałem ochotę wykrzyczeć całemu światu, co dzieje się wewnątrz mnie. Nie czułem się sobą, nie byłem sobą, nie chciałem być sobą. Harry patrzył na mnie z czułością, nie zapominając oczywiście o nikłej dozie troski, której nie potrafił się wyzbyć nawet w chwilach, gdy nie potrafiłem zapanować nad śmiechem. Eleanor zerkała na nas podejrzliwie. Jej morelowa, idealnie dopasowana sukienka podkreślała nienaganną figurę, a czekoladowe fale otulały ramiona i plecy. Na przestrzeni kilku najbliższych sekund zrobiło mi się niedobrze. Niezdrowy gorąc zawładnął moim ciałem i pobladłem zapewne. Wstałem, ująłem dłoń Francuza i pociągnąłem za sobą upewniając go wcześniej lekkim skinieniem głowy, że utrzymam się na własnych nogach. Gdy wyszliśmy na zewnątrz przeraźliwie chłodne, ale przyjemne powietrze uderzyło o moją skórę, dając ukojenie. Harry otulił mnie uważnym spojrzeniem.
- Chciałbym porozmawiać. - wydusiłem po chwili milczenia, a on na ułamek sekundy zacisnął wargi.
- Ja również - szepnął spokojnie. - o nas.
- Otóż to. - uniosłem ku górze palec wskazujący, a szatyn lekko się uśmiechnął. - Ostatnio mało ze sobą rozmawiamy, nie sądzisz?
- Tak. Ja byłem zabiegany, sporo malowałem, a Ty musiałeś pracować.
- Nie w tym rzecz. - pokręciłem głową. - Miałem na myśli fakt, że nie mamy o czym rozmawiać.
Harry ściągnął brwi.
- Nie chcę Cię oszukiwać, ok? - uniosłem bezradnie ramiona. - Wypaliłem się.
Słyszałem jak pęka jego serce. Maleńkie, kryształowe kawałeczki rozbiły się o wnętrze jego ciała z cichym stukotem. Dlaczego w tej chwili nie miało to dla mnie wielkiego znaczenia? Nie dalej jak miesiąc temu, nie pozwoliłbym go jakkolwiek zranić, a teraz sam zadawałem mu ból, na dodatek patrząc prosto w jego oczy. Byłem pieprzonym sadystą, ale czułem, że tak musi być. Zmieniłem się w jakimś sensie, potrzebowałem czegoś, czego Harry nie rozumiał. Nie chciałem go narażać na obłudę. Uznałem, że szczerość powinna górować na wszystkim. Związki się kończą, prawda? To naturalne.
- Co masz na myśli? - spytał ochrypłym głosem.
Jego źrenice błagały o natychmiastowe wyjaśnienia.
- Jesteś cudowny, ale wszystko jakoś zubożało i-
- Nie. - przerwał mi stanowczo. - nie zaserwujesz mi gadki w stylu "jesteś dobrym facetem, to moja wina..."
- Harry, posłuchaj.
- Co ty... co ty w ogóle wygadujesz? - pokręcił głową z niedowierzaniem. - Tak nagle wszystko gdzieś umknęło? Uczucia?
- To źle, że mówię ci prawdę? Wolałbyś karmić się moimi kłamstwami?
- Nie, do cholery. Ludzie od tak nie przestają kochać, Louis. I wie o tym nawet taki dupek, jak ja. Tak się nie postępuje, rozumiesz?! - pchnął mnie delikatnie, starając się powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
Po raz pierwszy widziałem go w takim stanie. Harry Styles zawsze był wściekły, przesadnie pewny siebie, ewentualnie zażenowany. Nigdy nie widziałem go tak bardzo przerażonego i zranionego, zarazem. Poczułem silne ukłucie w klatce piersiowej, gdy wplótł palce w swoje loki. Był zły, szargał nim ból, a ja... ja po prostu na to patrzyłem.
- Powiedz, że to żart. - zaśmiał się cicho. - Dam ci w twarz, ale będzie w porządku.
- Co się dzieje? - cichy, słodki głos dotarł do naszych uszu.
Zanim zdążyłem się odwrócić, szatynka stała już przy Harry'm. Jej wyczucie czasu było godne pozazdroszczenia. Cóż, troszczyła się o Francuza. Był jej przyjacielem, był ważną częścią jej życia.
- Dlaczego? - spytał, a ja ostrożnie zerknąłem na twarz Eleanor.
Przełknąłem ślinę, gdy kolana zatrzęsły mi się mimo woli. Teraz albo nigdy, szepnąłem w myślach, by dodać sobie otuchy. Spojrzałem w jego zaszklone, szmaragdowe oczy i lekko rozchyliłem usta.
- Nie rozumiemy się, Harry. Tak będzie lepiej. - wyszeptałem stłumionym głosem.
- Nie będę tego słuchał. - załkał i po raz ostatni spojrzał na moją twarz.
Wyjął z kieszeni spodni małe, granatowe pudełeczko, wcisnął je w moją dłoń i odszedł.
Tego wieczoru, widziałem go po raz ostatni.
Perspektywa Eleanor.
Byłam pewna, że Harry zechce zrobić to przy nas wszystkich. Zdziwił mnie więc fakt, gdy razem z Louisem opuścili salon. Władało mną przesadne podekscytowanie. Gdy wyszłam z domu miałam nadzieję, że moje oczy ujrzą coś na kształt... kwintesencji szczęścia. Serce na moment przestało mi bić, gdy zobaczyłam jak Harry ociera z policzków łzy. Prawda była taka, że nigdy nie widziałam, by płakał. To swego rodzaju przełom, niezwykle jednak nieprzyjemny. Podbiegłam do nich szybko, nie zważając na to, że może wcale nie powinnam.
Gdy Harry pośpiesznie zniknął za rogiem zadecydowałam, że za nim pobiegnę. Louis jednak chwycił mnie za rękę, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Błagalnie spojrzał w moje oczy, doszukując się w nich choć odrobiny zrozumienia.
- Poradzi sobie. - wszeptał.
- Kretyn. - pokręciłam głową z niedowierzaniem. - On chciał Ci się oświadczyć.
Szatyn otworzył ostrożnie pudełko i wstrzymał powietrze, gdy jego oczom ukazała się obrączka. Była jeszcze piękniejsza w świetle Księżyca. Dopiero teraz do niego dotarło, o czym Harry chciał z nim porozmawiać. Pod jego przymkniętymi powiekami zebrało się kilka łez. Zanim spłynęły w dół policzków, ja biegłam już chodnikiem. Po krótkiej chwili dotarłam do swojego domu. Drzwi były otwarte. Wbiegłam na górę i zajrzałam do sypialni mojego przyjaciela. Wrzucał do torby swoje rzeczy, starając się utrzymać na nogach. Nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć. To wszystko wyglądało jak jakiś koszmar. Nie chciałam wiedzieć, jak odczuł to sam Harry, który naprawdę sowicie się zaangażował.
