31 grudnia 2012

XII

12. Niezwykle przyjemny obowiązek celebrowania.




koniec grudnia, Paryż

Perspektywa Harry'ego.

Mama była taka szczęśliwa. Przytulała to mnie, to Louis'a, zupełnie bez powodu. Mój chłopak był tym zachwycony, a ja uważałem, że to po prostu urocze. Nigdy nie dawałem jej zbyt wiele swojej bliskości. Kochałem ją, ponad życie, ale nie czułem potrzeby przytulania jej, czy żegnania się pocałunkiem w policzek. To wszystko nagle się zmieniło, a ona doskonale o tym wiedziała i postanowiła skrzętnie to wykorzystywać. Wciąż czułem wokół te cholerne święta.

Zapach ciasta ze śliwkami sparaliżował mnie intensywnością, gdy wszedłem do kuchni by zobaczyć jak mojemu ukochanemu idzie parzenie herbaty. Był w tym mistrzem, jak twierdził, nie wiem więc dlaczego widok rozbitej filiżanki nie był dla mnie zaskoczeniem.
- To Twoja wina! - krzyknął z udawana pretensją i przykucnął przy rozbitym naczyniu.
- Oczywiście. - pokręciłem głową z uśmiechem. - Co nie zmienia faktu, że to Twoje dłonie przesadnie drżą. Co się dzieje?
- Nic. - wzruszył ramionami, zagarniając kilka ostatnich ostrych kawałków na szufelkę.
Emanował chłodem, którego wcześniej nie znałem, ale nie miałem ochoty wgłębiać się w to wszystko. Byłem typem człowieka, który nie znosił się wtrącać, nawet w sprawy swojej bratniej duszy. Byłem zdania, że gdyby chciał, opowiedziałby mi wszystko. W końcu nie jesteśmy dziećmi, prawda? Wie, że może na mnie polegać. Nie mamy przed sobą tajemnic.
- Els opowiadała o swoich planach, na ostatni wiecżór tego roku? - spytałem po chwili, ujmująć w dłoń swoja filiżankę.
- A jak myślisz, hm? Malik, Słonko, noc z Malikiem.
- Ach. - zamyśliłem się. - Jest szczęśliwa.
- Tak, a ja nie wiem dlaczego. - fuknął pod nosem, po czym niezdarnie zajął miejsce na kuchennym blacie.
- Wariat. - zaśmiałem się, otulając go czułym spojrzeniem. - A Ty dlaczego jesteś szczęśliwy?
- Curly, Ty jesteś cudowna osobą. Zayn jest...
- Chamem? - wtrąciłem się.
- Też. I arog-
- Arogantem?
Skinął głową.
- A pamiętasz kim ja byłem, gdy mnie poznałeś? Zakochałeś się w dupku, Tomlinson, a teraz dziwi Cię wielce stosunek Eleanor do faceta, który potrafi być czuły i Ty wiesz o tym najlepiej. Znasz go prawie całe życie. - wyjaśniłem spokojnie i zagarnąłem łyk herbaty.
- Martwię się. - szepnął niepewnie i zrzucił spojrzenie na swoje dłonie.
- Niepotrzebnie. On nie jest z kriminalistą, o którym nic nie wiesz. Zayn jest Twoim przyjacielem, ciut więcej zaufania? - uniosłem brwi i uśmiechnąłem się pocieszająco.
Szatyn skinął tylko głową.
- Dzieci?
Wywróciłem oczyma, słysząc głos mamy.
- Wychodzę do Pani Bonnet. - oznajmiła z entuzjazmem.
Trzymała w dłoni francuskiego szampana. Zgadywałem, że noc będzie długa.
- Dobrze, mamo. Poradzimy sobie. - syknąłem cicho, ukradkiem zerkając na rozbawionego Louis'a.

Nie zwykłem spędzać nocy sylwestrowych w towarzystwie kogoś bliskiego, więc najzwyczajniej w świecie nie wiedziałem, co należy robić. Mogłem zaproponować film lub po prostu posiedzieć z nim na kanapie. Nigdy nie przywiązywałem wagi do szczegółów, naprawdę się zmieniłem.
- Je t'aime. Tu es le sens de ma vie, tu sais?* - szepnąłem z uśmiech, patrząc na szatyna. 
- Zrozumiałem tylko pierwszą część. - zmarszczył nos. 
- Nie szkodzi. - usiadłem obok na sofie i uważnie spojrzałem na jego twarz. 
- Wyjdziemy, ciut przed północą? Chcę zobaczyć jak ludzie całują się pod Wieżą Eiffl'a. 
- Dziwna zachcianka. - zaśmiałem się cicho. - Ale tak.

Wieczór minął nam przy winie, na rozmowach o niczym. Płynący w żyłach alkohol wykrzywiał usta mojego chłopaka w nienaganny uśmiech. Czułem się swobodnie, miałem pewność, że jest szczęśliwy. Prawda była taka, że oddałbym duszę, za jego szczęście. Nigdy nie czułem tam brutalnego wręcz przywiązania. On był moim powietrzem, nie potrafiłem definiować tego inaczej. Czułem się uzależniony tak bardzo, jak tylko było to możliwe. 

