Prolog
Stolica pachniała croissantami bez zbędnego nadzienia i mocnym espresso, szczególnie o poranku. Ludzie zapełniali powoli wąskie uliczki, a ja pragnąłem tylko zająć miejsce na małej, drewnianej ławce w Bois de Boulogne. Pierwszy dzień pozbawiony szkoły uczciłem wczesną pobudką z nadzieją, że uda mi się w końcu wykonać szkic na którym tak bardzo zależy mojej mamie. Zaznaczyła surowo, że chce go umieścić na kuchennej ścianie jeszcze przed moim wylotem do Wielkiej Brytanii, więc najzwyczajniej w świecie nie miałem wyboru. Rysowałem pod presją, zawsze. Kierowała mną świadomość wielkiej dumy jaka przepełniała moja rodzicielkę, gdy przesuwała obuszkami palców po świeżych jeszcze śladach ołówka i rumieniła się z radości chwaląc mnie za talent, którego ja nie dostrzegałem. Usiadłem na ławce, by skupić spojrzenie na idealnie gładkiej tafli turkusowego jeziora. Przycisnąłem szary rysik do kartki i agresywnie przesunąłem nim wzdłuż całej jej długości.
Prawy brzeg Sekwany tętnił życiem. Powrót do domu okazał się nie lada wyzwaniem. Wsunąłem spory zeszyt pod pachę i zgrabnie przemknąłem przez tłum turystów, którzy wlepiali ciekawskie spojrzenia w każdy drobny detal. Machnąłem przyjaźnie dłonią do stojącego przed swoją kawiarenką Fabiena. Serwował najlepszą kawę w całym Paryżu. Byłem u niego stałym bywalcem. Po krótkiej chwili marszu znalazłem się tuż przed swoim mieszkaniem. Pokonałem schody i z donośnym Je suis revenue! wszedłem do swojego pokoju. Rzuciłem szkicownik na starannie pościelone łóżko i usiadłem przy małym biurku, by szybko sprawdzić pocztę. Nie zauważyłem nawet, kiedy mama zdążyła stanąć za moim plecami.
- Liam się odzywał? - spytałem półszeptem, wystukując na klawiaturze komputera kolejne literki. Mogłem się spodziewać co najmniej pięciu wiadomości które były kwintesencją podekscytowania jakie władało moim kuzynem.
- To wszystko jest takie spontaniczne. - jej przeciągłe westchnienie przyprawiło mnie o uśmiech. Mimo wszystko miała nadzieję, że Londyn rozkocha mnie w sobie bez pamięci i to tam zechcę kontynuować naukę związaną z rysowaniem. Wierzyła we mnie bardziej, niż ja kiedykolwiek będę w stanie w siebie wierzyć. Spędzenie wakacji u jej siostry wydawało się dobrą alternatywą bo kto wie, może to tam odnajdę siebie? Francja odrobinę mnie ograniczała. Cała ta nagonka związana z wszechobecnym artyzmem przyciskała mnie do muru. Lubiłem rysować i kochałem pisać, ale nie czułem się artystą. Nie tutaj. Tu każdy był taki jak ja. Uduchowiony, czasem na siłę.
"Odbiorę Cię z lotniska przed 9. Mama kazała spytać, czy naleśniki to dobry pomysł na śniadanie, wiesz, denerwuje się. Nie widziała swojego siostrzeńca od ponad roku, uważa Cie za odrobinę "wiecznie niezadowolonego". Przesadza, znasz ją. Cieszę się, że spędzisz u nas lato. Sporo się zmieniło, sam zauważysz. Do zobaczenia, Harry."