- Hey, spokojnie. - podeszłam niepewnie i dotknęłam jego ramienia. - Koszule się pomną jeśli tak je wrzucisz i-
- Mam to gdzieś. - rzucił chłodno, nawet na mnie nie spoglądając.- Wracam do Paryża.
- Co? - spytałam zaskoczona. - Twoja mama jest tutaj...
- Mieszkanie wciąż jest nasze. Nie udało się, ok? - odwrócił się w moją stronę i uniósł bezradnie ręce. - Nie udało.
- To nie znaczy, ze musisz odchodzić.
- Odwieziesz mnie na lotnisko?
- Harry, ja...
- Czy powinienem zadzwonić po taksówkę?
- W porządku, chodźmy.
Nie mogłam zrobić nic, by poczuł się lepiej. Nic, by zrozumiał, że świat nie kończy się na Louisie. Sęk tkwił w tym, że Tomlinson był jego powietrzem i... Czy Harry w tej chwili po prostu się dusił? Chciała mu ulżyć, nawet jeśli dozna ukojenia na pokładzie samolotu lecącego do Francji. To nie miało znaczenie. Potrzebował odejść, chciał odejść, bez słowa. Po prostu wsiedliśmy do samochodu, a potem pożegnaliśmy, gdy zbliżała się godzina wylotu.
***
To ostatni rozdział. Przygotowałam jednak jeszcze coś na kształt epilogu. Pojawi się niebawem.
pytania - ask
13 stycznia 2013
XIV
14. Niepewność jest zbawieniem.
rozdział ze szczególną dedykacją dla @JustineAvenue. Kocham Cię.
Londyn, początek lutego
Perspektywa Eleanor.
- Mógłbyś zwolnić?! - o mało co nie potknęłam się o marmurowy stopień. - Mam obcasy!
- Wybacz - szepnął spokojnie po czym przystanął i splótł palce naszych dłoni. - jestem taki podekscytowany!
Owszem. Harry od kilku dni zachowuje się jak kłębek nerwów, co było odrobinę niepokojące, ale urocze zarazem. Starałam się towarzyszyć mu w całym tym zamieszaniu. Byłam jedyną osobą (on tak twierdził), której ufał na tyle, by zdradzić swój plan. Szukanie odpowiedniego pierścionka, w którym Louis miał nieodwołalnie się zakochać okazało się nie lada wyczynem. Oboje wiedzieliśmy, jak kapryśny bywa Tomlinson. Byłam jednak w stanie wyobrazić sobie jego reakcję na oświadczyny Francuza.
Wszystko działo się szybko, ale czy powinnam się dziwić? Ich miłość kwitła w zastraszającym tempie, ale nie było w tym nic toksycznego. Są parą, która mogłaby kupić dom po tygodniu bycia ze sobą i nie byłoby w tym nic szalonego. Czasem dwie dusze nie potrafią bez siebie egzystować. Tak było w przypadku Louisa i Harry'ego. Oni po prostu musieli się spotkać, poznać i zakochać w sobie. Odrobinę to proste, ale jakież efektowne? Dotychczas nie wiedziałam, że ludzie mogą kochać się tak bezgranicznie; bez kłótni, kłamstw i braku zaufania.
Chłodny wiatr targał moimi delikatnie pofalowanymi włosami, gdy biegaliśmy po całym Londynie, od jubilera do jubilera, by znaleźć odpowiedni drobiazg. Harry nie mówił mi zbyt wiele. Byłam w niemałym szoku gdy oznajmił, że chce postawić stanowczy krok w stronę przyszłości, którą zamierza spędzić u boku Louisa. Po ponad dwóch godzinach spaceru weszliśmy do ostatniego w tej okolicy salonu z biżuterią. Westchnęłam z nadzieją, gdy Harry począł przeglądać świecidełka dumnie spoczywające pod szklaną szybą.
- Spójrz na tę. - wskazał palcem na niezwykle delikatną, złotą obrączkę, która mimo swej lekkości wyraźnie odznaczała się na tle innych.
- Idealna. - szepnęłam do jego ucha, a odziany w czarny garnitur jegomość stojący przed nami odchrząknął znacząco.
- Myśli Pan, że przypadnie do gustu facetowi, który potrafi potykać się o powietrze i jest znacząco uzależniony od perfekcyjnego uśmiechu? - zapytał Harry, a ja zachichotałam cicho gdy starszy mężczyzna ściągnął brwi w zamyśleniu.
- To wyjątkowy model, niewiele klientów się na niego decyduje. Polecałbym raczej coś bardziej powszechnego, jak ta pozłaca-
- Nie. - przerwał mu szatyn. - chcę tę.
- Jest Pan pewien? Musi Pan doskonale znać przyszłego jej właściciela.
- Hazz... - zaczęłam niepewnie. - mogę o coś spytać?
- Oczywiście, Kochanie. - odwrócił się w moją stronę i kiwnął głową.
- Skąd masz pieniądze na... to wszystko? Nie napadłeś na bank, prawda?
- Els. - westchnął ciężko. - chciałbym, ale nie.
- Więc?
- Kilka moich szkiców znalazło uznanie w oczach pewnego londyńskiego kolekcjonera. Był pod wrażeniem, dostałem za nie przyzwoita sumę.
- Nie mówiłeś, że zarabiasz na sztuce. Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Sprzedałem już kilkanaście swoich rysunków, nic w tym niebywałego. - wzruszył ramionami. - Dzięki temu nie muszę szukać pracy i więcej czasu spędzam z ludźmi, na których mi zależy.
- Właśnie. - wzdrygnęłam się lekko. - Co u twojej mamy? Londyn przypadł jej do gustu?
- Owszem - potwierdził. - ale chyba bardziej zależało jej na odnowieniu więzi z siostrą. Powinnaś ją poznać, przedstawię Cię w sobotę. Ciocia Alice organizuje kolację.
- To tam zamierzasz... ?
- Tak. Mam nadzieję, że Louis będzie dostatecznie zaskoczony.
Mężczyzna wsunął drobiazg do wybranego przez Harry'ego pudełeczka. Misja zdawała się mieć swój koniec tutaj, kwadrans przed południem. Szczęście wymalowane na wargach mojego przyjaciela mechanicznie unosiło kąciki moich ust.
Perspektywa Harry'ego.
Dzień z szatynką był naprawdę przyjemny. Wróciliśmy do domu autobusem. Louis musiał zostać w pracy nieco dłużej. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale nie zamierzałem w to wnikać. Byłem pewien, że jest mu tam... słodko. Najważniejsze, że udało mi się znaleźć odpowiednią błahostkę, która miała być dowodem moich uczuć i deklaracją na to, iż jestem gotowy spędzić z Brytyjczykiem resztę swojego życia. Miałem nadzieję, że wie o tym doskonale, ale zamierzałem dosadnie mu o tym przypomnieć. Wyglądało na to, że za cztery dni będzie mi dane zmierzyć się z nerwami, na dodatek w obecności najbliższej rodziny i przyjaciół. Mon Dieu.