Pół godziny przed północą wyszliśmy z mieszkania, chwiejąc się odrobinę. Musieliśmy wyglądać naprawdę zabawnie, ale miałem to gdzieś. Większość z osób które mijaliśmy spacerując chodnikiem miała wypieki na twarzy, spowodowane zbyt wielką ilością alkoholu. Najważniejsze było to, że byliśmy tutaj razem. Dobiegliśmy pod Wieże Eiffl'a w sama porę. Gdy łapałem oddechu, tłum swawolnie odliczał ostatnie dziesięć sekund starego roku.
- Dix, neuf, huit...
- Louis chciałbym, żebyś wiedział, że jestem boleśnie szczęśliwy. - powiedziałem spokojnie, patrząc w turkusowy ocean jego tęczówek. 
- Sept, six, cinq... 
- Nigdy nie czułem się bardziej spełniony, wiesz o tym...
- Quatre, trois, deux...
- Kocham Cię ponad własne życie.
Zanim w powietrze wzbiły się pierwsze korki od szampana, Louis docisnął wargi do moich, hamując tym samym potok słów, które dla niego przygotowałem. Po chwili można było usłyszeć pierwsze huki fajerwerków, a niebo rozlśniło całą gama kolorów. Nasz pocałunek trwał dłuższa chwilę, zupełnie odciąłem się od tego, co działo się dookoła. Gdy nasze usta się rozłączyły, spojrzałem na zarumienione policzki mojego ukochanego i westchnąłem bezwiednie. 
- Szczęśliwego Nowego Roku, Harry. 
Och tak, będzie cholernie szczęśliwy. 


Londyn

Perspektywa Zayn'a.

- Dlaczego siedzisz tutaj sama, kilka chwil przed północą? - zerknąłem na szatynkę, która odpalała właśnie papierosa. Wyglądała seksownie.
- W środku było za gorąco. - uśmiechnęła się delikatnie, po czym zacisnęła wargi na filtrze.
Zająłem miejsce obok, na ośnieżonej ławce. Usłyszałem wrzaski i głośne odliczanie w tle. 
- Ten rok był...
- Przełomowy. - dokończyła za mnie. 
- Zdecydowanie. 
Wplotła palce wolnej dłoni w moją, nie odrywając spojrzenia od mojej twarzy. Całowanie kogoś na przełomie północy to podobno coś naprawdę ważnego. Zresztą, kochałem ją. Byłem jednak zbyt wielkim tchórzem, by powiedzieć o tym wprost. Postawa skurwysyna porządnie wbiła mi się w skórę, wszelkie uczucia zeszły na boczny tor. Czułem coś cholernie wyjątkowego, ale nie potrafiłem ubrać tego w słowa. Eleanor jakby znając moje myśli, uśmiechnęła się pokrzepiająco i wypuściła z palców tlący się wciąż niedopałek.
- Nic nie mów. - szepnęła. - Po prostu mnie pocałuj. 
Nasze wargi złączyły się w czułym pocałunku. W tej samej chwili niebo rozbłysło w znajomy sposób, a krzyki wiwatujących gości wypełniły chłodne powietrze. Jej usta były mieszanką papierosów, z czymś niemiłosiernie słodkim. Czułem się spełniony. Eleanor była kwintesencją wszystkie. Bez względu na to jak bardzo nienawidziłbym ludzi, jak bardzo gardziłbym samym sobą... ona zawsze będzie powodem, dla którego wciąż zechce oddychać. Chyba zawsze tak było, nasza przyjaźń była lekka, ale mogliśmy na siebie liczyć. Teraz nadszedł czas, w którym to przestało nam wystarczać. Byłem pod wrażeniem tego, jak bardzo Harry zmienił się pod wpływem Louis'a. Ze mną działo się dokładnie to samo i nie wiedziałem już, czy powinienem się tego bać, czy przywitać to z otwartymi ramionami. 

Po krótkiej chwili wróciliśmy do reszty. Salon pachniał mocnym alkoholem i tytoniem. Niall przygladał się nam uwaznie i wiedziałem, że chce o coś spytac. Usiadłem obok blondyna, sadzając szatynkę na swoich udach tak, by było jej wygodnie. Irlandczyk zagwizdal pochlebnie. 
- Pieprzyliście się? - spytał starając się ukryć przesadne zainteresowanie.
Wybuchnąłem śmiechem.
- Jasne. - rzuciła luźno Els. - Nic innego nie robimy.
- Cool. - zachichotał głupawo Horan i wrócił do przeciągłego romansu ze swoim drinkiem. 
- Nie miałbym nic przeciwko... - zacząłem szeptem do jej ucha.
- Wiem. - uśmiechnęła się. - Wiem, Idioto. Pamiętasz co mówiłam? To nie będzie takie łatwe. Ale Ty wiesz, co należy zrobić. 


Paryż

Perspektywa Louis'a.

Upojenie alkoholem poluźniło nagle swój uścisk. Tylko Harry zdawał się być powodem mojej kiepskiej koordynacji. Jego uśmiech upewniał mnie w przekonaniu, że to idealna noc. Niebo wciąż emanowało kolorowym światłem, a ja patrzyłem na to wszystko jak na najpiękniejszy widok na świecie, choć widywałem odważniejsze fajerwerki. Dlaczego więc czułem, że to chwila warta zapamiętania? Miałem ochotę żyć tak, jak jutra miało nie być. Władały mną obawy, ale musiałem wyplenić je z głowy, na rzecz upajania się pozostałością noc. Do świtu wciąż było daleko. 