Liam bywał nadgorliwy. Starał się, czasem zupełnie niepotrzebnie. Nie byłem do końca pewien, co mnie tam czeka. Wiedziałem jednak, że będę musiał pożegnać na kilkadziesiąt dni towarzyszącą mi od zawsze samotność, na rzecz poznania tych wszystkich ludzi, o których mój kuzyn tyle pisał. Ciekawe to będzie doświadczenie, jak mniemam. Mama nie rozumiejąc zbyt wiele, przemknęła tylko wzrokiem po kilku napisanych przez Liama słowach i skinęła głową z aprobatą. Po chwili ujęła w dłonie zeszyt i odnalazła rysunek, na który tak długo czekała. Zachwyt malujący się na jej twarzy przyprawił moje serce o szybszy bieg. Podeszła nieco bliżej i przeciągle musnęła wargami mój blady policzek. - Ależ będę tęsknić za Twoją obecnością. Za zapachem pasteli i odgłosami krzątania się po pokoju o czwartej nad ranem. - w jej oczach pojawiły się łzy, więc pośpiesznie ująłem jej drobną dłoń. Miałem tylko ją. Kochałem tylko ją.
- Będę pisał, przecież wiesz. Będę dzwonił. Jestem dorosły. - zaznaczyłem z nieodpartą dumą i delikatnie się uśmiechnąłem.
- Masz 18 lat Harry i nie bywasz rozsądny. - wywróciłem młynka oczyma, a kobieta mimowolnie się zaśmiała. Tak skrajne władały nią emocje. W tej chwili miałem nadzieję, że wakacje miną szybko, a ja wrócę tu by biegać po bułki do pobliskiej piekarni i rysować dla niej każdego kolejnego dnia.
Tylko noc dzieliła mnie od odrobiny nowego życia. Siedziałem na parapecie zaciągając się dymem ściskanego między wargami papierosa. Nie łaknąłem snu, władały mną obawy, choć wszystko było zapięte na przysłowiowy "ostatni guzik". Pierwszy raz od bardzo dawna bałem się, że moja osobowość będzie mi wrogiem. Nie przywiązywałem wagi do tego, co myśleli i mówili o mnie ludzie. Tę cechę odziedziczyłem po mamie. Pamiętam z jak wielkim zafascynowaniem opowiadała naszej sąsiadce, pani Bonnet, o mojej dość intensywnej znajomości z Antoine, który zaledwie dwa lata temu był moja pierwszą miłością. Z reguły to co intensywne, bywa krótkie, od tamtego czasu z nikim się nie spotykałem. Mama akceptowała moje nałogi, moją odmienność, akceptowała mnie takiego jakim byłem i co najważniejsze, była ze mnie dumna. Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego życia.
Budzik postawił mnie na nogi kilka minut po szóstej. Ciepłe powietrze zakołysało jasnymi firankami w otwartym oknie. Merde... Podniosłem się i bez niezastanowienia odpaliłem pierwszego tego dnia papierosa. Podszedłem do okna i spojrzałem na skąpany w subtelnej mgle Paryż. Emanował nieopisaną świeżością, kąciki moich warg uniosły się jak gdyby mechanicznie. Dlaczego nie potrafię być sobą w miejscu, w którym się wychowałem? W kraju tak wyrafinowanym i perfekcyjnym? Bywam przesadnie szczery. Czasem zbyt otwarty i odrobinę niedelikatny. Jestem lekkoduchem. Mam nadzieję, że nie będę musiał odgradzać się murem, a Londyn będzie dla mnie łaskawy. Naiwność to cecha, która uczepiła się mnie na stałe. W kuchni czekała na mnie filiżanka z kawą. Nie zdziwił mnie widok kilku papierowych torebek ułożonych na blacie małego stołu. Zapewne mama obiecała siostrze dostawę świeżych rogalików z marmoladą różaną. Dwie, wypchane bo brzegi torby zasłaniały mi dojście do łazienki. Na wierzchu jednej z nich leżał szkicownik. Mama zapewne nie wybaczyłaby sobie gdybym o nim zapomniał. Jakież to dla niej typowe. Po ponownym upewnieniu się, że zabrałem wszystko co niezbędne i dość przeciągłym pożegnaniu z mamą, podczas którego bez łez niestety się nie obyło, wsiadłem do taksówki by dojechać na lotnisko na czas. Paryż pożegnał mnie deszczem. Będę tęsknił, mon ami.