Po błahej kolacji i kubku mocnej herbaty rozsiadłem się w salonie z laptopem na udach, by podroczyć się ze spędzającą noc u Zayna, Eleanor. Wyglądało na to, że brunet pali drugiego z rzędu papierosa lub przygotowuje kakao. Bądź co bądź, nie było go przy niej. Pośpiesznie zrzuciłem z telefonu kilka zdjęć na swój komputer, a jedno z nich wstawiłem na twittera. Nie musiałem czekać zbyt długo na odpowiedź Calder.
Swoją drogą, ona i Zayn mają się ku sobie naprawdę sowicie. Żadne z nich niczego jeszcze nie potwierdziło, ale z opowieści Nialla można było wywnioskować, że zachowują się jak przystało na parę. Nie mam nic przeciwko, tworzą całkiem zgrany duet. Malik pod jej wpływem odrobinę wydoroślał, jeśli można tak to nazwać. Zaczął cenić myśli, gesty i słowa, które wcześniej nie miały dla niego żadnego znaczenia. Chciałbym, by byli ze sobą szczęśliwi. Zasługują na to. Poza tym byliby cudownymi świadkami na ślubie moim i Lou. Naprawdę o tym pomyślałem? Włada mną przesadna pewność siebie, która w połączeniu z nieustępującym entuzjazmem i nutą strachu sieje w mojej psychice istne spustoszenie. Zachowuję się jak kilkulatek, który musi zmierzyć się z czymś (w jego przekonaniu) niezwykle ciężkim. Louis mnie kocha, prawda? Nie powinienem wpuszczać do swojej głowy żadnych wątpliwości. To będzie idealny wieczór, który na zawsze odmieni wszystko. Takie... małe - wielkie dopełnienie mojego szczęścia, u boku najwspanialszego człowieka, jakiego kiedykolwiek udało mi się poznać. Wspominałem już, że kocham Londyn?
Perspektywa Zayna.
- Odłóż ten komputer.
Wywróciła młynka oczyma, zanim na mnie spojrzała.
- Pójdziemy na spacer? - spytałem z nadzieją i wysunąłem dłoń w jej stronę.
- Chętnie - ujęła ją ufnie. - ale mam dość, po dzisiejszej wycieczce z Harry'm.
- Gdzie byliście? - zmarszczyłem brwi, a na jej twarzy wymalowała się nuta przerażenia.
- Cóż, my... mieliśmy ochotę na zakupy. - wzruszyła ramionami.
- Tylko kilka minut, do parku i z powrotem, hm?
- Niech będzie, ale później przygotujesz dla mnie kąpiel, jasne? - skierowała w moją stronę palec wskazujący, uśmiechając się przy tym czule.
- Tak jest.
Wieczór nie należał do łaskawych. Chłodny wiatr otulał nasze policzki naprawdę natrętnie. Czekoladowe loki wybranki mojego serca kołysały się w powietrzu z niebywałą łatwością. Byłem szczęśliwy, tylko dzięki niej. Zapomniałem o przelotnych romansach i choć kilka razy w ciągu dnia miałem ochotę zedrzeć ubranie z jej idealnego ciała - nie robiłem tego, a nawet nie starałem się sprawdzić, czy ona przypadkiem również nie ma na to ochoty. Szanowałem jej wybory. Wiedziałem, że ma w głowie stosowny plan dotyczący mojej osoby i chyba w jakimś sensie mi to imponowało. Czułem się potrzebny i choć zawsze była między nami przyjaźń, teraz wszystko było intensywniejsze.
- Harry i Louis - zacząłem spokojnie. - Liam i Danielle, Niall... Niall i ktoś tam z Dublina. Co z nami?
- Niall i kto? - wzdrygnęła się, a ja westchnąłem.
- Ma kogoś w Irlandii, nie wyłapałaś? Bo niby po co wciąż tam przesiaduje?
- Sądziłam raczej, że może ma nas dość albo samo miasto go irytuje.
- Dobre sobie. - uniosłem brwi. - Ukrywa przed nami ją albo... jego. Nie wiem tylko dlaczego.
- Najwyraźniej ma powód. - uśmiechnęła się lekko i spojrzała w niebo.
- Pytałem o coś. - ostrożnie szturchnąłem ją w bok, po czym ująłem jej dłoń i splotłem ze sobą nasze place.
Spojrzała na moją twarz i byłem pewien, że zacznie się śmiać lub po prostu jednym zdaniem zburzy to, co zbudowałem w swojej głowie; obraz przyszłości, odrobinę zamazany i niepewny, ale jednak mój. Nasz.
- Zayn - szepnęła. - To skomplikowane.
- Co jest skomplikowane? - przystanąłem na moment.
- My.
- Dlaczego?
- Boję się z tobą być. Kiedyś nawet bałam się przyznać przed samą sobą, że Cię kocham. Lęk przed bólem i utratą Ciebie jest silniejszy od chęci budzenia Cię kawą każdego ranka i zasypiania w Twoich ramionach po dniu pełnym normalności.
- Zaraz - spojrzałem na jej twarz. - kochasz mnie?
- Wariat - zachichotała. - Przecież to logiczne.
- Nie dla mnie. - pokręciłem głową z rozbawieniem.
- Nie poszłabym do łóżka z kimś, kogo nie darze uczuciem. - wyjaśniła, a ja skinąłem głową.
- Tak, za to ja prawie zawsze.
- Przestań, nie to miałam na myśli.
- Wiem, ale mam świadomość tego, dlaczego włada Tobą strach.
Nic dziwnego, że Eleanor nie jest pewna i że nosiw sobie obawy. Jestem dupkiem, a ona ze swoją nieskazitelną osobowością i urodą może być z kim tylko zechce. Nawet Louis uległ jej wdziękom, choć woli facetów. Jest gejem, kurwa. Co za paranoja. Powinienem bardziej się starać, sprawić, by była pewna, że chce ze mną być. Słowa niczego nie zmienią, ludzie są całkiem nieźli w kłamstwach. Muszę zrobić coś, co wszystko odmieni. Sęk w tym, że nie wiem w którą stronę należy postawić krok, by był efektowny.
Jeśli macie jakieś pytania - ask
Follow me - twitter
rozdział ze szczególną dedykacją dla @JustineAvenue. Kocham Cię.
Londyn, początek lutego
Perspektywa Eleanor.
- Mógłbyś zwolnić?! - o mało co nie potknęłam się o marmurowy stopień. - Mam obcasy!
- Wybacz - szepnął spokojnie po czym przystanął i splótł palce naszych dłoni. - jestem taki podekscytowany!