Powoli kroczyliśmy wąska uliczką, prowadzącą prosto do kamienicy w której znajdowało się mieszkanie Pani Styles. Już przed drzwiami nie szczędziliśmy sobie czułości. Czułem silną potrzebę zbliżenia się do niego nawet jeśli ceną miało być przekroczenie wszelkich granic. Wiedziałem, że on patrzy na to wszystko podobnie. Czasem reagowaliśmy jak jeden organizm. Uwielbiałem tę synchronizację. 

Zdarłem z niego marynarkę, by już po chwili pozbawić go także karmelowej koszulki. Alkohol niczego nie potęgował, byłem pewien, że już zupełnie nami nie władał. Poczułem jego palce, zgrabnie wyszarpujące pasek z moich spodni. Weszliśmy do mieszkania nie przestając zachłannie się całować. Nigdy nie czułem tak wielkiej potrzeby posiadania kogoś. Byłem pod wrażeniem tej różnorodności, jaka między nami panowała. Potrafiliśmy postawić wszystko na czułość i subtelność, by zaledwie kilka chwil później oddać się w ramiona brutalnego pożądania. Liczyła się tylko ta noc i my, w stolicy kojarzonej powszechnie z miłością. 



* Kocham Cię. Jesteś sensem mojego życia, wiesz?

***



Cieszę się, że udało mi się skończyc ten rozdział dzisiaj. Nie jestem z niego zadowolona, cóż.

Bawcie się dziś dobrze. Dziękuję Wam za każdy miesiąc tego roku, robaczki .x

twitter
ask

18 grudnia 2012

XI

11. W zapachu codzienności, podczas wspólnej herbaty nad ranem, zawsze.




Perspektywa Louis'a.

Ten dzień nie był stworzony do tej rozmowy, ale musiałem poznać prawdę, odrzucić na bok niepokojące myśli i jeśli zajdzie taka potrzeba - obić Malik'owi tę piękną twarzyczkę. Brałem pod uwagę wszystko, począwszy od przesadnie intensywnych czułości aż po możliwość przymusu, choć nie uważam, by Els nazbyt się opierała. Oboje tego chcieli. Pytam zatem, skąd te wszystkie siniaki i otarcia na ciele szatynki? Kocham ją, jest dla mnie bardzo ważna. Nie pozwolę, by jakiś facet ją krzywdził zwłaszcza, że ona darzy go głębokim uczuciem. Nie rozumiem, ale nie potępiam. Mówią, że serce nie sługa.

Chłodny wiatr potargał moje włosy, gdy przemierzałem wąska uliczkę prowadząca do domu mojego przyjaciela. Już z daleka zobaczyłem, że spaceruje po ogródku. Kończył papierosa. Był zaskoczony moim widokiem. Ja sam nie byłem do końca pewien, co tak naprawdę tu robię. Znam go, jest nienormalny, ale nigdy nie podniósłby ręki na kobietę. Owszem, krzywdził ich uczucia, ale to coś zupełnie innego. Ufałem mu, ale troska o małą Eleanor brała górę nad wszystkim. Poza tym Zayn od jakiegoś czasu traktuje związki niebywale powierzchownie, więc może bałem się bardziej o jej serce, a niźli o ciało? Chciałem by byli ze sobą szczęśliwi - to wszystko. Czułem się jednak jak niańka, którą stałem się z własnej woli. O ironio. Zerknąłem na twarz bruneta. Odnalazłem w jego tęczówkach kilka pytań, które postanowiłem pominąć.
- Zanim Cię zabiję... - podszedłem niebo bliżej, by zmniejszyć dzieląca nas odległość. - ... powiesz mi dlaczego zrobiłes jej krzywdę. - nigdy nie byłem na nikogo tak wściekły. On tylko... uniósł brwi ku górze.
- Słucham?
- Słyszałeś. - wysyczałem.
- Louis, nie rozumiesz. - pokręcił głową z półuśmiechem, a gniew który mną władał, wezbrał na sile.
- Więc mi wyjaśnij.
- Nie chciałem zrobić jej krzywdy. To wszystko było bardzo intensywne, niczego nie kontrolowaliśmy i... chwila. - spojrzał uważnie w moje oczy. - Oglądałeś jej ciało?
- Owszem. - skinąłem głową.
- Jest moje. - wyszeptał spokojnie, ale wiedziałem, że jest zły. Zacisnął dłonie w pięści, jakby chciał przycisnąć jedną z nich do mojego policzka. Hey, to ja miałem być górą.
- Zayn. - machnąłem dłonią przed jego twarzą. - Wciąż jestem gejem, pamiętasz? Prędzej poleciałbym na Ciebie, niż na nią.
- Co?
- Nic.


Perspektywa Harry'ego.

Grudzień leniwie chylił się ku końcowi. Nie lubiłem świąt. Ten czas nie wnosił w moje życie żadnej magii, ani przesadnie wyjątkowej atmosfery. Z Louis'em każdy dzień był cudowny, więc może po prostu... lepiej już być nie mogło? Czułem jednak swego rodzaju dyskomfort. Brakowało mi mamy, która o tej porze każdego roku piekła swoje ciasto z bakaliami. Wysyłała mnie do sklepiku z przyprawami kilka razy dziennie, by piernik pachniał i smakował tak, jak powinien. Tuż przed kolacją dostawałem od sąsiada grzane wino, które razem z mamą pijałem tylko raz w roku. Doskonale pamiętam jego przenikliwy smak. To wspomnienia, które wcześniej były dla mnie niemała męką. Teraz trzymam je blisko, wykrzywiając usta w uśmiech.

Po kolacji wszystko stało się intensywniejsze. Zapach mandarynek unosił się w całym salonie, a herbata z miodem otulała moje podniebienie słodyczą. Cała nasza trójka, z Eleanor na czele siedziała przy kominku w obszernych, kolorowych swetrach ze świątecznymi motywami. Czułem się jak dzieciak. Louis wyglądał na niebywale szczęśliwego. Czułem, że tak winno wyglądać moje życie. Jakież to było błahe. Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że będę celebrował Boże Narodzenie z przyjaciółmi, wśród uśmiechu i ciepła, zaśmiałbym mu się w twarz. Takie to do mnie niepodobne, a takie przyjemne i mogłoby się wydawać, niezbędne.

Wyłożyłem kilka babeczek z suszonymi owocami na czarny talerz. Uchwyciłem w palce szczyptę cynamonu i oprószyłem nim wierzch każdej z nich. Mam nadzieję, że będą zjadliwe. To Lou powinien zajmować się słodkościami. Ma z nimi styczność każdego dnia w pracy. Nie zauważyłem nawet, gdy powód mojej egzystencji znalazł się tuż obok. Zmniejszył odległość między nami i wyjął zza pleców małą gałązkę jemioły. Uniósł ją ku górze i spojrzał z uśmiechem na moją twarz. Opuszkami wolnej dłoni zagarnął z miseczki odrobinę wspomnianego wcześniej cynamonu i przesunął jego aromatem po całej powierzchni mojej dolnej wargi.
- Wszystkiego najlepszego, Harry. - wyszeptał melodyjnie, trącając koniuszkiem nosa, mój.
Kąciki warg uniosły się bez trudu, gdy nasze usta dzieliło od siebie zaledwie kilka milimetrów. Jego ciepły oddech drażnił moje policzki. Był spokojny, niezmącony, idealny. Gdy nasze wargi się zetknęły, powieki swobodnie opadły w dół. Ułożyłem dłonie na jego plecach, by trzymać go blisko. Zapach jego perfum mieszał się z woskiem kawowych świec, które zdobiły kuchenny parapet. Ten pełen czułości i delikatności pocałunek przerwała oczywiście roześmiana Els, która zaczęła obrzucać nas słodkimi epitetami dotyczącymi tego, jak to bardzo jesteśmy w sobie zakochani. Tak, byłem zakochany. Nigdy dotychczas nie czułem czegoś tak dotkliwego i choć większość wartych uwagi uczuć była wewnątrz, ja na nie patrzyłem, czułem ich zapach, widziałem kolor i kształt. To było jak obłęd, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. O ile takie istniało.
- Chodź no tu! - krzyknął Lou i pobiegł za szatynką w głąb salonu. - Ciebie też chcę pocałować! - Eleanor uciekała z piskiem, a ja pokręciłem tylko głową.


Pamiętaj o upadkach równie chętnie, co o wzlotach.


Wieczór był spokojny. Delikatny, można by rzec. Byłem jak pod wpływem jakiegoś wyszukanego narkotyku. Uśmiechałem się bez powodu, dopuszczałem do zmysłów słodkie zapachy, które wcześniej ignorowałem, ale przede wszystkim - władały mną myśli. Pamiętam noce podczas których to krążący w żyłach alkohol kierował mną z łatwością. Miałem w głowie ból. Zmieniłem się. On, mnie zmienił. Kiedy poznałem Lou, chciałem pokazać mu jak wielkim jestem egoistą; zarozumialcem i arogantem zarazem. Chciałem by się mnie bał, by nie było między nami niczego, co określić można by jakimś ludzkim mianem. Nie byłem gotowy na miłość, a przyjaźń wydawała się czymś niezwykle zbędnym. To zabawne, bo od samego początku świadomość trzymała mnie w swoich ramionach. Wiedziałem, że nie chcę go poznawać, że nie chce, by on poznał mnie, a mimo to brnąłem w to wszystko, pozwalałem nam na wspólne chwile, tonąłem w jego tęczówkach. Antoine mnie zranił, bałem się nowego uczucia. Jednak Louis był esencją delikatności i niewinności. Imponował mi bezpodstawnym zaufaniem. Oczarował mnie każdą niedoskonałością...
- Hey. - poczułem jak ktoś wbija łokieć w mój bok. Els wyrwała mnie z przemyśleń. - Wszystko dobrze?
- Jasne. - wzruszyłem ramionami, a kolorowe babeczki zakołysały się na trzymanym w moich dłoniach talerzu. Szatynka uśmiechnęła się z czułością.
Wróciliśmy do salonu. Zapowiadało się na to, że spędzimy noc przy kominku, w towarzystwie herbaty i słodkości. To była dobra rzecz. Potrzebowałem rozmów, obecności, bicia serc i oddechów ludzi, którzy byli moja rodziną. Wszystko zlewało się w życiodajną melodię. Te święta zrobiły ze mnie wariata. Szczęśliwego wariata.