Owszem. Harry od kilku dni zachowuje się jak kłębek nerwów, co było odrobinę niepokojące, ale urocze zarazem. Starałam się towarzyszyć mu w całym tym zamieszaniu. Byłam jedyną osobą (on tak twierdził), której ufał na tyle, by zdradzić swój plan. Szukanie odpowiedniego pierścionka, w którym Louis miał nieodwołalnie się zakochać okazało się nie lada wyczynem. Oboje wiedzieliśmy, jak kapryśny bywa Tomlinson. Byłam jednak w stanie wyobrazić sobie jego reakcję na oświadczyny Francuza.
Wszystko działo się szybko, ale czy powinnam się dziwić? Ich miłość kwitła w zastraszającym tempie, ale nie było w tym nic toksycznego. Są parą, która mogłaby kupić dom po tygodniu bycia ze sobą i nie byłoby w tym nic szalonego. Czasem dwie dusze nie potrafią bez siebie egzystować. Tak było w przypadku Louisa i Harry'ego. Oni po prostu musieli się spotkać, poznać i zakochać w sobie. Odrobinę to proste, ale jakież efektowne? Dotychczas nie wiedziałam, że ludzie mogą kochać się tak bezgranicznie; bez kłótni, kłamstw i braku zaufania.
Chłodny wiatr targał moimi delikatnie pofalowanymi włosami, gdy biegaliśmy po całym Londynie, od jubilera do jubilera, by znaleźć odpowiedni drobiazg. Harry nie mówił mi zbyt wiele. Byłam w niemałym szoku gdy oznajmił, że chce postawić stanowczy krok w stronę przyszłości, którą zamierza spędzić u boku Louisa. Po ponad dwóch godzinach spaceru weszliśmy do ostatniego w tej okolicy salonu z biżuterią. Westchnęłam z nadzieją, gdy Harry począł przeglądać świecidełka dumnie spoczywające pod szklaną szybą.
- Spójrz na tę. - wskazał palcem na niezwykle delikatną, złotą obrączkę, która mimo swej lekkości wyraźnie odznaczała się na tle innych.
- Idealna. - szepnęłam do jego ucha, a odziany w czarny garnitur jegomość stojący przed nami odchrząknął znacząco.
- Myśli Pan, że przypadnie do gustu facetowi, który potrafi potykać się o powietrze i jest znacząco uzależniony od perfekcyjnego uśmiechu? - zapytał Harry, a ja zachichotałam cicho gdy starszy mężczyzna ściągnął brwi w zamyśleniu.
- To wyjątkowy model, niewiele klientów się na niego decyduje. Polecałbym raczej coś bardziej powszechnego, jak ta pozłaca-
- Nie. - przerwał mu szatyn. - chcę tę.
- Jest Pan pewien? Musi Pan doskonale znać przyszłego jej właściciela.
- Hazz... - zaczęłam niepewnie. - mogę o coś spytać?
- Oczywiście, Kochanie. - odwrócił się w moją stronę i kiwnął głową.
- Skąd masz pieniądze na... to wszystko? Nie napadłeś na bank, prawda?
- Els. - westchnął ciężko. - chciałbym, ale nie.
- Więc?
- Kilka moich szkiców znalazło uznanie w oczach pewnego londyńskiego kolekcjonera. Był pod wrażeniem, dostałem za nie przyzwoita sumę.
- Nie mówiłeś, że zarabiasz na sztuce. Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Sprzedałem już kilkanaście swoich rysunków, nic w tym niebywałego. - wzruszył ramionami. - Dzięki temu nie muszę szukać pracy i więcej czasu spędzam z ludźmi, na których mi zależy.
- Właśnie. - wzdrygnęłam się lekko. - Co u twojej mamy? Londyn przypadł jej do gustu?
- Owszem - potwierdził. - ale chyba bardziej zależało jej na odnowieniu więzi z siostrą. Powinnaś ją poznać, przedstawię Cię w sobotę. Ciocia Alice organizuje kolację.
- To tam zamierzasz... ?
- Tak. Mam nadzieję, że Louis będzie dostatecznie zaskoczony.
Mężczyzna wsunął drobiazg do wybranego przez Harry'ego pudełeczka. Misja zdawała się mieć swój koniec tutaj, kwadrans przed południem. Szczęście wymalowane na wargach mojego przyjaciela mechanicznie unosiło kąciki moich ust.
Perspektywa Harry'ego.
Dzień z szatynką był naprawdę przyjemny. Wróciliśmy do domu autobusem. Louis musiał zostać w pracy nieco dłużej. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale nie zamierzałem w to wnikać. Byłem pewien, że jest mu tam... słodko. Najważniejsze, że udało mi się znaleźć odpowiednią błahostkę, która miała być dowodem moich uczuć i deklaracją na to, iż jestem gotowy spędzić z Brytyjczykiem resztę swojego życia. Miałem nadzieję, że wie o tym doskonale, ale zamierzałem dosadnie mu o tym przypomnieć. Wyglądało na to, że za cztery dni będzie mi dane zmierzyć się z nerwami, na dodatek w obecności najbliższej rodziny i przyjaciół. Mon Dieu.
Po błahej kolacji i kubku mocnej herbaty rozsiadłem się w salonie z laptopem na udach, by podroczyć się ze spędzającą noc u Zayna, Eleanor. Wyglądało na to, że brunet pali drugiego z rzędu papierosa lub przygotowuje kakao. Bądź co bądź, nie było go przy niej. Pośpiesznie zrzuciłem z telefonu kilka zdjęć na swój komputer, a jedno z nich wstawiłem na twittera. Nie musiałem czekać zbyt długo na odpowiedź Calder.
Swoją drogą, ona i Zayn mają się ku sobie naprawdę sowicie. Żadne z nich niczego jeszcze nie potwierdziło, ale z opowieści Nialla można było wywnioskować, że zachowują się jak przystało na parę. Nie mam nic przeciwko, tworzą całkiem zgrany duet. Malik pod jej wpływem odrobinę wydoroślał, jeśli można tak to nazwać. Zaczął cenić myśli, gesty i słowa, które wcześniej nie miały dla niego żadnego znaczenia. Chciałbym, by byli ze sobą szczęśliwi. Zasługują na to. Poza tym byliby cudownymi świadkami na ślubie moim i Lou. Naprawdę o tym pomyślałem? Włada mną przesadna pewność siebie, która w połączeniu z nieustępującym entuzjazmem i nutą strachu sieje w mojej psychice istne spustoszenie. Zachowuję się jak kilkulatek, który musi zmierzyć się z czymś (w jego przekonaniu) niezwykle ciężkim. Louis mnie kocha, prawda? Nie powinienem wpuszczać do swojej głowy żadnych wątpliwości. To będzie idealny wieczór, który na zawsze odmieni wszystko. Takie... małe - wielkie dopełnienie mojego szczęścia, u boku najwspanialszego człowieka, jakiego kiedykolwiek udało mi się poznać. Wspominałem już, że kocham Londyn?
Perspektywa Zayna.
- Odłóż ten komputer.
Wywróciła młynka oczyma, zanim na mnie spojrzała.
- Pójdziemy na spacer? - spytałem z nadzieją i wysunąłem dłoń w jej stronę.