Gdy Eleanor zasnęła na stosie poduszek, zadbaliśmy o to, by było jej wygodnie i ciepło. Postanowiłem, że pomęczę Lou jemiołą. W końcu... to świąteczny zwyczaj. Wiedziałem, że nie potrzeba mi zielonych listków, by zagarnąć pocałunek lub dwa, ale sposób który obrałem wydawał się niezwykle magiczny, a co za tym szło - odpowiedniejszy. Potrzebowałem czuć, że jest szczęśliwy. Ileż dałbym by wejść w jego myśli i przeczytać każdą, która zwróciłaby moją uwagę. Czułem, że w jakimś sensie jesteśmy jednością. Dlatego odważyłem się na spędzenie wakacji w Londynie, dlatego go poznałem, dlatego od razu znaleźliśmy wspólny język, dlatego uratowałem go od ciosu nożem. Tak po prostu musiało być. Braterstwo dusz? Zwał jak zwał.


Perspektywa Nialla.

Poranek był chłodny. Tęskniłem za Irlandią. Może nie tyle za samym miejscem, a za związanymi z nim wspomnieniami i pewną drobną szatynką, która ostatniego dnia pobytu robiła wszystko, bym spędził z nią święta. Cóż, zostałem wychowany w przekonaniu, że druga połowę grudnia należy spędzić z rodziną, jednak powrót do Londynu okazał się nie lada cierpieniem. Nie miałem ochoty na świąteczną atmosferę, prezenty i życzenia. Chciałem po prostu to odbębnić i wrócić do Ali. Czy to oznacza, że jestem złym człowiekiem?


Egoizm jest w nas od początku; niezmienny jak kolor tęczówek.


Wszystko nagle stało się klarowne. Max i Ali, owszem, są razem, ale to bardzo... luźny związek. Niczego od siebie nie wymagają. Są partnerami, ale nie ma w tym żadnych granic. Dni spędzają jak przyjaciele, a noce jak dwoje zakochanych w sobie osób. Ta relacja na pierwszy rzut oka mogłaby wydawać się toksyczna. Wystarczy jednak przyjrzeć się nieco bliżej, by odnaleźć w niej specyficzna wyjątkowość.  Oni po prostu byli sobą, brali życie garściami, nie było żadnych przeszkód. Największym plusem całej tej sytuacji był fakt, że potrzebowali "trzeciego". Wyglądało na to, że byłem najodpowiedniejszym kandydatem, a Max już po pierwszej wspólnej imprezie chciał zaciągnąć mnie do łóżka. W jakimś sensie mi to schlebiało. Był... interesujący, a razem z Ali tworzyli duet idealny.

- Podasz mi brązowy cukier? - głos rodzicielki dotarł do moich uszu z niemałym opóźnieniem. Gdy nareszcie wsunąłem w jej dłoń mały słoiczek, skarciła mnie spojrzeniem. - Jesteś nieobecny.
- Tak. - westchnąłem, uważnie przyglądając się jej twarzy.
- Coś się stało? - jej głos przepełniony był przesadną troską. Kochałem ten ton.
- Nic. - wzruszyłem ramionami. - Poznałem cudownych ludzi, tęsknię za nimi.
- Ach. - zamyśliła się na moment. - Podaj mi suszoną żurawinę.
Sięgnąłem po metalowe pudełeczko, w kierunku którego skinęła dłonią.
- Spędzałeś z nimi czas? - spytała z ciekawością.
- Każdą wolną chwilę. - uśmiechnąłem się.
- Więc po świętach znowu wyjedziesz.

Nie chciałem jej ranić, nie chciałem ranić nikogo. Ludzie zapominają, prawda? Muszą. Mama przywyknie do mojej nieobecności, a przyjaciele przestaną dzwonić i pytać o samopoczucie. Nie potrzebuję wnosić starych znajomości w mój nowy rozdział, który nakreślił się grubą linią, właśnie w Dublinie. Chcę tam wrócić, nie myśleć o Londynie. Telefon w mojej kieszeni odezwał się cicho. "Pamiętasz o naszym spotkaniu? Będziesz, prawda?". Eleanor jest taka słodka. Zasypuje mnie wiadomościami choć wie, że od jakiegoś czasu po prostu na nie nie odpowiadam. Kolejna wiadomość. "Harry zrobił babeczki!". Uśmiechnąłem się.

Kolorowe lampki zdobiące drzewka sąsiadów przyprawiały mnie o nikłą dozę irytacji. Wszystko było takie same, takie sztuczne, takie wykreowane. Nie potrzebowałem niczego, co powiązać można by ze świętami. Dlaczego więc  zgodziłem się na wieczorne spotkanie ze znajomymi? Będą zadawać bardzo dużo pytań, na które ja sam nie znam jeszcze odpowiedzi. Mimo to, stęskniłem się za nimi.

W salonie byli już wszyscy. Danielle siedziała na kremowym fotelu, oparta o wielką poduszkę. Jej brzuch odznaczał się na ciemnej sukience, którą miała na sobie. Uśmiechnęła się na mój widok. Widząc, że zamierza wstać, podbiegłem do niej szybko i ostrożnie musnąłem wargami jej policzek. Liam przynosił z kuchni kolejne kubki z gorącą czekolada i piankami. Zayn i Eleanor siedzieli na sofie, zajęci rozmową. Po chwili szatynka podbiegła do mnie z piskiem i uwiesiła się na mojej szyi, jakbym był jej najwspanialszym prezentem w te święta. Harry i Louis wygłupiali się przy choince. Wyglądali na szczęśliwych. Przywitałem się z nimi i zająłem miejsce obok Perrie, która co kilka chwil wypytywała o coś Dan. Cały komplet, przemknęło mi przez myśl, gdy omiotłem spojrzeniem skąpane w półmroku pomieszczenie. Tęskniłem za nimi.



***


twitter.
ask.

1 grudnia 2012

X

10. Nie ma uczuć idealnych. Im mocniej pragniemy ich perfekcji, tym boleśniej upadamy.




Perspektywa Zayn'a.


Spójrz w gwiazdy. Chciałbym być tam z nimi.


Świt przywitał mnie chłodem. Biały sufit porażał intensywnością, a niewygodny materac raczył mnie bólem pleców. Podniosłem się powoli. Nie było Jej. Długa, czekoladowa zasłona kołysała się natrętnie pod wpływem zimnego powietrza. Ziewnąłem przeciągle. Odnalazłem spojrzeniem czarną bieliznę leżącą na podłodze. Szybko okryłem nią biodra. Zanim zdążyłem na powrót usiąść na łóżku, Eleanor weszła do sypialni i zamknęła drzwi prowadzące na balkon. Uśmiechnęła się nieśmiało. Miała na sobie mój sweter, który starannie okrywał jej wątłe ciało sięgając aż do połowy ud. Wyglądała zjawiskowo, choć jej włosy były w kompletnym nieładzie, a resztki makijażu błąkały się po bladych policzkach. Do mojego nosa dotarł znajomy zapach papierosów.
- Od kiedy palisz? - spytałem zachrypniętym głosem, na co ona wzruszyła tylko ramionami.
Była onieśmielona. Bez zawahania przyciągnąłem ją ku sobie i posadziłem na swoich udach. Owinęła ręce wokół mojej szyi i uważnie spojrzała w moje oczy. Nie władało nią nic niepokojącego. Łaknęła raczej czegoś w rodzaju upewnienia, a ja wciąż nie mogłem uwierzyć, że naprawdę tu ze mną jest. Co się właściwie ze mną dzieje?
- Masz ochotę na śniadanie? - posłałem w jej stronę kolejne pytanie. Skinęła głową i ostrożnie przysunęła wargi do moich. Podarowała mi subtelne muśnięcie, a ja poczułem znajome dreszcze.
Od kiedy to zaczyna się dzień od deseru?

- Podasz mi masło i dżem? - spytała cicho, szukając w szafce pieczywa na tosty. Wyjąłem z lodówki to, o co prosiła. Sam zająłem się wyciskaniem soku z pomarańczy.
Była... inna; przesadnie opanowana i nad wyraz spokojna. Jakby trwała w przekonaniu, że ostatnia noc była błędem. Emanowała jednak szczęściem, którego nie potrafiłem ubrać w słowa. To dziwne połączenie. Nie wiedziałem, jak mam interpretować jej ciszę, a pytanie wprost chyba nie wchodziło w grę.
- Powiedz mi, o czym myślisz. - poprosiłem spokojnie, stając tuż przed nią. Odwróciła się w moją stronę i oparła plecami o kuchenny blat. Jej oddech pachniał czymś słodkim.
- Dlaczego? - spytała z uśmiechem, badawczo przyglądając się mojej twarzy.
- Mam w głowie mętlik, a Ty zachowujesz się jakbyś nie chciała pamiętać o tej nocy.
- Od kiedy zwracasz uwagę na myśli i uczucia drugiej osoby? - spytała kpiąco, starając się wyrwać z mojego uścisku. Zacisnąłem dłonie na jej talii tak, by nawet nie drgnęła. Syknęła cicho.
- Zastanówmy się. - przysunąłem wargi do jej ucha, uprzednio zakładając za nie gruby, brązowy kosmyk. - Nie jesteś moją kolejną przygodą.
- Więc może Ty jesteś moją, hm? - odparła równie cicho. Jej wargi wykrzywił się w pełen wyższości uśmiech.
Zabolało, ale nie dałem tego po sobie poznać. Po chwili w miejscu bólu pojawiła się swego rodzaju duma. Els grała w moją grę, to mi imponowało. Gdybym jej nie znał, uwierzyłbym w te słowa. Widziałem jednak, jak na mnie patrzy, jak pragnie mojej bliskości, choć równie mocno nią gardzi. Posadziłem ją na chłodnym blacie i stanąłem między jej udami tak, by nie mogła wykonać żadnego niepożądanego ruchu.
- Nie posądziłbym Cię o upodobanie do seksu przepełnionego nienawiścią. - uniosłem brwi, a szatynka zacisnęła na moment wargi.
- Chcesz mnie bo wiesz, że potrafię Ci odmówić.- powiedziała drżącym głosem i wtuliła policzek w mój. - Chcesz mnie bo wiesz, że w gruncie rzeczy ta noc nic nie znaczyła. Wiesz, że będziesz musiał mnie zdobywać. To jak...
- Wyzwanie. - dokończyłem za nią i ostrożnie wtuliłem jej wątłe ciało w swój tors. Zdjąłem ją z blatu i przez chwilę trzymałem jeszcze blisko siebie.