- Chętnie - ujęła ją ufnie. - ale mam dość, po dzisiejszej wycieczce z Harry'm.
- Gdzie byliście? - zmarszczyłem brwi, a na jej twarzy wymalowała się nuta przerażenia.
- Cóż, my... mieliśmy ochotę na zakupy. - wzruszyła ramionami.
- Tylko kilka minut, do parku i z powrotem, hm?
- Niech będzie, ale później przygotujesz dla mnie kąpiel, jasne? - skierowała w moją stronę palec wskazujący, uśmiechając się przy tym czule.
- Tak jest.
Wieczór nie należał do łaskawych. Chłodny wiatr otulał nasze policzki naprawdę natrętnie. Czekoladowe loki wybranki mojego serca kołysały się w powietrzu z niebywałą łatwością. Byłem szczęśliwy, tylko dzięki niej. Zapomniałem o przelotnych romansach i choć kilka razy w ciągu dnia miałem ochotę zedrzeć ubranie z jej idealnego ciała - nie robiłem tego, a nawet nie starałem się sprawdzić, czy ona przypadkiem również nie ma na to ochoty. Szanowałem jej wybory. Wiedziałem, że ma w głowie stosowny plan dotyczący mojej osoby i chyba w jakimś sensie mi to imponowało. Czułem się potrzebny i choć zawsze była między nami przyjaźń, teraz wszystko było intensywniejsze.
- Harry i Louis - zacząłem spokojnie. - Liam i Danielle, Niall... Niall i ktoś tam z Dublina. Co z nami?
- Niall i kto? - wzdrygnęła się, a ja westchnąłem.
- Ma kogoś w Irlandii, nie wyłapałaś? Bo niby po co wciąż tam przesiaduje?
- Sądziłam raczej, że może ma nas dość albo samo miasto go irytuje.
- Dobre sobie. - uniosłem brwi. - Ukrywa przed nami ją albo... jego. Nie wiem tylko dlaczego.
- Najwyraźniej ma powód. - uśmiechnęła się lekko i spojrzała w niebo.
- Pytałem o coś. - ostrożnie szturchnąłem ją w bok, po czym ująłem jej dłoń i splotłem ze sobą nasze place.
Spojrzała na moją twarz i byłem pewien, że zacznie się śmiać lub po prostu jednym zdaniem zburzy to, co zbudowałem w swojej głowie; obraz przyszłości, odrobinę zamazany i niepewny, ale jednak mój. Nasz.
- Zayn - szepnęła. - To skomplikowane.
- Co jest skomplikowane? - przystanąłem na moment.
- My.
- Dlaczego?
- Boję się z tobą być. Kiedyś nawet bałam się przyznać przed samą sobą, że Cię kocham. Lęk przed bólem i utratą Ciebie jest silniejszy od chęci budzenia Cię kawą każdego ranka i zasypiania w Twoich ramionach po dniu pełnym normalności.
- Zaraz - spojrzałem na jej twarz. - kochasz mnie?
- Wariat - zachichotała. - Przecież to logiczne.
- Nie dla mnie. - pokręciłem głową z rozbawieniem.
- Nie poszłabym do łóżka z kimś, kogo nie darze uczuciem. - wyjaśniła, a ja skinąłem głową.
- Tak, za to ja prawie zawsze.
- Przestań, nie to miałam na myśli.
- Wiem, ale mam świadomość tego, dlaczego włada Tobą strach.
Nic dziwnego, że Eleanor nie jest pewna i że nosiw sobie obawy. Jestem dupkiem, a ona ze swoją nieskazitelną osobowością i urodą może być z kim tylko zechce. Nawet Louis uległ jej wdziękom, choć woli facetów. Jest gejem, kurwa. Co za paranoja. Powinienem bardziej się starać, sprawić, by była pewna, że chce ze mną być. Słowa niczego nie zmienią, ludzie są całkiem nieźli w kłamstwach. Muszę zrobić coś, co wszystko odmieni. Sęk w tym, że nie wiem w którą stronę należy postawić krok, by był efektowny.
***
Jeśli macie jakieś pytania - ask
Follow me - twitter
6 stycznia 2013
XIII
13. Odnaleźć siebie w kimś, kim stałeś się dla bratniej duszy.
Paryż
Perspektywa Harry'ego.
Było mi gorąco. Zniecierpliwienie krążyło w moich żyłach, opornie tłocząc gęstą krew. Powietrze pozbawione jego oddechu było gorzkie, dlatego tak łapczywie łączyłem nasze usta w kolejnych, niezgrabnych muśnięciach. Na zewnątrz było słychać krzyki, a szampan zapewne miał lać się w nieskończoność. Nie sądziłem, że ta chwila będzie taka odurzająca.
Louis był dla mnie swego rodzaju świętością. Gdy mieszkałem we Francji, nie wyobrażałem sobie związku pozbawionego seksu. Cóż, tak się utarło, że głownie na cielesności opierała się każda więź. Nie miałem z tym problemu. Sądziłem, że tak winno być, skoro obu stronom to odpowiada. Gdy poznałem Lou, wszystko w bardzo szybkim tempie odwróciło się o 180 stopni. Największe znaczenie miał dla mnie jego nienaganny uśmiech. To jak na mnie patrzy i gdy przytula się ja mały chłopiec w poszukiwaniu choć odrobiny ciepła. Nigdy nie widziałem w nim faceta, którego powinienem zaciągnąć do łóżka. Można by to uznać za błąd, powinienem być teraz w rozterce, a jednak... wszystko szło gładko, jakbyśmy oboje nieświadomie wyczekiwali tej nocy.
Miałem przed oczami jego nagi tors. Wątła klatka piersiowa unosiła się pod wpływem przyśpieszanego oddechu. Jego uda szczelnie okalały moje biodra, a chłodne dłonie ufnie wspierały na brzuchu. Drżał, choć raczyłem go tylko delikatnym spojrzeniem. Moje wargi wykrzywiły się w niepewny uśmiech, gdy spokojnie westchnął. Całe to jego skrępowanie, było tak cholernie urocze.
- Louis - szepnąłem. - wszystko w porządku?
- Tak. - skinął lekko głową.
Grzywka zakryła jego oczy, a ja mimowolnie poszerzyłem swój uśmiech.
Był niebywale delikatny, ale czasem miałem wrażenie, że to on trzyma nad wszystkim kontrolę; że nic nie jest w stanie stanąć na jego (a w gruncie rzeczy naszej) drodze. Był spokojny, jego głos cudownie melodyjny, ale miał w sobie iskierkę o której zwykłem pamiętać nawet w chwilach takich jak ta. Wsparłem się na łokciach, by musnąć wargami jego podbródek.Zacisnął dłonie na moich ramionach dając mi do zrozumienia, że nie powinienem się już odsuwać. Że wszystko czego mu potrzeba, to moja bliskość.