Perspektywa Louis'a.

Wszedłem do kuchni, by zaparzyć sporą ilość niezbędnej mi do przeżycia kawy. Harry wyszedł z domu bez śniadania tłumacząc, że Ed prosił o spotkanie. Swoją drogą to odrobinę dziwne. Nie powinienem się jednak nad tym rozwodzić. Ludzie popadają w przyjaźnie, prawda? To naturalne. Jak śnieg każdej zimy albo wiśnie końcem czerwca. Wlałem do swojego kubka gorący, ciemny płyn. Jego zapach przyjemnie odurzył moje myśli. Sięgnąłem po maślaną bułeczkę i bez skrępowania oderwałem kawałek. Gdy do moich uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi, odetchnąłem z ulgą. Nareszcie. Zza framugi wyłoniła się Eleanor. Starała się udobruchać mnie czułym uśmiechem. Miała na sobie to co wczoraj, ale wydawało mi się, że w jej koszuli brakowało kilku guzików...
- Jeśli na przestrzeni najbliższych pięciu sekund nie wyjaśnisz mi, gdzie byłaś całą noc... - zacząłem poważnym tonem, podchodząc do niej powoli.
- Ja... - spojrzała na mnie nieśmiało. - Och, Louis. - szturchnęła mnie w ramię. - Nie zachowuj się jakbyś był moim ojcem.
- Martwiłem się.
- Zupełnie niepotrzebnie. - musnęła na odchodnym mój policzek i ruszyła w kierunku dzbanka z kawą.
Byłem pewien, że była z nim. Na jej policzkach widniały ślady po rumieńcach. Pachniała esencją niewinnego szczęścia. Można by ją posądzić o wygraną na loterii. Nigdy dotychczas nie widziałem jej takiej.Poczułem coś na kształt... zazdrości? Zazwyczaj to ja unosiłem kąciki jej warg ku górze. To ja byłem powodem jej nienagannego humoru. Wygląda na to, że przeceniałem własne możliwości, skoro brunet wprawił ją w taki stan zaledwie jedną, wspólną nocą.
- Nie opowiesz mi, jak było z Zayn'em? - spytałem z uśmiechem pełnym wyższości. Jej policzki lekko się zarumieniły. Nie potrafiła niczego przede mną ukryć.
- A Ty opowiesz mi, jak jest z Harry'm?
Och, brawo. Punkt za przebiegłość dla szatynki.
- Owszem, gdy tylko dojdzie do czegoś wartego Twojej uwagi.

Calder i Malik. Razem. W nocy. Nie potrzebuję wiedzieć więcej by mieć świadomość tego, co się wydarzyło. Znam Zayn'a i wiem, jak delikatna potrafi być Eleanor. Jeśli brunet ją zrani, będę musiał go zabić, a nie mam ochoty brudzić sobie rąk krwią. To uczucie między nimi balansuje na krawędzi pomiędzy miłością, a nienawiścią i nie jestem do końca pewien, czy to dobra rzecz. Chyba powinienem przestać trzymać nad wszystkim kontrolę. Czasem zapominam, że ludzie z którymi obcuję są dorośli i mają prawo podejmować decyzje i popełniać błędy. Sęk w tym, że Els jest dla mnie kimś naprawdę ważnym. Jest jak piórko; subtelna, lekka i niewinna. Chciałbym ją chronić przed wszystkim, co mogłoby dać jej ból.


Okłamywanie samego siebie, to największa porażka bycia nieszczerym.


Pragnąłem poznać jej pogląd na tę sprawę. Chciałem, by opowiedziała mi o uczuciach, o tym jak widzi przyszłość. Wszedłem do jej sypialni bez pukania, drzwi były lekko uchylone. Powietrze pachniało słodkimi perfumami. Odnalazłem w nich nutę suszonych owoców. Szatynka stała przed dużym lustrem, miała na sobie tylko bieliznę. Uważnie przyglądała się swemu odbiciu. Była taka piękna. Każdy detal jej ciała był idealny. Podszedłem do niej powoli. Wsparłem podbródek na jej szczupłym ramieniu i czule się uśmiechnąłem.
- Jesteś taka piękna. - wyszeptałem wprost do jej ucha, a ona w odpowiedzi wbiła mi łokieć w brzuch. Skrzywiłem się odruchowo.
Zawsze byłem pod wielkim wrażeniem jej urody. Zarówno na duchu i ciele. Nie wierzyłem, że jest na tym świecie facet, który potrafiłby przejść obok niej obojętnie. Była kwintesencją wszystkich najcudowniejszych cech, jakimi mógł dysponować człowiek. Przez głowę przemknęło mi jedno wspomnienie.
- Wiesz... Byłem pewien, że tylko ze mną zechcesz sypiać. 
- Mieliśmy o tym nie rozmawiać. - odparła drżącym głosem. - Mieliśmy nawet o tym nie myśleć.
- Spokojnie. - delikatnym ruchem odwróciłem ją tak, by mogła spojrzeć w moje oczy. - Już nie myślę. - wzruszyłem ramionami.
Owszem. Obiecałem, ze już nigdy nie poruszę tego tematu. Jednak... jak wyrzucić z pamięci scenę pełną namiętności i niepewności? Ta chwila była ważnym etapem mojego życia. Upewniła mnie w przekonaniu, że nie potrafiłbym być z kobietą. Dlaczego więc, do cholery, widok jej ciała przywołał właśnie tę jedną, konkretną myśl? Oddychała niemiarowo. Jakby się bała. Poczułem się jak dupek, którym rzecz jasna byłem. Ostrożnie wtuliłem jej ciało w swój tors. Syknęła cicho, a ja się odsunąłem. Zamarłem, gdy zobaczyłem wokół jej bioder kilka siniaków i otarć. Na jej talii także było kilka śladów po niezbyt subtelnym dotyku. Jej szyję zdobiło czerwone otarcie, które dostrzegłem dopiero w pełnym oświetleniu.
- Co to jest? - spytałem tłumionym głosem, po czym przeniosłem wzrok na jej twarz.
Milczała.
- Pytam, co to jest, Eleanor? Wyglądasz jakby ktoś rzucał Tobą po pokoju!
- Nie unoś się, Lou, zaraz wytłumaczę...
- On Ci to zrobił? - wysyczałem w gniewie, zaciskając pięści na materiale swojego swetra. - Co mu strzeliło do głowy?!
- To był element, bardzo istotny. - tłumaczyła pośpiesznie. - Chciałam tego.
- Od kiedy jesteś masochistką? Spójrz na siebie. Jutro będziesz wyglądać o stokroć gorzej!
- Jestem dorosła, wiem, czego mi potrzeba. - odparła i odsunęła się, by pośpiesznie okryć ciało szeroką bluzą.
Chyba mam do pogadania z pewnym mało subtelnym jegomościem. 


Perspektywa Harry'ego.

Temperatura na zewnątrz była koszmarem. Nie przywykłem do letnich upałów, Londyn bywał kapryśny, ale zima nie była w żadnym stopniu urokliwa. Chyba, że ktoś przywiązywał się do ckliwych obrazków przedstawiających dzieci, które lepiły bałwana. Ed poprosił, bym wpadł do jego studia. Nie byłem do końca pewien dlaczego mnie zaprosił. Było mi źle z myślą, że nie zdązyłem napić się z Louis'em herbaty. Czy ja naprawdę tęsknię za nim dziesięć minut po tym, jak wyszedłem z domu?


Nie powinien czuć się pewnie. Byli tylko ludźmi.


Pokonałem pośpieszniee ruchliwą ulicę, co kilka chwil trącając kogoś nieumyślnie. Ludzie biegali po całym mieście z zamiarem kupna prezentów dla najbliższych. Nigdy nie czułem magii świąt. One po prostu były, jak każdy inny dzień roku. Nie potrzebowałem przesadnie ich świętować. Wystarczył mi On, jakiś ciepły, pachnący napój i cisza.

Wszedłem do niewielkiego budynku. Już w korytarzu usłyszałem czysty, nienaganny głos Ed'a. Miał wielki talent, chyba odrobinę mu zazdrościłem. Zawsze byłem zdania, że łatwiej jest wydać płytę, a niźli zorganizować wystawę własnych prac. Gdy wszedłem do odpowiedniego pomieszczenia, Sheeran przywitał mnie ciepłym uśmiechem. Wyczułem w powietrzu nutę latte.
- Harry, jak miło Cię widzieć. - zsunął z uszu słuchawki i uścisnął moją dłoń.
- Był ku temu jakiś szczególny powód? - uniosłem pytająco brwi, a rudowłosy dotknął mojego ramienia.
- Owszem. Mam dla Ciebie propozycję. - odparł spokojnie, a spojrzeniem poprosił, bym usiadł na brązowej sofie stojącej w kącie.
- Słucham.
- Przeglądałem Twoje prace, pamiętasz? Wciąż jestem pod wrażeniem. Wiem, że nie masz nic wspólnego z projektowaniem, ale... wpadło mi do głowy, że nikt nie zrobi dla mnie doskonalszej okładki.
- Mowa o... ? - spojrzałem na niego uważnie i wsparłem łokcie na kolanach.
- Mojej debiutanckiej płycie. Chciałbym, byś zaprojektował okładkę. - wyjaśnił i zajął miejsce obok mnie.
- Zaraz. - wzdrygnąłem się. - Chcesz bym naszkicował coś, co będzie widniało na Twojej płycie, tak?
- Otóż to. - poszerzył swój uśmiech.
- Zwariowałeś? 



***


twitter
ask