Zgrabnie ułożyłem go na ciemnej pościeli. Przysunąłem wargi do jego ucha by wyszeptać jak wielkim darzę go uczuciem. Jego ciało powoli poddawało się mojemu dotykowi. Wciąż drżał, ale teraz odczuwałem to jako coś przyjemnego, bez krzty wątpliwości czy strachu. Prawa dłoń natrętnie dotykała jego policzka. Lewą natomiast zsunąłem nieco niżej, by otulić dotykiem palców jego płaski brzuch. Syknął cicho, nie wiedzieć czy z zadowolenia czy w proteście, gdy dwa palce wsunęły się pod materiał jego bielizny. Wciąż wtulałem policzek w jego szyję. Zapach tej aksamitnej wręcz skóry paraliżował mnie od wewnątrz. Czułem się głodny, głodny jego dotyku, jego ust, jego szeptów, a nawet jego zębów, które co jakiś czas zagarniały w uścisk inny fragment mojej skóry.
- Rozchyl uda. - mój ochrypły głos otarł się o jego ucho.
Reakcja była natychmiastowa. Ułożyłem się tak, by nam obu było wygodniej. W tym samym czasie nieco odważniej wsunąłem dłoń w jego bieliznę, na co on wzdrygnął się mimo woli i spojrzał na moją twarz. Byłem pewien, że w turkusie jego oczu doszukam się jakiejś kary lub swego rodzaju pożałowania. Jedyne co jednak zobaczyłem, to niezmącony spokój. Jego rozanielona twarz delikatnie otulała spojrzeniem każdy detal mojej. Pochyliłem się ostrożnie, by dotknąć koniuszkiem nosa, jego. Nie zamierzałem się wycofać. Nagle fakt, że to Louis, że to moja miłość, że to człowiek, za szczęście którego mógłbym skoczyć do Sekwany, przestał mnie onieśmielać. Wachlarz jego rzęs uniemożliwił mi dostęp do jasny tęczówek więc wykonałem kolejny ruch, na który mój chłopak zareagował westchnieniem. Zacisnąłem dłoń na jego przyrodzeniu i począłem wolno, naprawdę wolno i opornie przesuwać nią w górę i w dół. Szatyn rozchyli wargi i uniósł powieki, by ponownie na mnie spojrzeć. Delikatne, prawie niewyczuwalne ruchy jego bioder sprowadziły mnie na właściwy rytm, przez co już po chwili przyśpieszyłem ruchy dłoni, a Louis z cichym jękiem wpił się w moje usta.
Jego wargi były brutalne. Naprawdę mocno i zachłannie kradły mi kolejne pocałunki. Jego jęki przyprawiały mnie o specyficzne spazmy. Było mi goręcej, z chwili na chwilę. Satysfakcję sprawiał mi fakt, że najważniejsza osoba w moim życiu wije się pod moim ciałem z nadmiaru przyjemności. Uśmiechnąłem się, gdy począł się wiercić, nie wiedząc co powinien zrobić z rękoma. Spowolniłem swoje ruchy i zsunąłem się z pocałunkami na jego klatkę piersiową. Oddychał ciężko, wyraźnie niezadowolony moją zmianą pozycji. Zsunąłem z jego bioder materiał przylegających bokserek, które tylko wszystko utrudniały. Moje usta wciąż pieściły dotykiem skórę na jego brzuchu. Czułem się spełniony z nim, tutaj. Wszystko zdawało się być idealne, choć nasze oddechy pachniały winem, a brak specyficznej atmosfery był nieunikniony. Gdy moje usta dotarły do najbardziej wrażliwego punktu jego ciała, jęknął donośnie zapominając o sąsiadach, którzy zapewne starali się już zasnąć, po dość intensywnym świętowaniu ostatniego dnia roku. Byłem pewien, że jest już u kresu i nie zamierzałem tego spowalniać. Jego palce wplotły się w moje włosy. Nie był delikatny, ten uścisk naprawdę sprawiał mi ból. Odnajdywałem w tym jednak niepowtarzalną stosowność. Kilka ostatnich, stanowczych ruchów ustami i Louis doszedł drżąc bez opamiętania i jęcząc, co kilka chwil wykrzykując moje imię, otulone jakimś nieprzyzwoitym przekleństwem. Oblizałem lepiące się wargi i spojrzałem na jego zarumienione policzki. Ten widok był najcudowniejszą "nagrodą". Wróciłem do poprzedniej pozycji, by wyłapać spojrzeniem każda kropelkę potu spływająca w dół jego skroni. Minęła chwila, zanim jego oddech się unormował, a mięśnie należycie rozluźniły. Dotknął palcami mojego policzka i subtelnie się uśmiechnął.
- Chcę, żebyś mnie kochał - wyszeptał pewnie. - teraz.
Złączyłem nasze wargi w namiętnym pocałunku, zanim Louis zdążył ułożyć się na brzuchu. Jego skąpane w nieładzie włosy, kark, idealne plecy, pośladki - był definicją perfekcji, moją własną, choć nie raz zwykł narzekać na swoje ciało. Był piękny, szczególnie w chwili takiej jak ta, gdy wciąż starał się zapanować na dreszczami.
Nie myślałem o tej chwili. Nie zastanawiałem się, jak to będzie pieprzyć się z Louisem. Nie wiem dlaczego szczędziłem sobie tego typu wyobrażeń. Chyba ta miłość, którą go darzę zdążyła wszystko mi przysłonić. Nie sądziłem jednak, że będę względem niego taki pewny siebie. Zazwyczaj władała mną troska o jego dobro, a teraz po prostu wbiłem się w jego ciało jednym, agresywnym ruchem. Jego krzyk zawisł w powietrzu, gdy już pierwszym pchnięciem uderzyłem w ten tak bardzo czuły punkt. Uchwyciłem w dłoń jego szyję, by przyciągnąć go nieco bliżej. Był chyba odrobinę zaskoczony moimi posunięciami. Spodziewał się większej dozy subtelności. Nie zamierzałem mu jednak jej dać. Pragnąłem, by zapamiętał tę noc na długo.
- Tomlinson - syknąłem wprost do jego ucha, powoli wykonując kolejne ruchy biodrami. - jak to jest czuć mnie w sobie?
Słyszałem jak jego usta się rozchylają, ale jedyne co się z nich wydobyło, to ciche stęknięcie.
- Mów. - nakazałem stanowczo, zaciskając palce na jego delikatnej szyi.
Nie chciałem go skrzywdzić. Miałem tylko ochotę oddzielić grubą linią czułość, którą otrzymał ode mnie dotychczas od tego, co dzieje się i dziać będzie w sypialni. Odrobina pikanterii była jak najbardziej na miejscu.
- Więc - zaczął powoli. - To cholernie wspan-
Przerwał nagle, gdy wzmocniłem swoje pchnięcia. Przyozdobił sypialnię kilkoma przeciągłymi jękami, którymi doprowadzał mnie do agonii.
- Nie przerywaj. - szarpnąłem ostrożnie, bądź co bądź, za jego włosy.
Podobało mu się, nie znał mnie od tej strony. Ja sam chyba siebie nie znałem. Czy to możliwe, bym był tak śmiały tylko względem Louis'a? To cudowne, mieć świadomość, jak wielki ma na mnie wpływ. Kurwa.
- Harry błagam, po prostu nie... nie przestawaj - jęczał, zaciskając smukłe palce na prześcieradle.
Wiedziałem, że nie wytrzymam już zbyt długo. Było mi cholernie dobrze. Sama myśli, że jestem w Louis'ie, w moim ukochanym, cudownym Lou, zdawała się wszystko potęgować. Usłyszałem jego krzyk, a gdy opadł na pościel miałem pewność, że osiągnął stosowny szczyt. Ostatnim ruchem przyprawiłem swoje ciało o niewyobrażalnie mocny orgazm. Przed oczyma stanęła mi mgła, a gdy wtuliłem policzek w jego ciepłe plecy, oddech powoli wracał do stosowności.
Mam za sobą kilka łóżkowych przygód, ale żadna nie dała mi tyle przyjemności i uczuć, jednocześnie. Byłem sobą w tych poczynaniach, gdy dominowałem, wyglądało to właśnie w ten sposób. Dlaczego więc dopiero teraz odczuwałem wszystko tak intensywnie? Położyłem się na boku, by móc na niego patrzeć. By widzieć, jak po raz kolejny stara się unormować bicie serca. Byłem pewien, że jest zmęczony, ale gdy na mnie spojrzał, z tym cwanym, odważnym uśmieszkiem, westchnął tylko wyczekująco.
- Powinniśmy wziąć prysznic. - szepnął, przysuwając się bliżej.
- Zgadzam się. Poza tym, musimy się wyspać.
- Nie chrzań, domagam się kolejnego razu. Daję Ci 10 minut.
Nie lubię opisywać takich scen, bo wiem, że nie potrafię. Mam jednak nadzieję, że każdy kto przeczyta znajdzie choć jedno zdanie, które przypadnie mu do gustu. Pozdrawiam xx
twitter
ask
Paryż
Perspektywa Harry'ego.
Było mi gorąco. Zniecierpliwienie krążyło w moich żyłach, opornie tłocząc gęstą krew. Powietrze pozbawione jego oddechu było gorzkie, dlatego tak łapczywie łączyłem nasze usta w kolejnych, niezgrabnych muśnięciach. Na zewnątrz było słychać krzyki, a szampan zapewne miał lać się w nieskończoność. Nie sądziłem, że ta chwila będzie taka odurzająca.
Louis był dla mnie swego rodzaju świętością. Gdy mieszkałem we Francji, nie wyobrażałem sobie związku pozbawionego seksu. Cóż, tak się utarło, że głownie na cielesności opierała się każda więź. Nie miałem z tym problemu. Sądziłem, że tak winno być, skoro obu stronom to odpowiada. Gdy poznałem Lou, wszystko w bardzo szybkim tempie odwróciło się o 180 stopni. Największe znaczenie miał dla mnie jego nienaganny uśmiech. To jak na mnie patrzy i gdy przytula się ja mały chłopiec w poszukiwaniu choć odrobiny ciepła. Nigdy nie widziałem w nim faceta, którego powinienem zaciągnąć do łóżka. Można by to uznać za błąd, powinienem być teraz w rozterce, a jednak... wszystko szło gładko, jakbyśmy oboje nieświadomie wyczekiwali tej nocy.
Miałem przed oczami jego nagi tors. Wątła klatka piersiowa unosiła się pod wpływem przyśpieszanego oddechu. Jego uda szczelnie okalały moje biodra, a chłodne dłonie ufnie wspierały na brzuchu. Drżał, choć raczyłem go tylko delikatnym spojrzeniem. Moje wargi wykrzywiły się w niepewny uśmiech, gdy spokojnie westchnął. Całe to jego skrępowanie, było tak cholernie urocze.
- Louis - szepnąłem. - wszystko w porządku?
- Tak. - skinął lekko głową.
Grzywka zakryła jego oczy, a ja mimowolnie poszerzyłem swój uśmiech.
Był niebywale delikatny, ale czasem miałem wrażenie, że to on trzyma nad wszystkim kontrolę; że nic nie jest w stanie stanąć na jego (a w gruncie rzeczy naszej) drodze. Był spokojny, jego głos cudownie melodyjny, ale miał w sobie iskierkę o której zwykłem pamiętać nawet w chwilach takich jak ta. Wsparłem się na łokciach, by musnąć wargami jego podbródek.Zacisnął dłonie na moich ramionach dając mi do zrozumienia, że nie powinienem się już odsuwać. Że wszystko czego mu potrzeba, to moja bliskość.
Zgrabnie ułożyłem go na ciemnej pościeli. Przysunąłem wargi do jego ucha by wyszeptać jak wielkim darzę go uczuciem. Jego ciało powoli poddawało się mojemu dotykowi. Wciąż drżał, ale teraz odczuwałem to jako coś przyjemnego, bez krzty wątpliwości czy strachu. Prawa dłoń natrętnie dotykała jego policzka. Lewą natomiast zsunąłem nieco niżej, by otulić dotykiem palców jego płaski brzuch. Syknął cicho, nie wiedzieć czy z zadowolenia czy w proteście, gdy dwa palce wsunęły się pod materiał jego bielizny. Wciąż wtulałem policzek w jego szyję. Zapach tej aksamitnej wręcz skóry paraliżował mnie od wewnątrz. Czułem się głodny, głodny jego dotyku, jego ust, jego szeptów, a nawet jego zębów, które co jakiś czas zagarniały w uścisk inny fragment mojej skóry.
- Rozchyl uda. - mój ochrypły głos otarł się o jego ucho.
Reakcja była natychmiastowa. Ułożyłem się tak, by nam obu było wygodniej. W tym samym czasie nieco odważniej wsunąłem dłoń w jego bieliznę, na co on wzdrygnął się mimo woli i spojrzał na moją twarz. Byłem pewien, że w turkusie jego oczu doszukam się jakiejś kary lub swego rodzaju pożałowania. Jedyne co jednak zobaczyłem, to niezmącony spokój. Jego rozanielona twarz delikatnie otulała spojrzeniem każdy detal mojej. Pochyliłem się ostrożnie, by dotknąć koniuszkiem nosa, jego. Nie zamierzałem się wycofać. Nagle fakt, że to Louis, że to moja miłość, że to człowiek, za szczęście którego mógłbym skoczyć do Sekwany, przestał mnie onieśmielać. Wachlarz jego rzęs uniemożliwił mi dostęp do jasny tęczówek więc wykonałem kolejny ruch, na który mój chłopak zareagował westchnieniem. Zacisnąłem dłoń na jego przyrodzeniu i począłem wolno, naprawdę wolno i opornie przesuwać nią w górę i w dół. Szatyn rozchyli wargi i uniósł powieki, by ponownie na mnie spojrzeć. Delikatne, prawie niewyczuwalne ruchy jego bioder sprowadziły mnie na właściwy rytm, przez co już po chwili przyśpieszyłem ruchy dłoni, a Louis z cichym jękiem wpił się w moje usta.
Jego wargi były brutalne. Naprawdę mocno i zachłannie kradły mi kolejne pocałunki. Jego jęki przyprawiały mnie o specyficzne spazmy. Było mi goręcej, z chwili na chwilę. Satysfakcję sprawiał mi fakt, że najważniejsza osoba w moim życiu wije się pod moim ciałem z nadmiaru przyjemności. Uśmiechnąłem się, gdy począł się wiercić, nie wiedząc co powinien zrobić z rękoma. Spowolniłem swoje ruchy i zsunąłem się z pocałunkami na jego klatkę piersiową. Oddychał ciężko, wyraźnie niezadowolony moją zmianą pozycji. Zsunąłem z jego bioder materiał przylegających bokserek, które tylko wszystko utrudniały. Moje usta wciąż pieściły dotykiem skórę na jego brzuchu. Czułem się spełniony z nim, tutaj. Wszystko zdawało się być idealne, choć nasze oddechy pachniały winem, a brak specyficznej atmosfery był nieunikniony. Gdy moje usta dotarły do najbardziej wrażliwego punktu jego ciała, jęknął donośnie zapominając o sąsiadach, którzy zapewne starali się już zasnąć, po dość intensywnym świętowaniu ostatniego dnia roku. Byłem pewien, że jest już u kresu i nie zamierzałem tego spowalniać. Jego palce wplotły się w moje włosy. Nie był delikatny, ten uścisk naprawdę sprawiał mi ból. Odnajdywałem w tym jednak niepowtarzalną stosowność. Kilka ostatnich, stanowczych ruchów ustami i Louis doszedł drżąc bez opamiętania i jęcząc, co kilka chwil wykrzykując moje imię, otulone jakimś nieprzyzwoitym przekleństwem. Oblizałem lepiące się wargi i spojrzałem na jego zarumienione policzki. Ten widok był najcudowniejszą "nagrodą". Wróciłem do poprzedniej pozycji, by wyłapać spojrzeniem każda kropelkę potu spływająca w dół jego skroni. Minęła chwila, zanim jego oddech się unormował, a mięśnie należycie rozluźniły. Dotknął palcami mojego policzka i subtelnie się uśmiechnął.
- Chcę, żebyś mnie kochał - wyszeptał pewnie. - teraz.
Złączyłem nasze wargi w namiętnym pocałunku, zanim Louis zdążył ułożyć się na brzuchu. Jego skąpane w nieładzie włosy, kark, idealne plecy, pośladki - był definicją perfekcji, moją własną, choć nie raz zwykł narzekać na swoje ciało. Był piękny, szczególnie w chwili takiej jak ta, gdy wciąż starał się zapanować na dreszczami.
Nie myślałem o tej chwili. Nie zastanawiałem się, jak to będzie pieprzyć się z Louisem. Nie wiem dlaczego szczędziłem sobie tego typu wyobrażeń. Chyba ta miłość, którą go darzę zdążyła wszystko mi przysłonić. Nie sądziłem jednak, że będę względem niego taki pewny siebie. Zazwyczaj władała mną troska o jego dobro, a teraz po prostu wbiłem się w jego ciało jednym, agresywnym ruchem. Jego krzyk zawisł w powietrzu, gdy już pierwszym pchnięciem uderzyłem w ten tak bardzo czuły punkt. Uchwyciłem w dłoń jego szyję, by przyciągnąć go nieco bliżej. Był chyba odrobinę zaskoczony moimi posunięciami. Spodziewał się większej dozy subtelności. Nie zamierzałem mu jednak jej dać. Pragnąłem, by zapamiętał tę noc na długo.
- Tomlinson - syknąłem wprost do jego ucha, powoli wykonując kolejne ruchy biodrami. - jak to jest czuć mnie w sobie?
Słyszałem jak jego usta się rozchylają, ale jedyne co się z nich wydobyło, to ciche stęknięcie.
- Mów. - nakazałem stanowczo, zaciskając palce na jego delikatnej szyi.
Nie chciałem go skrzywdzić. Miałem tylko ochotę oddzielić grubą linią czułość, którą otrzymał ode mnie dotychczas od tego, co dzieje się i dziać będzie w sypialni. Odrobina pikanterii była jak najbardziej na miejscu.
- Więc - zaczął powoli. - To cholernie wspan-
Przerwał nagle, gdy wzmocniłem swoje pchnięcia. Przyozdobił sypialnię kilkoma przeciągłymi jękami, którymi doprowadzał mnie do agonii.
- Nie przerywaj. - szarpnąłem ostrożnie, bądź co bądź, za jego włosy.
Podobało mu się, nie znał mnie od tej strony. Ja sam chyba siebie nie znałem. Czy to możliwe, bym był tak śmiały tylko względem Louis'a? To cudowne, mieć świadomość, jak wielki ma na mnie wpływ. Kurwa.
- Harry błagam, po prostu nie... nie przestawaj - jęczał, zaciskając smukłe palce na prześcieradle.
Wiedziałem, że nie wytrzymam już zbyt długo. Było mi cholernie dobrze. Sama myśli, że jestem w Louis'ie, w moim ukochanym, cudownym Lou, zdawała się wszystko potęgować. Usłyszałem jego krzyk, a gdy opadł na pościel miałem pewność, że osiągnął stosowny szczyt. Ostatnim ruchem przyprawiłem swoje ciało o niewyobrażalnie mocny orgazm. Przed oczyma stanęła mi mgła, a gdy wtuliłem policzek w jego ciepłe plecy, oddech powoli wracał do stosowności.
Mam za sobą kilka łóżkowych przygód, ale żadna nie dała mi tyle przyjemności i uczuć, jednocześnie. Byłem sobą w tych poczynaniach, gdy dominowałem, wyglądało to właśnie w ten sposób. Dlaczego więc dopiero teraz odczuwałem wszystko tak intensywnie? Położyłem się na boku, by móc na niego patrzeć. By widzieć, jak po raz kolejny stara się unormować bicie serca. Byłem pewien, że jest zmęczony, ale gdy na mnie spojrzał, z tym cwanym, odważnym uśmieszkiem, westchnął tylko wyczekująco.
- Powinniśmy wziąć prysznic. - szepnął, przysuwając się bliżej.
- Zgadzam się. Poza tym, musimy się wyspać.
- Nie chrzań, domagam się kolejnego razu. Daję Ci 10 minut.
***
Nie lubię opisywać takich scen, bo wiem, że nie potrafię. Mam jednak nadzieję, że każdy kto przeczyta znajdzie choć jedno zdanie, które przypadnie mu do gustu. Pozdrawiam xx
ask
Subskrybuj:
Posty (Atom)